Jesteś tutaj: Home » Inne » Poratunek szeregowego Jurjewicza. Śladem powstańców styczniowych w twierdzy kijowskiej

Poratunek szeregowego Jurjewicza. Śladem powstańców styczniowych w twierdzy kijowskiej

XIX-wieczny Kijów na szkicu Napoleona Ordy. Fot. in

Kontynuujemy opowieść Stanisława Wacowskiego o losach powstańców styczniowych na Podolu, Wołyniu i Kijowszczyźnie.

W późnej już jesieni z Żytomierza, gdzie się z ciężkich ran i potłuczeń leczyli, przywieziono do nas siedmiu niedobitków mordu w Sołowijówce, między którymi był i Antoni Jurjewicz. Człowiek ten, choć młody jeszcze, wybitnemi zdolnościami swojemi i inteligencyą wielki wpływ na młodzież wywierał, a ceniąc w nim wielki patryotyzm i gotowość do ofiar, ogólnie darzono go wielkim współczuciem i szacunkiem.

Będąc członkiem Rządu Narodowego w wydziale Kijowskim, Jurjewicz jeszcze przed wybuchem powstania bardzo był przez policyę poszukiwanym, nie ulegało więc najmniejszej wątpliwości, że na śmierć skazanym zostanie. Pragnąc więc go ocalić, postanowiono użyć wszelkich możebnych środków, by mu z więzienia ucieczkę ułatwić. Ponieważ Jurjewicz, nie będąc jeszcze zdrowym, ulokowany został na czas jakiś w szpitalu więziennym, skąd miał być później przeniesiony do więzienia celkowego, które pierwszym etapem do kary śmierci służyło, potrzeba więc było jak najszybciej wykorzystać ten czas, by mu drogę do ucieczki wynaleźć.

Pierwszym projektem, jaki powzięto, było wypiłowanie kraty w oknie jednej z kamer, które na wał wychodziło, lecz warty więzienne zwróciły prędko uwagę na kręcących się około tego okna więźniów więc i zamiar ten do skutku doprowadzonym być nie mógł. Drugim był projekt wyprowadzenia więźnia przebranego za żołnierza, lecz tu znowu żołnierze, którzy nam wszelkie stosunki ze światem zewnętrznym ułatwiali, podjąć się tego zadania nie mieli odwagi. Wtedy powstał zamiar, którego możności wykonania nikt nie przypuszczał, a nawet podejrzewać o niego więźniów nie mógł. Bo pod Basztą od strony południowej przechodziła niezbyt szeroka droga, po drugiej stronie której był głęboki jar, ku miastu się ciągnący, z jednej więc kamer oddziału, w tem miejscu na parterze będącego, postanowiono wykopać pod drogą tunel z wyjściem do jaru i tym tunelem Jurjewicza, a jeśli się uda, to i innych więźni, którym cięższe kary groziły, wyprowadzić.

W wybranej więc na ten cel kamerze, zakwaterował zastęp ludzi młodych, silnych i zdrowych, między sobą dobrze się znających i po podjęciu części podłogi, znalazłszy pod nią próżnię, gdzie wykopaną ziemię sypać było można i dostawszy drogą kryjomą potrzebne do robót ziemnych narzędzia, to jest parę łopat i rydli, z całą energją do roboty przystąpiono. W znalezionej pod podłogą próżni urządzono, dla tymczasowego przechowania Jurjewicza skrytkę, gdyż wiedziano, że niezawodnie wkrótce, do innego więzienia zabranym będzie. I rzeczywiście przewidywanie to prędko się sprawdziło, gdyż we dwa dni potem, gdy Jurjewicz, wyszedłszy niepostrzeżenie ze Szpitala do kamery, z której tunel robiono, przeszedł, w Szpitalu zjawił się oficer z rozkazem zabrania go, gdyby nawet był jeszcze chorym, do celkowego więzienia. Gdy Jurjewicza w Szpitalu nie znaleziono, zrobiono wielki alarm, zleciały się władze, zaczęto robić wszędzie poszukiwania, i gdy on siedział pod podłogą ukryty, zdecydowano, że niezbadaną jakąś, drogą uciekł, a, żałując bardzo, że tak ważny w ich przekonaniu przestępca z rąk im się wymknął, dalszych poszukiwań zaprzestano.

Budowa tunelu w miejscu tak ciasnem, pozbawionem przy tem dostatecznej ilości, niezbędnego dla pracowników świeżego powietrza, lekką i łatwą nie była, wymagała przy tem niezbędnych umiejętności technicznych, których tylko nauka dostarczyć mogła, lecz między pracującymi był inżynier, który ukończył szkołę inżynierów we Francyi, więc ten robotą tą kierował i, pomimo tego, że kopano tylko w nocy, gdyż w dzień po korytarzach snuli się ciągle żołnierze, warty, a i oficerowie często wchodzili, więc pracować przy tunelu było rzeczą absolutnie niemożebną – robota postępowała dość szybko.

Gdy przekopano już sążni dwanaście, a wyjścia do jaru jeszcze nie było, zwątpiono czy robota postępuje w prostym, jak było zamierzonym kierunku, gdyż przed zaczęciem robót, robiąc pomiar ( nie mając co prawda do tego dokładnych instrumentów) obliczono, że odległość baszty od jaru wynosi tylko jedenaście sążni. Postanowiono więc zrobić wyjście pionowo do góry, a było to koniecznem najwięcej z tego względu, że mówiono już o bardzo prędkiem wyprowadzeniem więźniów z baszty i rozlokowaniu ich w innych więzieniach. Więc co by się w takim razie stało z Jurjewiczem, który, jak wiadomo, w kamerze, gdzie tunel robiono, pod podłogą się ukrywał…

Część XV

Walery Franczuk za: Stanisław August Wacowski, W półokrągłej baszcie. Wspomnienia z roku 1863 r., 3 listopada 2023 r.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *