Ładyżyn. Maleńka miejscowość kilkadziesiąt kilometrów na południowy wschód od Winnicy. Do tej pory znana chyba jedynie jako miejsce wypoczynku i kolonii letnich dla ukraińskich dzieci. Na chwilę obecną – miejsce pobytu 30 tatarskich rodzin. Jak wygląda ich sytuacja?
O tym, że w obwodzie winnickim tymczasowo przebywa duża grupa Tatarów dowiedziałam się w polskim konsulacie, który kilka dni wcześniej organizował dla nich pomoc humanitarną. Już na drugi dzień od mojej prośby czy mogłabym pojechać do ośrodka porozmawiać z Tatarami, osoby koordynujące działania lokalnego Majdanu zabierają mnie i słowackiego dziennikarza do miejscowości Ladyżyn. Po drodze zatrzymujemy się w supermarkecie – aktywiście otrzymali 5 tys. hrywien od Ambasady Azerbejdżanu. Za część z tych pieniędzy koordynatorzy kupują teraz najbardziej potrzebne produkty. „Wiesz – mówi mi Taisa, koordynatorka winnickiego Ludowego Majdanu – oni o nic nie proszą. Tatarzy. Ciągle mówią, że wszystko w porządku, że dziękują, że są wdzięczni. Ostatnio zobaczyłam, że dzieci albo biegają w zimowym obuwiu na zewnątrz, albo część nie ma skarpetek, gdy są w pomieszczeniu. Zapytałam jedną z matek dlaczego i okazało się, że nie mają nic innego do ubrania. Brali z domu tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a wyjeżdżali przecież jeszcze zimą, do tego czasem w pośpiechu. Więc wiosennych rzeczy, nie wspominając już o letnich, nie mają. Pytać, trzeba ich pytać. A dzieci takie cudowne, wiesz?” Po dwóch godzinach jazdy samochodem (oczywiście takiej w wersji ukraińskiej – po wybojach i szybko) na własne oczy i uszy mam się przekonać, że Taisa ma rację…
Na miejscu rozmawiać z nami będzie – Ismail Aga, w tej małej społeczności tatarskiej, pełniący rolę „starszego”. Siedzimy w maleńkim pomieszczeniu, coś na kształt kuchni – jest stół, kilka krzeseł, lodówka i czajnik. Obok krzątają się dwie starsze tatarskie kobiety. Gdy Ismail wychodzi porozmawiać przez telefon, one czy to siadając przy nas, czy stojąc w drzwiach, opowiadają swoje historie.
Chajtarma: o historycznym powrocie
Ismail swą opowieść zaczyna od wspomnień, bo jak tłumaczy, obecna sytuacja przypomina mu tę sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy wraz z rodziną został wysiedlony do Uzbekistanu. Opowiada o trudnych latach na obczyźnie, braku kontaktów, próbach powrotu, pierwszych miesiącach po przyjeździe, późniejsze łzy matki na widok starych domostw zamieszkanych już przez kogoś innego, gdzie nie zmieniono nawet rozbitych okiennic… Nie było łatwo budować wszystkiego od początku – nie wrócili przecież do własnych, opuszczonych wcześniej domów, położonych gdzieś w pobliżu morza, ale do wylanych betonem fundamentów (metraż 5×20 bez względu na ilość członków rodziny), w środku półwyspu, gdzie ziemia do najbardziej urodzajnych nie należała. „Kiedy wyjechałem przygotować nam mieszkanie w okolicy Bakczysaraju, moja żona była w ciąży z trzecim dzieckiem. Córkę zobaczyłem po raz pierwszy, gdy miała już pół roku…” – historia Ismaila sprawia, że łzy momentami same napływają mi do oczu. Ale nie narzekali, nie domagali się odszkodowań, wrócili przecież do ojczyzny. Zaczęli się organizować, poznawać własną kulturę, wracać do wiary ojców. Ismail mówi mi: „Muzułmanin? A co to jest Muzułmanin? Po powrocie na Krym niewiele wiedziałem o swojej religii. Z czasem znaleźli się ludzie, którzy pomogli odnaleźć drogę do Boga. Teraz już znam nauki, żyjemy zgodnie z naszymi przykazaniami. Bo wielu z tych którzy zostali, nie zapomnieli o wierze przodków”.
Czy ze strony państwa napływała pomoc? – zadaję pytanie. „Nie możemy narzekać. Budowali drogi, zadbali o dostarczenie elektryczności, kanalizację. Co byśmy bez tego mogli dalej robić?” Szczególnych represji i oznak niechęci nie odczuwali, choć prawdą jest, że na wielu polach natrafiali na problemy, choćby na poziomie edukacji. Ismail wylicza: „tylko w samym Symferopolu policzmy – 31 szkół z rosyjskim językiem nauczania, 4 z ukraińskim, tylko 2 z tatarskim. A kilka tygodni temu mogliście słyszeć jak uciskani są Rosjanie na Krymie… Sami wiecie do czego to później doprowadziło – referendum, zajęcie Krymu…” – smutno kończy Ismail. Tego wszystkiego trzeba było, aby Ukraina przypomniała sobie o Tatarach (dopiero 21 marca tego roku pojawiła się uchwała, która uznała Kurułtaj za organ reprezentujący naród krymskotatarski a Medżlis za jego strukturę wykonawczą!) Ci, jako jedyna grupa na Krymie zaprezentowali jednolite i mocne stanowisko – pomimo obietnic z Moskwy, 98% z nich opowiedziało się za jednością terytorialną Ukrainy i przeciwko rosyjskiej agresji militarnej. Teraz za swą postawę mogą zostać ukarani przez obecne władze. Słowa, iż na Krymie „są najbardziej u siebie” bez względu na to kto rządzi półwyspem, wydają się być jedynie pustym frazesem.
Taszlarga, a więc ucieczka
We własnym domu nagle poczuli się obco, niepewnie i w pewnym momencie niebezpiecznie. Zostawili niemal wszystko – domy, pracę, rodzinę… Niektórzy wyjechali, bo przestały im się podobać niewinne żarty sąsiadów: „jeszcze nie wyjechałeś? Chętnie bym pomieszkał u ciebie”. Jedna z rodzin wyjechała po tym, gdy na podwórko wprowadzili im się żołnierze. Jednego z wieczorów usłyszeli hałas na podwórzu. Wyszli sprawdzić – zamaskowani ludzie w uniformach właśnie rozpoczęli wykopywanie dziury na przejściu przed domem, po czym zaczęli montować tam jakąś maszynerię. „Od dziś to nasz punkt strażniczy”, oznajmili mieszkańcom. „Macie siedzieć w domu i nie przeszkadzać”. Nad ranem byli już spakowani i wyjechali w stronę Symferopola, by znaleźć pociąg. Chcieli do Lwowa, Kijowa. Biletów już nie było. Jakimś cudem w Dżankoju znaleźli ostatnie – do Winnicy.
5 marca 2014 roku, na winnickim dworcu kolejowym z pociągu wysiadły dwie pierwsze tatarskie rodziny. O swych przyjeździe zdążyli wcześniej poinformować w specjalnie utworzonej grupie na Facebooku. Choć oficjalne deklaracje urzędników państwowych mogły wlewać nadzieję do serc uciekinierów, to sytuacja po opuszczeniu półwyspu okazała się daleką od marzeń. Gdyby grupa aktywistów winnickiego Ludowego Majdanu na wieść o możliwym nocnym przyjeździe Tatarów nie zorganizowała naprędce prywatnych mieszkań oraz gdyby możliwości noclegu w swych murach nie zaproponował kościół protestancki, Tatarzy najprawdopodobniej zmuszeni by byli koczować w budynku dworca kolejowego… A następne dni miały przynieść kolejnych szukających schronienia. Gdy mury cerkwi przestawały już mieścić przybyłych, aktywiści znaleźli zamknięty w okresie zimowym ośrodek – sanatorium dziecięce. Z dyrektorem szybko ustalono – płacimy, a wy otwieracie ośrodek przed sezonem i umieszczacie tam Tatarów. Zgodził się.
