Osiemdziesięcioletni dziadek Leon Stępień, mieszkający w Winnicy, emerytowany prokurator wojskowy i Polak z pochodzenia tak wspomina sierpień 1944:
„W sierpniu 1944 miałem 12 lat i już dużo pamiętam z tego – co się działo. Nasz „Mały Berlin” – tak w czasach niemieckiej okupacji nazywano Winnicę, w sierpniu powoli dochodził do siebie po uwolnieniu miasta przez Czerwoną Armię. Komisarze „porządkowali” sprawy, zaczynając od tych politycznych. Gdzie teraz stoi osiedle Wiszenka nic nie było i każdy mógł widzieć wzdłuż Barskiego Szose po prawą i lewą stronę setki rozbitych niemieckich maszyn wojskowych – czołgów, motorów i samochodów pancernych.
Winnicę zwolniono w marcu i gdy jeszcze w czasach okupacji niemieckiej gdzie indzie coś słyszeliśmy o działaniach Armii Krajowej, to po powrocie czerwonych każdy bał się słowo pisnąć na temat polskich partyzantów, bowiem to był temat zakazany i Stalin pilnował, by o tym nie rozmawiać. Już jesienią usłyszeliśmy, że Wojsko Polskie razem z Czerwoną Armią bierze udział w uwolnieniu okupowanej przez Niemców Warszawy, dlatego bardzo ucieszyłem się, bo mój tata został zaciągnięty do Armii Kościuszki i walczył na Wschodzie pod biało-czerwoną flagą…”
Pan Stępień, jak i wiele starszych ludzi na Ukrainie boi się mówić za dużo, bowiem pamięta jeszcze te czasy, gdy wysyłano do Sybiru za jedno niestosowne słowo, ale zapytany o tatę kontynuuje opowieść…
„Mój tata na początku wojny służył w lotnictwie, ale po tym jak trafił do Sewastopola do szpitalu, dowództwo dowiedziało się, że jest Polakiem z pochodzenia i zdecydowało przenieść go do Armii Kościuszki.
Wtedy nie pytano – chcesz czy nie chcesz, Berezowski, Zamachowski i Sosnowski – wszyscy trafiali do Wojska Polskiego. Potem tatę przerzucono do Iranu czy Iraku, gdzie walczył i trafił do niewoli. Ale to nie przeszkodziło mu po wojnie bezpiecznie wrócić do Winnicy, a ja – jako chłopak nie odczuwałem problemów ani w nauce, ani w wojsku, ani w pracy w prokuraturze.
O Powstaniu Warszawskim nie dużo informacji podają i radzieckie doniesienia z frontu. Tak 2 sierpnia, jedna z sowieckich depesz głosiła „Zajmujemy placdarm pod Magnuszewem, opanowaliśmy 44 km kwadratowych próbowaliśmy przedrzeć się na drugi brzeg Wisły, udało się to tylko 1200 osobom – Niemcy nie dawali możliwości”. Rosjanie tłumaczyli niemożliwość wsparcia Polaków wielkim oporem Niemców, ale chyba tak naprawdę Stalin nie chciał poprzeć powstanie, które zaczęła AK pod przewodnictwem rządu RP w azylu, nie uznawanego przez Sowietów. I już tylko we wrześniu, gdy powstańców zostało kilka tysięcy i rejon, który kontrolowali był bardzo niewielki, radzieckie dowództwo, zdecydowało by zrzucić powstańcom kilkadziesiąt ładunków pomocy i uzbrojenia. Ponad połowa tych ładunków trafiła w ręce wroga.
Takich ludzi, jak pan Leon Stępień jest dużo na Podolu i Żytomierszczyźnie. Niestety sami boją się mówić o swojej przeszłości, dlatego warto próbować nawiązywać z nimi kontakt, bowiem są żywym świadectwem historii – jak polskiej tak i ukraińskiej.
Leave a Reply