Po zwiedzeniu różnych stron i zakątków majętności miropolskiej oraz po obejrzeniu bardzo schludnie utrzymywanego kościoła z nagrobkami Dzieduszyckich i Rostworowskich, umieszczonymi w jego wnętrzu, jak i parafialnego poza miastem cmentarza z katakumbową kaplicą Czapskich, pozostawało tylko do zrobienia kilkawiorstowej przejażdżki do Korostek.
Nawiedziny tej pięknej i znacznej pana Orłowskiego posiadłości, odbyłem z gospodarzami Miropola w przeddzień mojego z nadsłuczańskich stron odjazdu. Malownicze sioła, najeżone skałami i opięte w festony z olbrzymich bodiaków wiszary nadwodne, sterczące na szczycie leśnego płaskowzgórza ruiny bazyliańskiego monasteru i długie szeregi lasów, podszyte kwiecistym łąk kobiercem, opasywały nam mozaiką prześlicznych obrazków całą tę drogę.
Wjechawszy elegancką, w lekkim stylu zbudowaną bramą na przestronny dziedziniec korostkowskiego dworu, od razu spostrzegłem tu, dość rzadki u nas, ład, porządek i holenderską w najskrytszych zakątkach czystość. O ile wiemy z miejscowych opowiadań, pan Orłowski przez długi czas używał niczym nieskrępowanej swobody kawalerskigeo stanu; z epoki więc celibatu zachował dotąd w sobie wszystkie dodatnie cechy rządności tudzież zamiłowania w systematycznie utrzymywanym porządku; i dziś, kiedy małżonka jego, związana licznymi węzłami krwi z patrycjatem krakowskim, często bardzo przemieszkuje w starym grodzie całe letnie, lub zimowe sezony, on sam, wielki lubownik wsi, nie rusza się z Korostek i dawnym zwyczajem gospodaruje, wznosi okazałe i użyteczne gmachy, pielęgnuje, lub rozszerza z pomologiczną, oraz botanizną znajomośćią rzeczy ogród i park swój przestronny, a ściany starego, lecz ładnie utrzymywanego dworca, zdobi suto w dzieła sztuki malarzy polskich.
Dziwnym trafem nasze zaimprowizowane naprędce odwiedziny Korostek wypadły właśnie w tym czasie, kiedy ich gospodarz, wierny stróż domowego ogniska, odjechał z domu na dni parę. Wiadomość ta, zobojętniająca nadzieję oglądania domu, na razie zmartwiła mnie nieco; wszakże rychło potem, przy pośrednictwie państwa Czapskich, zawady te dały się usunąć, i my z ozdobionego w rycerskie insygnia krużganku wprowadzeni przez kamerdynera do pokojów gościnnych, mogliśmy bez przeszkody obejrzeć kilka ładnie umeblowanych komnat, wytworną saską i sewrską porcelanę, przepysznie rzeźbiony, na wzór starożytnych modelów, kredens, oraz dwadzieścia większych i mniejszych obrazów polskiego pędzla.
Gdyby ten długi szereg świetnie utrzymywanych i w bogate oprawionych ramy obrazów był tylko gustownym zbiorem płócien cudzoziemskiego pędzla, nie uważalibyśmy wcale ani za konieczne, ani za właściwe umieszczać tutaj wypisu szczegółowego ich treści, oraz nazwisk malarzy; ale ponieważ zebrane przez miłośnika sztuki krajowej, pana Orłowskiego, piękne i mało znane utwory, stanowią prywatną galeryjkę wyłącznie narodowych malatur, zatem poczytujemy za obowiązek kochającego swój kraj sprawozdawcy wymienić tu każdy z osobna obraz i obrazek naszych, pracujących u siebie, lub na obczyźnie, uzdolnionych artystów. Wszystkie te płótna mieszczą się głównie w dwóch komnatach: w sali jadalnej, czyli tak zwanej czokoladowej, i w pokoju błękitnym. W pierwszym idą po kolei: Nauka działania, Kozakiewicza; Krakowiacy, Kostrzewskiego; Ruiny zamku, Szermentowskiego; Sielanka ludowa, Kostrzewskiego, Po napadzie Tatarów, Kozakiewicza; Widok morski, Pillatego; Pejzaż, Gersona; Głowa starca, Mireckiego, oraz trzy pejzaże: Szuppego, Marszewskiego i Cypriana Norwida. W nebieskim zaś pokoju oglądamy: Wnętrze kościoła, Gierymskiego; Pejzaż, Jaroczyńskiego; Piastunka z dziećmi, Pillatego; Żebrak w klasztorze, Cynka; Konie ukraińskie, Kossaka; Szkic kobiety z dzieckiem, Szermentowskiego; Scena ludowa w karczmie, Eliasza i Siostra Miłosierdzia, Leopolskiego.
Spędziwszy godzinkę czasu w radującej serca atmosferze rodzinnej sztuki, opuściłem wnętrze korostkowskiego dworu z uczuciem czci prawdziwej dla szlachetnych dziedzica upodobań, i udałem się w towarzystwie moich łaskawych przewodników w głąb ogrodu. Obejrzenie ślicznie utrzymywanych kwiatowych parterów, misternie w kanty strzyżonych krzewów rabatowych, różnych grup drzew olbrzymich, oraz umiejętnie w załomach parku rozrzuconych tu i ówdzie murowanych budynków, zajęło nam krótszą trochę, ale niemniej przyjemnie spędzoną chwilkę czasu. Przed zachodem słońca odjechałem z Korostek, a nazajurtz rano, pożegnawszy serdecznie gospodarzy miropolskich, pociągnąłem w dalszą ku Berdyczowowi podróż.
Walery Franczuk na podstawie tekstu Edwarda Chłopickiego, Stepowe szlaki, „Kłosy”, t. XXXI, Nr 792. s. 158., 28.04.18 r.
Leave a Reply