Ladyżyn – spokój i równowaga pomimo wszystko
Na chwilę obecną w ladyżyńskim ośrodku mieszka około stu Krymskich Tatarów, większość to kobiety i dzieci w wieku od 3 do 11 lat. Ale był moment, że było ich ponad 190 (co ciężko sobie wyobrazić oglądając pomieszczenia w budynku). Część pojechała dalej, części (głównie ciężarnym kobietom i tym z niemowlętami) znaleziono miejsca w samej Winnicy. Mają tylko to, co ze sobą przywieźli. Ich konta bankowe są zablokowane a pisanie pism do urzędów w tej sprawie mało skutkuje. Warunki, w których mieszkają, są fatalne. Pomieszczenia są zimne, śpią na piętrowych łóżkach na brudnych materacach i podartej pościeli, w toaletach ciekną sedesy, w prowizorycznie urządzonej kuchni brakuje mebli, noży, naczyń… Dyrektor obiektu nie widzi w tym problemu, a nawet w związku z tym, że to dziecięcy ośrodek wypoczynkowy zamierzał wyprosić Tatarów, bo zaczynał się sezon… Aż wierzyć się nie chce, że jest to ośrodek uznany za jeden z najlepszych na Winniczyźnie i że wkrótce mogą na wypoczynek przyjechać tu dzieci…
Jak na razie przed budynkiem wisi pranie, kobiety spacerują pomiędzy budynkami, mężczyźni w pobliskim jeziorze usiłują złapać ryby, a dzieci wesoło biegają wokół drzew i niestrudzenie starają się dopaść zdezorientowanego kota. Nowi wzbudzają na początku nieśmiałość, ale tylko do czasu. Wkrótce moją łamaną ruszczyzną rozmawiam z śliczną, siedmioletnią dziewczynką, tłumaczę, że jestem z Polski i nie umiem lepiej po rosyjsku, tylko po ukraińsku. Pytam czy ktoś z nich może ze mną porozmawiać w tym języku. Tak! Jest jeden chłopiec, który mówi po ukraińsku! Faktycznie, szczupły, brązowooki czwartoklasista wkrótce się pojawia. Zawstydzony odrobinę, gdy jeden z wujów krzyczy, że zna jeszcze angielski. Taisa zaś dodaje: „zażartowałam kiedyś, że mógłby zostać w przyszłości prezydentem Ukrainy. Wiesz co mi powiedział? <<Nie wiem, jeszcze się nie zdecydowałem>>”.
Wielkie i uśmiechnięte oczy małych Tatarów – to najlepiej pamiętam z tego spotkania. I spokój i ciepło bijące z twarzy Ismaila.
Ludzie – ludziom
Aktywiści o pomoc dla Tatarów proszą wszystkich. Petro Poroszenko złapany w czasie spotkania z wyborcami, obiecał wspomóc i finansowo, i prawnie – trzeba jedynie napisać mail i „wszyscy będą szczęśliwi”. Napisali. Odpowiedzi brak. Oleh Laszko otrzymał prośbę o wniesienie zmian do Ustawy o okupowanym terytorium, która precyzowałaby status i prawa Tatarów. Oficjalnej odpowiedzi nigdy się nie doczekali. Nieoficjalnej zresztą również. Współpracownik Wołodymyra Grojsmana (były burmistrz Winnicy oraz przewodniczący Rady Najwyższej) dwukrotnie w telefonicznej rozmowie obiecał przyjrzeć się sprawie. Osobiście do rąk Tymoszenko aktywiści przekazali pismo z wyjaśnieniem sytuacji i z prośbą o pomoc… Cisza.
„Dostajemy paczki z Polski, okoliczni ludzie przynoszą co mają, firmy przekazują, co mogą, konsulat polski w Winnicy pomógł zorganizować transport pomocy humanitarnej, pomaga nam Fundacja Solidarni z Ukrainą, teraz zaczynamy rozmowy z Fundacją „Otwarty Dialog”, tylko nasza władza nie ma na nic sposobu” – żalą się Igor z Taisą. W związku z tym, że na dłuższy pobyt Tatarów nie zgadza się dyrektor ośrodka, aktywistom udało się znaleźć inny budynek – tym razem taki, który można by po remoncie przekazać tylko i wyłącznie tatarskim rodzinom.
Zarobić na nieszczęściu
Choć nie wszyscy są tak mili i ochoczy do pomocy. Widać to już przy sytuacji w samym ośrodku. Jest on opłacany z zebranych przez aktywistów pieniędzy – elektryczność, woda i personel. Ten ostatni jednak w przypadku zajęć kuchennych postanowił wykorzystać tatarskie kobiety – niech myją naczynia, podłogę, obierają ziemniaki, podają do stołu. „Dowiedzieliśmy się o tym niedawno i staramy się wyjaśnić kobietom, że nie powinny pomagać, bo tym ludziom płacą za robienie posiłków i ich wydawanie. Ale widzisz sama – nadal pomagają” – kręci głową Taisa. I mówi dalej: „mieliśmy też inną przykrą sytuację. Jeden z przedsiębiorców przyjechał tutaj i przekazał na ręce dyrektora ośrodka nowe materace, pościele, jakiś odkurzacz, lodówkę chyba. Po jakimś czasie zapytał nas, jak to służy Tatarom. Zapytaliśmy ich czy coś wiedzą o darowiźnie. Nie wiedzieli. Więc z dziennikarzami pojechaliśmy do dyrektora zapytać. Stwierdził, że w budynkach niczego nie brakuje więc nie ma potrzeby zastępować niczego nowymi rzeczami. Nadal ich nie oddał. Ale nie odpuścimy – dodaje – Tatarzy wszystko dostaną, gdy będą stąd wyjeżdżać”.
Aktywiści mają nadzieję, że w związku z tym, że teraz, gdy w końcu przyjęta została Ustawa o okupowanym terytorium będą mogli ubiegać się oficjalnie o pomoc międzynarodową dla uchodźców, również finansową. A może być ciężko – jak grzyby po deszczu powoli wyrastają wokół uciekinierów organizacje charytatywne, które – jeśli otrzymają finansowanie – byłyby w stanie im pomóc. Pytanie, gdzie były wcześniej, samo ciśnie się na usta.
Dlatego aktywiści Majdanu nie czekają na pomoc, ale korzystając z czasu przedwyborczych obietnic korzystają z oferty miejscowej władzy przekazania im nieczynnego akademika w miejscowości Nowa Hrebla z zamiarem przywrócenia mu funkcjonalności i przekazania Tatarom. Pierwszy etap – wymianę okien na parterze, mają już za sobą. I szukają kolejnych przedsiębiorców, którzy wspomogą materiałami lub finansami oraz wolontariuszy, którzy pomogą w pracach.
Chaszar!
Napisanie tego artykułu nie byłoby możliwe bez życzliwości wielu osób. Przede wszystkim dziękuję Ismailowi Aga, który zgodził się na rozmowę oraz Taisie Gajdzie i pozostałym osobom, które zorganizowały wyjazd.
Marta Kacwin, zdjęcia – Wadym Kozłowski, artykuł po raz pierwszy ukazał się na początku maja 2014 roku w http://porteuropa.eu
P.S. Dziś krymskotatrscy uchodźcy z Krymu znajdują się w wyremontowanym siłami winnickich wolontariuszy oraz obwodowych władz w ośrodku w Wielkiej Grebli (obw. winnicki)