Kilka lat temu z inicjatywy rektorów Politechniki Wrocławskiej (Tadeusza Wickowskiego) i Lwowskiej (Jurija Bobała) na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie powstał symboliczny monument, który jego twórcy – zarówno Polacy, jak i Ukraińcy nazwali „Nie zabijaj!”.
Pomnik swoim wyglądem przypomina arkę, która składa się z dziesięciu kamieni, symbolizujących dzięsięć Przykazań Bożych. Piąty kamień, głoszący piąte przykazanie „Nie zabijaj!”, jakby wyłamuje się z szeregu. Ma on przypominać o tym, że złamanie owego przykazania przez chociażby jedną osobę prowadzi do naruszenia całego światowego porządku, nie wspominając o milionach ofiar, które pochłonęły niemiecki i sowiecki systemy totalitarne.
W lipcu 2016 roku w miejscu powstania Muzeum Pamięci Profesorów Lwowskich na Wzgórzach Wuleckich zostanie wmurowany kamień węgielny. Jest już znany wygląd przyszłego pawilionu, budowa którego zostanie dofinansowana przez stronę polską. Prawdopodobnie już w lipcu 2017 roku pawilon informacyjno-muzealny będzie w stanie przyjąć pierwszych gości.
Lwów został zajęty przez armię niemiecką 30 czerwca 1941 roku. Następnego dnia weszło do miast kilka grup Einsatzkommando, jedną z nich dowodził SS-Brigadenführer dr Eberhard Schoengarth. Ten człowiek w randze generała był już dobrze znany Polakom w Generalnej Guberni. Właśnie jego oddział na polecenie Himmlera aresztował profesorów krakowskich 6 września 1939 roku i odesłał ich do obozów koncentracyjnych. Wielu z nich zmarło w obozie lub wkrótce po zwolnieniu.
Grupa Schoengartha rychło rozpoczęła swą działalność we Lwowie już następnego dnia po wkroczeniu, zaczęła aresztować przede wszystkim Żydów. Dnia 2 lipca przed południem uwięziła b. premiera rządu Rzeczypospolitej, 59-letniego prof. Politechniki, Kazimierza Bartla.
Nikt z Polaków nie zdawał sobie sprawy, że aresztowanie prof. Bartla było tylko wstępem do tragedii, jaka rozegrała się w następnym dniu. Nocą z 3 na 4 lipca 1941 r. między godziną 22 a 2 kilka oddziałów złożonych z członków SS, policji i polowej żandarmerii pod dowództwem oficerów SS rozjechało się po mieście i przeprowadziło aresztowania profesorów wyższych uczelni we Lwowie. Poza profesorami zabierano wszystkich obecnych w mieszkaniu mężczyzn powyżej 18 roku życia. Na ogół panował pośpiech, kazano się szybko ubierać, przeprowadzano zwykle powierzchowną rewizję, rabując przy tej okazji złoto, dewizy, inne przedmioty wartościowe i w jednym przypadku maszynę do pisania. Dowódcy poszczególnych grup przeprowadzających aresztowania dobrze wiedzieli, jaki los czeka zatrzymanych przez nich profesorów i ich synów.
Zachowanie się gestapowców w czasie aresztowania było zróżnicowane: rzadziej od względnie łagodnego, częściej do brutalnego.
Najdokładniejszą jednak relację o rozstrzelaniu profesorów podał inż. Karol Cieszkowski:
– Nocą z 3 na 4 lipca około godziny 22 usłyszałem gwałtowne dobijanie się do sąsiedniej kamienicy, przy ul. Nabielaka, gdzie mieszkał prof. Witkiewicz. Gdy nikt nie otwierał dobijającym się, ci strzelili, jak się później dowiedziałem w zamek bramy.
