Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Warto wiedzieć » Z wycieczki do Królestwa. Dziennik Kijowski, 1906 rok

Z wycieczki do Królestwa. Dziennik Kijowski, 1906 rok

Bawiąc dni kilka w Warszawie i w okolicach z racyi interesów rodzinnych, pośpieszam przesłać „Dziennikowi” garść wrażeń, uszczkniętych po drodze, a niepozbawionych ogólnego interesu.

Naprzód trafiłem na Pradze na uprzątanie śladów zamachu na rotmistrza Muradowa — mniej miła sensacya! Wszędzie patrole, wszędzie bagnety, a najlepszy ze wszystkiego widok policyantów na posterunkach, w nieodmiennem towarzystwie dwóch żołnierzy…

Mimo to, ulice roją się od publiczności i na pierwszy rzut oka, zdaje się, nic nie uległo zmianie! Dopiero w cukierniach, teatrach widzi się, że moc ludzi wyjechała, znajomych twarzy ani śladu.

Biedy, nędzy, na ulicach pełno, żebracy, zupełnie jak na odpuście w miasteczku, wystawiają na widok publiczny swoje najohydniejsze rany. Porządku i ładu, który juz zaczynał cechować Warszawę, nie widać zupełnie, policja zajęta ochroną własną, dla publiczności nie egzystuje.

Gdzieś nagle pada strzał, widać twarze strwożone przewidywaniem salwy na cztery strony świata, wszystko ucieka… Widzę stróża zmywającego w bramie coś jakby ślady krwi. Pytam , co to się stało?

— E nic, proszę pana, to był pono szpicel, więc go sprzątnęli! i nic,— tak sobie mówi się, jak o pogodzie, o śmierci człowieka… Krew się wymyje i dalej… straszne! Uderza przechodnia cała masa chłopaków, sprzedających gazety, lub tak sobie włóczących się bez celu… twarze zuchwałe, wyuzdane, z cynicznym konceptem na ustach, postrach kobiet i spokojnych ludzi… biedne dzieci! Czy nikt się nimi już zająć nie może?

Wieczorem późnym widziałem ulice, zapełnione ludem pracującym widocznie za dnia, stroje pretensyonalne, krawaty o krzykliwych barwach, podniecenie alkoholem widoczne, twarze zmięte, wybladłe, oczy rozognione, a wśród tego wszystkiego snuły się jak ćmy dziewczynki 12-13 letnie, o cynicznych, jakby osłupiałych twarzach… Straszne! Dokąd to wszystko się stacza?

Z ciężkiem sercem pojechałem na wieś. Otoczyła mnie słoneczna atmosfera pól i sadów — odetchnąłem.

Rzeczywiście inne powietrze, inne prądy… inne wszystko! Było święto, lud strojny, barczysty, hoży, wysypał się z kościoła i krasną wstęgą rozwijał się po drogach i drożynach.

Jako znajomy nie budziłem nieufności, wdawałem się w gawędy z gospodarzami… lat kilkanaście oddziela mnie zaledwie od tych czasów, gdym jako student odwiedzał te strony. Ileż zmian i jakich! A w gromadzie koło plebanii stał
dziedzic wioski i ksiądz, szła polityka! Oczy przecierałem zdumiony, oni wszystko czytają, co im potrzebne, i jak rozumują o swoich potrzebach i kłopotach!… Cześć pracom oświaty ludowej!

Słuchali uważnie opowiadania księdza o posiedzeniach Izby, o projektach trudowników , o wrogim dla autonomii Polski nastroju większości parlamentarnej… Żylaste pięści się zaciskały i gniewne słowa drżały w powietrzu…

Tak to „oni” dalej nas chcą gnębić, pierwiej rząd, a teraz „oni”, nasyłać nam tu swoich kacapów, by nas urządzali, nie chcewa! za nic, dość mamy komisarzy… sami sobie chcemy porządek robić! — ziemia moja, czy dziedzicowa, to nasz interes! im zasię! Niech by p. Hercensztein tu przyjechał na ankietę z p. Aładjinem , nie wiem z jakiem im i nam i wróciliby do Izby…

Jedno widzę, ze listy włościańskie do Nakoniecznego i Manterysa nie kłamały…

Coś krzepkiego, zdrowego szło na moją przeczuloną duszę od tej włościańskiej gromady. Rodziły się uczucia dobre i wiara w przyszłość… Nadmienić wypada, że rzecz działa się niedaleko Leszna, gniazda kozłowitów. Włościanie obwiniali władze, że niedwuznacznie popierają sekciarzy, obradowano burzliwie nad wyprawą na „zbójców” i „bluźnierców”, ksiądz nawoływał do spokoju… była jeszcze mowa o spółce udziałowej, kupna maszyn, narzędzi i bydła. Łzy mnie w oczach się kręciły…

Gdy tak te rzeczy tam stoją, żadne narwane teorye, żadne agitacye wywrotowe siły żywiołowej „takich włościan” nie złamią! Oni żyją, żyć będą, i urządzą sobie życie, jak „im potrzeba”, bez wskazań i recept nieproszonych apostołów ze wschodu, dla „nich “pobudka już brzmi.., Szczęśliwi!

Nazajutrz kuryer wartko niósł mnie ku wołyńskim niwom, a na ustach drgało mnie pytanie „czy u nas nigdy nie będzie inaczej?”.

Słowo Polskie za: Pancerny, DK 1906 r., 18 czerwca 2022 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *