Pędząc obwodnicą Sądowej Wiszni do Gródka Jagiellońskiego i dalej – do stolicy Kresów Południowo-Wschodnich – Lwowa, zobaczymy po prawej stronie tylko piękne wrota byłej Polskiej Państwowej Stadniny Ogierów i kawałek nie mniej atrakcyjnej zabytkowej stacji kolejowej. Jeżeli zaś pojedziemy prosto przez miasto, to poznamy Sądową Wisznię od środka a przy okazji – przy w jednej z półrozwalonych chałup znajdziemy piękną dachówkę z polskim napisem, wyprodukowaną przed wojną w Sądowej Wiszni, lub jednej z okolicznych wiosek.
Co można powiedzieć o mieszkańcach tego galicyjsko-małopolskiego miasteczka? Nie odpowiedzą nam „Zdrastie”, jak w Winnicy czy Żytomierzu, kiedy się do nich przywitamy. Przeważnie użyją grzecznego przywitania „Dobryj Den” lub „Sława Isusu Chrystu”. Lecz jeżeli zwrócić się do nich po polsku, większość chętnie odpowie w tymże języku i pokaże, gdzie znajduje się kościół, mieszka ksiądz lub ktoś z aktywu środowiska polskiego.
Statystyki z 2001 roku, o które opierają się polskie i ukraińskie instytucje państwowe, podając śmiesznie niskie liczby Polaków w poszczególnych miejscowościach na Ukrainie, są co najmniej niewiarygodne. W 7-tysięcznym miasteczku Kartę Polaka już otrzymało ponad 300 osób, a kolejka do Konsulatu Polskiego we Lwowie na kolejne rozmowy chętnych otrzymać ten dokument, rozciągnęła się na trzy miesiące do przodu. Ponad sto mieszkańców miasteczka studiowało lub studiuje w Polsce, a ich rodzice walczyli o kościół w drugiej połowie lat 80. i wozili swoich dzieciaków na Msze do Mościsk czy Lwowa.
Wielką przeszkodą dla rozwoju turystyki regionu lwowskiego w tym Sądowej Wiszni jest „żelazna kurtyna”, inaczej nie nazwiesz zatłoczone przejścia graniczne, stanie w kolejkach na których po 4-8 godzin zniechęca wielu nawet bardzo zagorzałych podróżników. Jak się sami z siebie śmieją śądowiszniańcy: „Połowa z nas to – celnicy, a inna połowa – mrówki (przemytnicy drobnych partii papierosów i wódki)”. Nikt się nie dziwi, gdy stateczna starsza pani wstaje o 6 nad ranem i pędzi na pierwszą „marszrutkę” do Szegiń, by przeszmuglować do Polski dwie „normy”, wrócić przed dziewiątą i jak by nic się nie stało majestatycznie pójść do szkoły, gdzie pracuje, jako nauczycielka.
Bliskość polskiej granicy choć przekłada się pozytywnie na zawartość kieszeni przeciętnego sądowowisznianina, niestety nie napełnia budżetu miasta. Droga na Zagrody, jak w czasach komuny, tak i dzisiaj – za niepodległej Ukrainy szczerzy się na nas „kocimi łbami” a jeden z najpiękniejszych we Wschodniej Małopolsce zamek Marsów-Komorowskich każdej chwili może runąć, pogrzebawszy pod sobą wspomnienia o piosence „Tylko we Lwowie”, która bawiła w nim roześmiane towarzystwo jeszcze 77 lat temu.
Położone bliżej Przemyśla niż Lwowa miasto królewskie Sądowa Wisznia wyzwoliło się z sowieckiej niewoli lecz nadal tkwi w mentalności i obojętności charakternej dla obywatela Kraju Sowietów.
Jerzy Wójcicki, 05.06.16 r.