Niebawem około godziny 0.30 przyszli Niemcy do naszej kamienicy i zabrali mieszkającego w parterze prof. Stożka z dwoma synami. Czy ich zabierali autem, czy pieszo, tego nie wiem. Przez dalszą część nocy nie spałem, ponieważ byłem silnie podenerwowany. O 4 nad ranem, a godzinę tę dokładnie pamiętam, ponieważ właśnie liczyłem sobie tętno przy pomocy fosforyzującego zegarka, usłyszałem strzały od strony Wzgórza Wuleckiego. Szarzało wówczas i zaczynało być widno. Na krawędzi Wzgórza Wuleckiego dobrze widocznego z okna mego narożnego pokoju, najbardziej wysuniętego na północ, ujrzałem kilkadziesiąt cywilnych osób stojących w jednym rzędzie, a nieco dalej od nich na prawo i lewo stali bardzo szykownie, powiedziałbym elegancko ubrani oficerowie niemieccy z rewolwerami w ręku. Nie liczyłem tych cywilnych osób, ale oceniłem je na około 40-50 osób.
Mniej więcej w połowie zbocza zobaczyłem nad wykopaną jamą cztery cywilne osoby zwrócone twarzą do zbocza, a plecami do mnie. Za plecami tych osób stali czterej niemieccy żołnierze z karabinkami w ręku, a obok nich oficer. Zapewne na słowną komendę tego oficera żołnierze równocześnie strzelili i wszystkie cztery osoby wpadły do jamy. Wówczas sprowadzono z góry ścieżką nowe cztery osoby i cała scena dokładnie się powtórzyła. Trwało tak do końca, aż wszystkie osoby cywilne zostały sprowadzone nad jamę i zastrzelone. Ostatnią osobą rozstrzelaną była kobieta w długiej czarnej sukni. Schodziła ona sama, słaniając się. Gdy przyprowadzono ją nad jamę pełną trupów zachwiała się, ale oficer podtrzymał ją, żołnierz strzelił i wpadła ona do jamy.
Jeśli chodzi o szczegóły tej egzekucji, to rozpoznałem niektóre osoby bardzo dokładnie. Nie tylko rozpoznałem je, bo patrzyłem przez lornetkę, ale niektóre osoby doskonale znałem i rozpoznawałem je nawet gołym okiem po ubraniach, charakterystycznych ruchach itp. Z całą pewnością rozpoznałem prof. Stożka. Stanął on nad jamą w owej charakterystycznej pozie z rękami założonymi w tył.
Rozpoznałem obu synów prof. Stożka, z którymi się przyjaźniłem, profesorów: Łomnickiego, Pilata i Witkiewicza. Nie widziałem lub nie rozpoznałem profesorów Weigla i Krukowskiego. Zaznaczam jednak, że egzekucji pierwszych osób nie widziałem, bo dopiero po pierwszych strzałach podszedłem do okna. Również nie widziałem więcej kobiet poza tą jedną na samym końcu rozstrzelaną.
Doskonale pamiętam, że jedna z czwórek skazańców schodziła nad jamę niosąc zemdlonego. Inna czwórka bardzo wolno schodziła, bo jeden ze skazańców mocno utykał. Przypuszczam, że to był prof. Bartel, ale nie rozpoznałem go. Pamiętam, że gdy jedna z czwórek stanęła nad jamą już tyłem do żołnierzy, wówczas jeden ze skazańców obrócił się ku żołnierzom, i trzymając kapelusz w ręku (wszyscy skazańcy zdejmowali, zapewne na rozkaz) zaczął coś mówić, żywo gestykulując. Na to oficer, stojący z boku zrobił gest ręką, by on się odwrócił, co ten też uczynił, a wówczas żołnierze strzelili. Z innych szczegółów zapamiętałem, że jeden ze skazańców na sekundę przed wystrzałem padł do jamy (przypuszczam, że zrobił on to celowo, by się ratować) i zaraz po wystrzale wyskoczył z jamy, ale żołnierz strzelił, ten się zachwiał i wpadł do jamy. Jama była wykopana w kształcie prostokąta przedzielonego w poprzek nieprzekopanym pomostem, wobec czego skazaniec na nim stojący wpadając po strzale czy to w przód, czy też w tył, zawsze wpadał do jamy. Raz tylko się zdarzyło, że jeden z synów prof. Stożka, stojący na pomoście nad jamą, na kraju czwórki padł po strzale nie do jamy, lecz poza nią i wówczas żołnierze ściągnęli go do jamy.
Po zakończeniu egzekucji, koło jamy pozostał pluton egzekucyjny z oficerem. Żołnierze zdjęli płaszcze, zakasali rękawy, wzięli łopaty do rąk i zaczęli zasypywać jamę. Robili to początkowo bardzo ostrożnie, ponieważ ziemia dookoła była silnie zbryzgana krwią, którą widziałem w postaci dużych czerwonych plam. Żołnierze od czasu do czasu przerywali pracę, przysłuchiwali się oficerowi, który im coś opowiadał, jakby wyjaśniał. Całą egzekucję obserwował z mego pokoju ojciec, moja siostra i współlokatorka. Wszyscy ci zeszli się do mego pokoju, ponieważ był on najbardziej wysunięty ku północy, a więc ku Wzgórzu Wuleckiemu. Ojciec obserwujący egzekucję nie odezwał się cały czas ani słowem i nigdy potem ze mną na ten temat nie rozmawiał. Natomiast sublokatorka i siostra moja rozpoznawały poszczególne osoby i gdy np. sprowadzano nad jamę synów Stożka, krzyknęły: “O! Prowadzą Mulka”.
W rok później stosunkowo głośno było o tym, że profesorowie zostali zabici i pogrzebani na Wzgórzu Wuleckim. Po obserwacji z mego okna, że nikt nie pilnuje grobu, udałem się następnego wieczora po egzekucji na miejsce rozstrzelania i zauważyłem świeży grób. Zwróciło moją uwagę, że pasące się obok bydło stawało nad grobem i długo węszyło. Grób był płaski, a gdy poszedłem ponownie nad niego po kilku tygodniach, rósł na nim bujnie oset, zapewne zasiany przez żołnierzy. Jeśli idzie o sprawę wykopania trupów profesorów z grobu w r. 1943, nie znam bliżej tej sprawy, ponieważ na krótko przed tym zostałem wraz z rodziną wysiedlony przez Niemców z kamienicy przy ul. Nabielaka, mimo że nikt tam potem już się nie sprowadził i mieszkanie stało puste.
Gestapo w 1943 r. zaczęło zacierać ślady swych zbrodni na Polakach, Żydach, Ukraińcach, Rosjanach i innych narodach. We Lwowie z Żydów utworzono tzw. Sonderkommando 1005, które miało za zadanie odkopywanie grobów, wydobywanie trupów, przewożenie ich do Lasu Krzywczyckiego i palenie. Masowe, czteroletnie mordowanie ludzi we Lwowie odbywało się na tzw. Piaskach Janowskich i w Lesie Krzywczyckim, znajdującym się za rogatką łyczakowską. Ekshumowane zwłoki rozstrzelanych na Wzgórzach Wuleckich profesorów i ich współtowarzyszy przewieziono bezzwłocznie do Lasu Krzywczyckiego i dorzucono je do kilkuset innych trupów i spalono wspólnie na olbrzymim stosie. Zachowane resztki kości zmielono w żwirowym młynie i wraz z popiołami rozrzucono po okolicznym lesie.
W 1966 r. w 25 rocznicę śmierci profesorów odsłonięto w kościele o.o. Franciszkanów w Krakowie tablicę z nazwiskami ofiar hitleryzmu. Opodal tej tablicy istnieje osobno umieszczone epitafium ku czci prof. Kazimierza Bartla. Dnia 29 czerwca 1981 r. kilka dni przed 40 rocznicą zamordowania lwowskich profesorów odsłonięto dwie tablice z nazwiskami ofiar hitleryzmu: jedną z inicjatywy prof. Włodzimierza Trzebiatowskiego w holu Oddziału Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu i drugą z inicjatywy rektora Uniwersytetu prof. Kazimierza Urbanika w korytarzu głównego gmachu Uniwersytetu. Odsłonięcie tej ostatniej było połączone z uroczystą sesją naukową zorganizowaną przez Uniwersytet. 14 września 1981 roku, nastąpiło odsłonięcie kolejnej tablicy z nazwiskami pomordowanych profesorów, tym razem przed pomnikiem przy placu Grunwaldzkim, wzniesionym w 1964 r. Tablicę ufundowały senaty szkół akademickich miasta Wrocławia.
Igor Gałuszczak, Lwów, podczas pisania artykułu korzystano z prac Zygmunta Alberta, 09.02.16 r.
Więcej na temat: Do tworzenia Muzeum Pamięci Profesorów Lwowskich we Lwowie dołączą Wrocław i Bank Polski