Wywiad z siostrą Leokadią Weselską, która brała udział w pierwszej powojennej pielgrzymce do Sanktuarium w Berdyczowie.
W 1978 roku odbyła się pierwsza, jeszcze „nielegalna” pielgrzymka do Sanktuarium Maryjnego w Berdyczowie. Brała w niej udział siostra Leokardia Weselska. Na pytanie o. Diego San Martino OMI z Katolickiego Centrum Medialnego w Kijowie, czy nie ma ona nic przeciw temu, żeby jej stare zdjęcia z pielgrzymki znalazły się w internecie, zakonnica powiedziała: „Oczywiście że można, przecież czasy się zmieniły. Wcześniej mogłyśmy trafić za takie zdjęcia na rozmowę do KGB, zapytano by nas: >>W jakim celu szłyście do Berdyczowa?<<. Teraz wszyscy mogą chodzić bezpiecznie do kościoła, klęczeć i modlić się przed Matką Boską Berdyczowską, więc spokojnie możecie te zdjęcia zamieszczać”.
Czy to była pierwsza pielgrzymka z udziałem siostry do Berdyczowa?
Arkadia Weselska: -Tak, na zdjęciu jestem tu, z krzyżem. Tu obok mnie idzie moja siostra, która niedawno zmarła, ona też była w naszym zgromadzeniu. Jeszcze tu także siostra Dworecka, która potem poszła do zakonu nazaretanek, potem siostra Jadwiga – sercanka, jak i my. Było jeszcze trzej bardzo młodych chłopaków i dwie dziewczyny. Razem szło nas dziesięcioro osób. Jeden miał kamerę, robił zdjęcia, dlatego na tym zdjęciu widać dziewięcioro z nas.
A skąd pojawił się pomysł, żeby po raz pierwszy od wielu lat pójść w lipcu pieszo do Berdyczowa?
– Pomysł narodził się w Polsce, kiedy nasze siostry przebywały tam w latach 1976-1977. One wtedy szły w pielgrzymce do Warszawy. Po drodze zachciały zrobić coś podobnego na Ukrainie. Do nas przyjeżdżali ojcowie-palotyni, oni też okazali nam wsparcie, poparli nasz pomysł, dlaczego nie? Naprawdę, dlaczego nie? Byłyśmy młode, nie zastanawiałyśmy nad tym, że tam może czekać milicja i KGB, mogą po prostu spytać dlaczego niesiemy ten krzyż? Nawet wtedy i nie myślałyśmy o tym. Od razu po przyjeździe z Polski, zaczęliśmy przygotowywać się do podróży. W pierwszym roku zebraliśmy 10 osób, ale już na następny rok było dużo więcej chętnych. Dzieliliśmy się tym pomysłem nie ze wszystkimi, trzymaliśmy nasz pomysł w tajemnicy, informację przekazywałyśmy między rodzinami. Pamiętam jak pewien Aleksander, który teraz ma około 80 lat mówił: „Tylko po trzecim razie udało mi się do was się dołączyć”. Chociaż cała rodzina pana Oleksandra to – gorliwi katolicy, ale nie mogliśmy angażować w to wszystkich od razu. Później nasza pielgrzymka z każdym rokiem zwiększała się kilkakrotnie. Ludzie coraz chętniej szli do Matki Boskiej Berdyczowskiej. Pod koniec lat 80. w pielgrzymce uczestniczyło już ponad 100 osób.
Czy przed rokiem 1978 istniała tradycja chodzić w pielgrzymkę do Berdyczowa?
-Taka tradycja zanikła od razu po wojnie. Przed wojną nasi rodzice i babcie chodziły, chociaż wtedy też były trudne czasy – represje stalinowskie i Wielki Głód w 1932-33 latach… Ale wówczas religia jeszcze nie była zakazana całkowicie. Do kościoła katolicy chodzili jeszcze po rewolucji. A po wojnie nasza pielgrzymka w 1978 roku naprawdę była pierwsza.
Co mówili ludzie, którzy dowiadywali się o pielgrzymce?
– Szczerze mówiąc, ludzie byli naprawdę zaskoczeni. Jedna kobieta kiedy spytała dokąd idziemy i jak usłyszała że do Berdyczowa, chociaż przechodziliśmy wtedy dopiero przez Syngóry (niedaleko Żytomierza), to tak zdziwiła się, że zakrzyczała do drugiej: „Ludzie! Patrzcie oni idą aż do BERDYCZOWA! Pieszo!”.
A opowiadaliście ludziom po drodze o celu waszej pielgrzymki?
– Mówiliśmy, że tam Matka Boska – obraz łaskami słynący. Ludzie wiedzieli, że Sanktuarium Berdyczowskie ma potężną moc, chociaż kościół był jeszcze przez długi czas zamknięty.
Jak czuliście się po drodze? Nie baliście się?
– Czuliśmy się bohaterami, byliśmy młodzi. Szłyśmy i wszystkich chcieli zaangażować w naszą pielgrzymkę, wziąć swój krzyż i iść za nami. Chciało się krzyczeć, żeby wszyscy szli z nami do Berdyczowa, że jesteśmy wierni.
Co najbardziej zapamiętaliście z tej pierwszej wędrówki?
