Upał sierpniowy zamienił się był w łagodne wieczorne ciepło, kiedy zaprzężona w trójkę szkap fura, najęta przez nas dla dojechania bocznym traktem do stacji kolei kijowsko-odeskiej Kalinówki, zjawiła się przed bramą austerii i w kwadrans potem uniosła nas poza błękitne nurty Bohu.
Tam otoczył nas dokoła piękny step, nieobjęty okiem, przecięty zdała jakimś siołem, stawem lub dworem pańskim, zarysowującym się mglisto rzędem włoskich topoli lub ciemnym szpalerem parku. Dwadzieścia z górą wiorst do wsi i miasteczka Pikowa, przebyliśmy niepostrzeżenie – drogą wyborną, gładką, szeroką, ogarnirowaną lasem olbrzymich bodiaków, przelatującą z rzadka minio jakiejś starożytnej mogiły lub krzyża o nadłamanych szczytach, mimo porosłej łozą i rokitą stepowej „rudy”, ulubionego lisów i zająców siedliska, ponad którym orły, jastrzębie i drzemliki upatrują zwykle łupów z niedościgłej wyżyny.
Wjazd do Pikowa jest jednym z najwspanialszych. Staw olbrzymi na milę prawie długi i rzeka Sniwoda tworzą razem z miasteczkiem krajobraz niezrównanej piękności. Chcąc przed zbliżającym się wieczorem zwiedzić piękny kościół, dojechaliśmy na krańce olbrzymiej osady aż pod furtę kościelną i stamtąd wstąpiliśmy do zakrystiana, który nam kościół otworzył i wskazał drogę do plebanii.
Kościół fundacji przeszłowiecznej książąt Lubomirskich, odnowiony starannie w r. 1859 kosztem parafian, mały jest, prawidłowo zbudowany i nie ubogi w architektoniczne ozdoby. Gdyśmy zajrzeli w jego wnętrze, oraz obeszli otoczony murem i szeregiem cienistych drzew cmentarz, udaliśmy się na probostwo.
Proboszcza poznać się nam nie udało, z powodu jego wyjazdu na dni kilka do Winnicy. Mimo tę nieobecność księdza w domu, gustownie urządzone mieszkanie, książki świeże, oraz kilka pism warszawskich rozłożonych na stole, ogród o najcudniejszych trawnikach, krzewach, kwiatach i gatunkowych, owocowych drzewach, kazały się nam domyślić od razu w kapłanie człowieka wykształconego i kochającego piękno. Żałowaliśmy bardzo, żeśmy ogólnie szanowanego w okolicy administratora parafii nie zastali w domu, i żeśmy po dorywczym tylko, przed zbliżającą się nocą, obejrzeniu jego rozkosznego mieszkania, musieli wrócić do austerii.
Miasteczko małe i z rzadka wśród stepu rozrzucone, nie miało nic ciekawego do widzenia. Daleko bardziej zajmującą wydała się nam historyczna o nim notatka. W XVII wieku, gród otoczony wałami, miał strzeżony przez nadworną milicję zamek i cisnący się tedy ku ukrainnym kresom szlak główny. W XVI stuleciu była to własność sławnego wojownika Filona Kmity Czarnobylskiego. W połowie XVIII-go a mianowicie r. 1753 Pików wcielony od dawna w liczny szereg dóbr ordynacji Ostrozkiej, mocą transakcji kolbuszowskiej, ustanowionej przez ostatniego ordynata Janusza Albrechta Sanguszkę, marszałka nadwornego litewskiego, przeszedł na własność księcia Antoniego Lubomirskiego, wojewody lubelskiego, pod warunkiem dostarczania ku obronie kraju dwudziestu konnych żołnierzy. W ostatnich czasach dobra te należały do Borejków; a obecnie nabyte zostały przez kapitalistę z Odessy, Safonowa.
Gdyśmy po dość niewygodnym noclegu odjeżdżali nazajutrz z miasteczka, w dzielnicy zarzecznej, nieopodal od kościoła, ujrzeliśmy z daleka okazały pałac z parkiem, gdzie przed laty mieszkali Borejkowie, a obecnie nowy dziedzic dóbr zjeżdża z Odessy na letnie miesiące…
Edward Chłopicki, Od Słuczy do Bohu, „Tygodnik Ilustrowany”, 1887, t. IX, Nr 231, s. 370-371. Przygotował i opracował tekst Walery Franczuk, 18 grudnia 2018 r.
Leave a Reply