W pięknych wiosennych klimatach obchodziła swój kolejny jubileusz weteranka działalności pedagogicznej Ziemi Barskiej Ludmiła Teleha (z domu Próchnicka). Serdeczne życzenia z tej okazji składają jej zespół nauczycieli z Humanistyczno-Pedagogicznego Koledżu im. Gruszewskiego w Barze, członkowie rejonowej organizacji weteranów oraz uczniowie szkół.
Swego czasu, w dalekim 1961 roku, po ukończeniu Humańskiego Instytutu Pedagogicznego Pani Ludmiła przyjechała do rodzimej wsi Bałki, niedaleko centrum rejonowego (Baru). Tutaj spotkała się z absolwentem Ukraińskiej Akademii Rolniczej Jurijem Telehą – też Polakiem z pochodzenia i po studenckim weselu stała się członkiem tej szanowanej rodziny. Jurija Telehę skierowano na Syberię jako inżyniera-mechanika z budowy maszyn leśnych, Ludmiła zaś mogła udać się do dalekiego Kazachstanu, aby uczyć tam dzieci specjalistów z dziedziny biologii, przyrodoznawstwa i botaniki. Rzecz jasna, wybrała wyjazd razem z mężem, zgodnie z zasadą „z ukochaną osobą nawet w szałasie będzie miło”.
Telehowie koleją dotarli do stacji Kańsk-Jenisiejski (pomiędzy Krasnojarskiem a Irkuckiem). Dalej 120 km droga prowadziła przez głuchą tajgę. Był to rejon Dzierżyński Krasnojarskiego kraju. Pani Ludmiła stawiła się w miejscowym wydziale edukacji. Jej kierownikiem był wówczas Mikołaj Didenko. Obejrzał dokumenty nauczycielki biologii, osoby z wyższym wykształceniem i zaproponował pani z Podola stanowisko dyrektora szkoły. „Nie mam tam, w Sosnówce, żadnego nauczyciela z wyższym wykształceniem. Niech pani zaczyna pracę, podnosi poziom edukacji miejscowej młodzieży. Cieszę się bezgranicznie, że z Ukrainy przybyli moi rodacy – biegał z radości wokół pani Ludmiły kierownik. Ta jednak odmówiła, gdyż dyrektor w warunkach szkoły wiejskiej to nie tylko pedagog ale również – stróż, pracownik gospodarczy, niania i psycholog.
W końcu zgodziła się zostać wicedyrektorem w sosnowskiej szkole ośmioletniej. Dyrektorem zaś została nauczycielka szkoły podstawowej bez wyższego wykształcenia. Jak wyglądała Sosnówka na początku lat sześćdziesiątych XX w.? Budowniczy oczyścili teren, wybudowali łaźnię, drewnianą szkołę, klub, biuro przedsiębiorstwa produkcji leśnej oraz sklep spółdzielczy. Kiedy Didenko kilka miesięcy później przyjechał do tej wsi z kontrolą, wysłuchał lekcji pani Ludmiły Telehy i bardzo wysoko ocenił jej osiągnięcia.
W ciągu czterech lat rodzina barskich Polaków mieszkała i pracowała w Sosnówce. Kiedy okoliczne lasy zostały wyrąbane nadszedł rozkaz by iść dalej w tajgę. Wszystko trzeba było rozpoczynać od nowa. Ale w tajdze było coś magicznego. Szczególnie rodzina Telehów zapamiętała nadzwyczajną gościnność Sybiraków. Chociaż czy byli to Sybiracy? Zupełnie nie – byli to zesłani za czasów radzieckich Polacy i Ukraińcy, aktywni działacze ukraińskiego i polskiego ruchu wyzwoleńczego, których tam osiedlano bez prawa powrotu. Dowiedziawszy się, że młoda para przyjechała z Ukrainy i bierze aktywny udział w twórczości amatorskiej (pan Jurij miał piękny głos i świetnie grał na pianinie, znał dużo pieśni polskich i ukraińskich), miejscowi zaczęli masowo uczęszczać na próby chóru i zajęcia ze sztuki teatralnej, organizowane przez Telehów. Pani Ludmiła brała również udział w kółku dramatycznym, śpiewała pieśni ludowe i współczesne. Powstał cały zespół artystyczny, do którego należeli dawni zesłańcy. Chór ten stał się jednym z najlepszych w rejonie Dzierżyńskim. Sybiracy aktywnie wspierali młodą rodzinę: „Wstajemy rano, – opowiada pani Ludmiła, – a w przedsionku wiadro ziemniaków, gęś, słoik z grzybami. Któż to przyniósł, komu dziękować? Nie wiadomo. Sybiracy – to złoci ludzie – nie to, że co putinowscy awanturnicy, którzy obecnie rządzą w Moskwie.