– Pamiętam, że nie było nam ciężko, do Berdyczowa nie szliśmy, a „lecieliśmy”. Kiedy dotarliśmy do zniszczonego Sanktuarium, zaczęliśmy się pod nim modlić. Potem ktoś otworzył nam bramę, lecz nie pamiętam czy to było podczas pierwszej pielgrzymki, czy drugiej. Kiedy weszliśmy do Sanktuarium, zobaczyliśmy mozaikę z wizerunkami aniołów. Byliśmy pod wielkim wrażeniem, ale nam powiedziano: „Co tu oglądać, wszystko rozebrali i wywieźli za granicę…” Pamiętam, że wtedy odprawiał Mszę świętą odpustową o. Mickiewicz, razem z jeszcze jednym księdzem z Łotwy. Msza odbywała się w domu na Cudnowskiej.
Czy po pierwszej pielgrzymce nie było utrudnień ze strony?
– Nie, zakazu pielgrzymek nie było, chyba Pan Bóg nas wtedy chronił. Może tylko potem kogoś wzywano do KGB, ale nie słyszałam o tym. Nikt nas wtedy nie wykazał.
A były jakieś zabawne momentu podczas podróży?
– Były oczywiście. Pamiętam, jak szliśmy razem z 200 wiernymi i ks. Giżyckim na czele. Weszliśmy do jakiegoś domu, i powiedzieliśmy, że jutro ruszamy, Babcia gospodarza dowiedziała się o tym i sobie pakuje torbę, chociaż i była w bardzo podeszłym wieku.
Pomysł z literką „M” pochodzi z Polski?
-Tak, z Warszawy, pierwszy transparent zrobiliśmy z pudełka od cukierek, nic innego nie mieliśmy. Teraz możemy i plansze różne zrobić i flagi, a wcześniej… wzięliśmy pudełko napisaliśmy to ‘M’ zrobiliśmy krzyż i ruszyliśmy w drogę.
Dziękujemy siostro Leokadię za odrodzenie takiej pięknej tradycji, która teraz jest bardzo popularna. Każdego roku w połowie lipca do Berdyczowa schodzą się tysiące wiernych.
-Trzeba podziękować siostrom, które pojechały do Polski i opowiedziały nam, jak tam wyglądają podobne pielgrzymki. Potem miałyśmy problemy z KGB lecz nie przez Berdyczów, lecz za prezentację slajdów. Siostry podczas pielgrzymki w Polsce zrobiły kolorowe slajdy i przywiozły do Żytomierza. Wśród tych obrazków był portret Jana Pawła II, a nasi ludzie nie widzieli go dotychczas, nie mieli możliwości. Podczas prezentacji jedna kobieta powiedziała: „Dobrze byłoby to na wiosce u nas pokazać”. No to one zebrały się i pojechały na tą wioskę. Kiedy ludzie się zeszli, siostra opowiadała o pielgrzymce, pokazywała prezentację, Jana Pawła II. A wśród słuchaczy siedział komunista i to wszystko sobie notował. Następnego dnia, kiedy siostra wróciła do pracy w fabryce, dostałą wiadomość że czekają ją w administracji, od razu zrozumiała że przyszło po nią KGB. Ona do nas szybko zadzwoniła, powiedziała o tym, my zaczęłyśmy się modlić. Na przesłuchaniu zaczęli ją pytać czy była na tej wiosce i co robiła. Siostra pamiętała jak o. Bernard Mickiewicz, który sam siedział przez 3 lata w więżeniu, mówił żeby na te pytania zawsze odpowiadać tylko „nie”. Tak siostra i robiła: „Nigdzie nie byłam i nic nie pokazywałam”. Ci trzej siedzieli, słuchali a potem nakazali przywieźć tą babcię z wioski, w domu której oni się zbierali. No i przychodzi ta babcia przychodzi i mówi: „Przyjeżdżała pani, przywiozła naleśniki i razem ich zjadłyśmy. Potem ona wróciła do domu!”. Kiedy zobaczyła siostrę, zaczęła prosić żeby ją puścili. Pytali ją, czy pokazywała slajdy, a ona „No tak, ale tam nic takiego nie było”. Wtedy siostry pytają – czy zna ona tą babcię, siostra na to: „Widzę po raz pierwszy”. Wtedy i babcia powiedziała to samo. Skończyło się na tym, że babcię puścili, a siostra siedziała do 18 wieczora tam w KGB i przez cały czas mówiła że nic nie robiła i niczego nie wie. Wtedy ją też zwolnili i siostra uciekła do Wilna. A w Chmielnickim KGB zaczęło węszyć i zlokalizowało nasze zgromadzenie zakonne. W Wilnie wówczas było znacznie łatwiej. Kiedy wyzwano ją znów do KGB w Wilnie, tam siedziała jakaś pani: „Myślałam że przyjdzie zakonnica, której trzeba się bać, a tu taka dziewczynka – szczupła i młoda. Mam tu na ciebie „Dieło”, za co?” A siostra na to: „Za to, że modlę się”. „- Módl się, tylko nie angażuj się w politykę” – poprosiła funkcjonariuszka. KGB w Wilnie nawet dziwiło się – jak można kogoś więzić, za to że modli się? Podobne „przygody” z KGB zdarzały się także podczas kolejnych pielgrzymek.
Ania Szłapak, na podstawie informacji credo-ua.org, 16.08.15 r.