Gdy długie i smutne bory po płaszczyznach rozesłane przebywszy, podróżny ujrzy przed sobą sznurem stojące białe domy, wieże kilku kościołów i smukłe drzew weselszych kupki, osłaniające malownicze brzegi Teterowa, nie może sic oprzeć miłemu wrażeniu jakie czyni ta oaza wśród głuchych pustyń, otaczających ją w kolo.
Ale Żytomierz zazdrośnie ukrywa co ma najpiękniejszego, skały swoje, rzeki, góry; z kilku stron przybyć i przebyć go można, nie domyślając się piękności okolicy.
Najmniej jednak wprawne oko dojrzy w ulicach miasta pełnych życia, osławionych świeżymi i kończącymi się dopiero kamienicami, jedno z tych ognisk z których ciepło i światło rozlewają się na szeroką krainę. Poznasz to zaraz, rzekłbym z twarzy mieszkańców, z żywego chodu spotkanych ludzi, z twarzy nieco amerykańskiej miasteczka, które czujesz zaimprowizowaną siłą gwałtowną, nagłą, z pospiechem jakimś gorączkowym.
Spostrzegasz ledwie wytknięto ulice, na których niebrukowanym i nierównym gruncie znać jeszcze świeżo zapuszczone zagony, a wśród nich murowane domy piętrowe i schludne dworki czekające, by kałuża co przed niemi stoi wymoszczoną i osuszoną została.
Oblicze to ma Żytomierz wszędzie, a ze starych lat jego powolnego życia ledwie gdzie schwytać można szczątek, pochylony dumek naznaczony na zbicie, karczmę, która się chyli i zapada, nieśmiało skleconą kamieniczkę o drobnych okienkach. Ale tuż obok, wśród zabudowującego ślę placu, którego ulic rozeznać jeszcze trudno, bo są takie co ledwie po jednym mają domie, wznosi się wielka i imponująca budowa teatru, dalej wspaniały pałacyk, rozległe sklepy i przy nich krainiki drewniane. Chociaż ich nie widział jeszcze, jestem pewny, że niektóre młode miasta amerykańskie tak jakoś wyglądać muszą. A jednak ta osada nad Teterowem, ta stolica żytniego świata, jest już bardzo starą, ale nowy żywot ją lak niesłychanie odmłodnił, odświeżył i dał jej tę wesołą twarz wiosenną.
Otoczony dawniej lasami ogromnymi, które aż w miasto się prawie wciskały, Żytomierz spał od XIII wieku u brzegów Teterowa i Kamionki, a Włodzimierz, Łuck, Dubno, Berdyczów, Kijów, główne, ogniska życia Wołynia i Ukrainy odbierały mu wagę i znaczenie.
Nie mógł się podnieść wcześniej, bo nic tu nic zcentralizowało żywota prowincji, nic ku niemu nie pociągało. Zameczek stal sobie na górze nagiej nad rzeczką, a w koło niego drewniana mieścina cisnęła się ze strachu jakiej niespodzianej napaści. Gedymin idąc na Kijów z łatwością zdobył ow gródek, a kroniki ledwie o tern wspominają, tak to przyszło lekko i mimochodem,
Milczy historia o dalszych lasach Żytomierza aż do oddania go przez Witolda Skirgielle, a polem przez cały wiek XV znów nic odszukać o nim nie można. Zdaje się wszakże, w tein czasie stanęła może jaka cerkiewka, stal jaki kościółek.
Jeśli podanie prawdziwe, miał tu wprzód jeszcze przechodzący do Kijowa św. Jacek założyć misję, którą niewiadomo kiedy i jak Tatarowie, w jednym z napadów wyrżnąwszy zakonników, zniszczyli. Głucha tylko przechowała się o tym tradycja…
Słowo Polskie za: Ignacy Jan Kraszewski – Tygodnik Ilustrowany 1861, Nr 67 – 92. Tom III – ½, 24 sierpnia 2019 r.
Leave a Reply