Telehowie wrócili do rodzinnego miasta Bar razem z synem, który został tutaj ochrzczony. W szkołach barskich miejsca pracy dla nauczycielki biologii nie było, a więc zadowalała się dwoma-trzema lekcjami na tydzień, dostając za to dosłownie grosze. Mąż poszedł do pracy jako technik w zakładzie budowy maszyn, przy tym, że posiadał wykształcenie wyższe – miał za sobą akademię, i zawód inżyniera-mechanika. Wynagrodzenie w tamtym czasie wynosiło 80 karbowańców (sowieckich rubli). Lata mijały, jak to się mówi, dał Bóg dzień, dał Bóg szacunek. Został starszym specjalistą, kierownikiem wydziału, głównym inżynierem, dyrektorem barskiego zakładu budowy maszyn. Warto też wspomnieć, że wybrano go na przewodniczącego miasta. Na tym stanowisku dołożył wielu starań dla uporządkowania terenu, utrzymywał stałe kontakty z polskimi kolegami z miast partnerskich – Kwidzyna, Rybnika, Katowic, Kielc oraz województwa świętokrzyskiego.
Pani Teleha też całkowicie zanurzyła się w pracę, dostała stanowisko nauczyciela biologii i przyrodoznawstwa w jednej z najlepszych szkół miasta. Szybko ją zauważono za oddanie się pracy, bezgraniczną miłość do zawodu i, co najważniejsze – do uczniów. Po raz pierwszy w obwodzie winnickim założyła gabinet botaniki, w którym zgromadziła egzotyczne rośliny ze wszystkich stron świata: były tutaj reprezentowane tropiki, strefa subtropikalna, eksponaty rzadko spotykane i przedstawiające florę dżungli. Szczególną dumą pani Ludmiły były akwaria, bardzo duże i bardzo małe, z grotami, masztami, specjalnie włożonymi kamieniami z Morza Czarnego i Azowskiego. Dyrektorzy szkół Andrzej Kinszczak, Antoni Lasocki, Anatol Liczman na wszelkie sposoby wspierali młodą nauczycielkę. Ona, zatem, otoczona uwagą i zrozumieniem, tworzyła cuda. Zakwitła u niej rzadko spotykana monstera – roślina, która rzadko przyjmuje się w niewoli, bardzo wymagająca i przepiękna przedstawicielka Oceanii. Mąż pomagał Ludmile tworzyć żywy kącik – na samym początku kupiono papugi, kanarki, dzieci zaczęły przynosić sikorki, wróble, sójki, sroki, gile, szczygle, je wszystkie leczono, karmiono, opiekowano się nimi i zachwycano. Ptaki uczono rozmawiać. Papugi mieszkały w dziuplach. Wyobraźcie sobie, że podchodzicie do klatki i mówicie: „Romek jest dobry!” A Romek na to: „Dobrrry, dobrrry”, a następnie dodaje: „Pozdrów mamę, pozdrów mamę, daj papierosa, daj papierosa”.
Zauważywszy, jak się stara biologiczka, administracja szkoły przydzieliła jej dodatkową laborantkę, aby ta karmiła i poiła liczne ptaki i przedstawicieli świata zwierząt, ponieważ pojawił się w szkole morski żółw z ogromnym pancerzem, świnki morskie, jeżyki, chomiki, a nawet wąż! Pewnego razu po wycieczce do lasu dzieci przyniosły orła Jaszkę, z którym było dużo kłopotu – nie mógł latać, ale potrzebował codziennie mięsa i drobiu.
Do gabinetu biologii i przyrodoznawstwa masowo przychodzili nie tylko uczniowie, ale także studenci technikum oraz zwykli mieszkańcy miasta Bar i pobliskich wsi. Ludmiła Teleha została kierownikiem metodycznego zrzeszenia nauczycieli biologii i przyrodoznawstwa wydziału edukacji narodowej powiatu barskiego. Została wyróżniona honorowymi odznaczeniami Ministra Edukacji Ukrainy i kierownika Obwodowego Wydziału Edukacji w Winnicy.
Po jakimś czasie Pani Ludmiła pracowała jako wykładowczyni metodyki biologii, anatomii i fizjologii człowieka oraz przyrodoznawstwa w Barskim Humanistyczno-Pedagogicznym Koledżu im. Gruszewskiego, wychowała nie jedną setkę studentów. Po dziś dzień liczni wychowankowie zapraszają szanowaną nauczycielkę, obecnie weterana działalności pedagogicznej, na coroczne spotkania absolwentów i zawsze wspominają o jej pierzastych podopiecznych. Wyobraźcie sobie, że w szkole były kanarki, których ona nauczyła śpiewać poloneza Ogińskiego, kozaczka, piosenkę „Malina-kalina”. Czy słyszeliście kiedyś i gdzieś, żeby poloneza Ogińskiego mogły wykonać ptaki? Trzeba je umieścić w ten sposób, żeby nie widziały siebie, gdyż kanarek nie może nauczyć się śpiewać samodzielnie, musi nauczyć się tej umiejętności od swego ojca lub sąsiada, którego nie powinien widzieć. Takie sztuczki udawały się pani Ludmile.
Jej koledzy z pracy mówili, że na panią Ludmiłę pracuje cały zakład budowy maszyn, jednostka wojskowa, drogowy oddział eksploatacyjny, ponieważ rodzice jej wychowanków obejmowali tutaj stanowiska kierownicze. Jednak nic by wyjątkowego z tego nie wyszło, nie osiągnięto by żadnych sukcesów, gdyby nie wytrwałość i głęboka wiedza nauczycielki biologii Polki Ludmiły Telehy, pochodzącej z pięknego dawnego miasta Bar na Podolu.
Sergiusz Nawrocki, m. Bar, opracowanie Irena Rudnicka