Czterdzieści pięć tysięcy Muzułmanów walczy w warownym obozie, i pomimo że Stefan Petryczajko hospodar wołoski, z 6000 stojąc oddzielnie, przeszedł na stronę Sobieskiego, że pułki księcia Wiśniowieckiego od południa wdarły się do obozu tureckiego, zwycięstwo się wahało.
Muzułmanie, przerażeni natarczywością rycerstwa naszego, utraciwszy pierwsze okopy, cofnęli się za wał ostatni. Było to już pod zachód słońca, szron mroźny zaczął sypać: przy zmroku wieczornym walkę zaciętą należało powstrzymać.
Straszną była noc bez ognisk, jadła i napoju. Śnieg sypał kłębami, a wiatr mroźny z deszczem zaraz przymarzał, przypominał nadchodzącą zimę. Sobieski trzymał hufce swoje przez całą noc pod bronią. Ranek zastał je w śniegu, skrzepłe i skostniałe. Wielu żołnierzy lżej odzianych pomarzło pod zdobytymi wałami.
Blask zorzy zwiastował dzień świętego Marcina, patrona rycerzy chrześcijańskich. Wielki hetman, wysłuchawszy pobożnie trzech mszy przed świtaniem, daje znak upragniony do szturmu.
„Towarzysze! (wołał przebiegając szeregi, osypany śniegiem i szronem), wydaję wam teraz nieprzyjaciela na wpół zwyciężonego. Ucierpieliście wprawdzie, ale Turcy wycieńczeni są do ostatka. Ci przybylcy z Azji nie zdołali wytrzymać i dwudziestu czterech godzin, jakie teraz upłynęły: mróz ich zwycięża. Patrzcie jak padają gromadami; a my przecież trzymamy się i dosyć mamy siły do uderzenia na nich. Nie trzeba więcej dla ocalenia Rzeczypospolitej od hańby i hołdownictwa. Pamiętajcie, żołnierze, że walczycie za ojczyznę i że Chrystus Pan jest z wami!”.
Po czym zsiadł z konia i z gołą szablą pieszo prowadził hufiec do szturmu. Gdy mu niektórzy odradzali bitwę tak niepewną, odrzekł Sobieski: „Szyję mi uciąć, jeżeli kwatery ich nie wezmę.“ Na strzał z pistoletu od wałów dopiero wsiadł na konia.
Od świtu zagrzmiały działa nasze: dzielny generał artyllerii Marcin Kątski, rycerskie pozdrowienie przesyłając w obóz turecki, celnymi strzałami witał wroga.
Turcy w kilku miejscach za ostatnim walem szyk zmienili. Nie mogąc ze zdobytych poprzedniego dnia okopów strącić Polaków, postanowili w samym obozie stanowczą przyjąć bitwę, tusząc sobie zwycięstwo.
Hussejn-basza, wódz naczelny Muzułmanów, poszedł za radą Kiaji dowódcy janczarów, doświadczonego w boju. Inaczej radził Janisz-basza; chciał on wojska cofnąć do mostu na Dniestrze i tam przyjąć walkę, mając zabezpieczony odwrót.
Z zapałem rzuca się rycerstwo nasze, zgłodniałe i zziębnięte, na pogan. Turcy stawiają mętny opór, a chociaż musieli ustąpić z ostatniego wału, stają i kupią się w samym środku obozu, bo tu Hussejn- basza chce stoczyć ostatnią, rozpaczliwą walkę. Po zdobyciu wału, piechota posuwa się naprzód. Sobieski, dojrzawszy że przystęp dla jazdy ułatwiony, pewny zwycięstwa, daje hasło.
Czekał na to tylko Stanisław Jabłonowski wojewoda ruski: na czele piętnastu chorągwi husarskich wjeżdża w obozowisko. Dawnym zwyczajem kazawszy złożyć kopie w pół ucha końskiego, skoczył na zbite a nieprzełamane dotąd szeregi Turków. Ziemia zatętniała głucho: szum skrzydeł orlich i sępich, poświst długich od kopij chorągiewek, chrzęst zbroi, parskanie koni, z ochoczym okrzykiem hussarzy zmięszane razem, zawisły nagłe jak burza straszna nad głowami Muzułmanów.
Janczary spokojnie i mężnie pierwszy atak gwałtowny wytrzymali, ale drugiemu natarciu oprzeć się nie zdołali. Cofnąwszy się od wałów, stanęli za rowem do nowej walki. Dla dzielnych koni hussarskich mała to była przeszkoda. Runęły nawałą chorągwie Jabłonowskiego na trzymające się dotąd szyki tureckie; trzask kruszonych kopij podobny był do grzmotu, wedle opowieści obecnych tej walce świadków. Dowódca janczarów Kiaja, z przeszytą na wskroś od kopii gardzielą, poległ przy namiocie Hussejna, wraz z Janiszem-baszą. Śmierć tych walecznych wodzów rzuca na wojsko Muzułmanów straszny popłoch. Po zdobyciu namiotu Hussejna, już nie walka ałe rzeź się Turków rozpoczęła. Głębokie rowy trupy janczarskie wypełniły, a bite te zastępy, pędzone popłochem, poszły w rozsypkę.
Na lewym jednak skrzydle, gdzie stała Litwa, wrzał jeszcze boj zacięty; hetmani nawet ręcznie walczyli. Radziwiłł, sam na sam potykając się z jakimś znakomitym baszą, trupem go położył. I tu wreszcie rozbito zastępy tureckie. Teraz już nie wojsko, ale tłuszcza spłoszonych, zrozpaczonych i ogłupiałych bez wodzów Muzułmanów, uciekając biegła ku bramie do Jass wiodącej. Lecz lu spotkały ich chorągwie Wiśniowieckiego, które uderzyły na nich, bijąc bez litości. Ten sam los czekał tych co kamieniecką bramą uchodzić chcieli, bo lam Pac hetman wielki litewski, wyjście zagrodził. Kiedy więc Turcy uciekać poza okopy obozu swego nic mogli, a śmierć stanęła im przed oczyma, strach upatrzył drogę ocalenia, która stała się zgubą rozbitków.
Słowo Polskie za: Tygodnik Illustrowany, 111, 1861 r., 25 lutego 2021 r.
Drugie zwycięstwo nad Turkami pod Chocimiem. Cz. IV | Słowo Polskie
[…] Cz. III […]