Opowieść o przypadku, który na chwilę przerwał ciężką nudę więzienia powstańców styczniowych w Reducie kijowskiej.
Siedział z nami, kryjąc się pod przybranem nazwiskiem, niejaki Borowski. Był to oficer, kwaterujących w Kijowie saperów, który wyszedłszy do powstania i wzięty do niewoli
w potyczce pod Borodianką, niepoznany na razie w więzieniu wraz z innymi osadzony został. Borowskiemu w razie poznania go, jako oficerowi, groziła niezawodna kara śmierci. Jako człowiek nadzwyczaj miły, dobry i wykształcony, Borowski miał wśród kolegów swych oficerów, dużo przyjaciół. Ci więc, korzystając z pobytu jego w więzieniu ogólnem, postanowili ułatwić mu ucieczkę. Pewnego więc dnia gdy Borowski, udawszy chorego, był w szpitalu więziennym, przed bramę dziedzińca Reduty, parokonna dorożką podjechał oficer saperów, a wysiadłszy, udał się do kwatery oficera również tej broni, który w tym dniu z oddziałem saperów wartę w więzieniu zajmował. Dorożkarz zaś, odjechawszy od bramy, stanął tam, gdzie nieokratowane, a tylko przez szyldwacha strzeżone, będącego na parterze ustępu szpitalnego, okno na plac wychodziło. Wtedy Borowski z jednym z kolegów wszedł do ustępu i gdy towarzysz jego, człowiek młody i muskularny szyldwacha schwyciwszy wpół przytrzymał, Borowski wyskoczył przez okno, wsiadł do dorożki, a okrywszy się leżącym w niej płaszczem wojskowym, przez plac ku miastu popędził. Lecz niestety konie w zaprzęgu okazałe się dość liche, a gdy jeszcze w dodatku i furman (którym był przebrany za furmana student) zupełnie nie umiejętnym i koni tych do szybszego biegu pobudzić nie potrafił, więc gdy z rozłożonego na placu przed Redutą obozu Połtawskiego pułku piechoty kilkudziesięciu żołnierzy na krzyk szyldwacha w pogoń się za uciekającym rzuciło, a jednocześnie wracająca do obozu gromada żołnierzy drogę im zastąpiła, Borowski dognanym i schwytanym został.
Schwytawszy go i zbiwszy najokropniej, rozwścieczone żołnierstwo niefortunnego uciekiniera z powrotem przed bramę Reduty przywlekło i tu gdy się więcej tej dziczy zbiegło, byli by go niezawodnie zamordowali, gdyby nie obrona oficerów, którzy grożąc barbarzyńcom tym użyciem przeciw nim broni, Borowskiego z rąk ich wyrwali i prawie już nieprzytomnego do kordegardy zanieśli. Gdy go opatrzono i przytomność odzyskał, przewiezionym został zaraz już do innego ulgowego więzienia, skąd w jakiś czas, po wyleczeniu się drogą już mi nieznaną uciekł. Mówiono nam później, że dostał się do Królestwa, gdzie dłuższy czas potem dowodził oddziałem powstańców – co się z nim później stało nie wiem. Po przebyciu w Reducie N˚I trzech miesięcy przeniesiono wszystkich więźni do innego więzienia, zwanego Basztą północną, w którym, gdyśmy się wszyscy zebrali, ulokowali i obliczyli, było nas jeszcze 1060 ludzi, gdyż pewna już część została na Syberję wysłana. Baszta północna jest to gmach duży, półokrągły z dziedzińcem wewnętrznym, który jakby dno olbrzymiej kadzi stanowi. Podzielony on był na sześć oddziałów, z których pięć zajęli więźniowie, w szóstym zaś najmniejszym urządzony był szpital. Wchód do oddziałów był z dziedzińca wewnętrznego, z zewnątrz zaś na dziedziniec wchodziło się przez zamczyste wrota, które, chociaż zaryglowane, jeszcze przez liczną straż strzeżonemi były. Wyjście z oddziałów w dziedziniec zwykle przez cały dzień otwartem było i po dziedzińcu przechadzać się nam pozwalano.
Stanisław Wacowski, opracowanie Waldemar Kruppe, 11 października 2020 r.
Leave a Reply