Wesele w Kitajgrodzie. Część II

Źródło: https://ukr.sovfarfor.com

Zmęczeni nie na żarty weselem podolskim powinniśmy byli usnąć zaraz snem sprawiedliwych; tymczasem zbyteczna fatyga, koledze nadmiernie bodaj obciążony żołądek spędzały sen z oczu i chorobliwie nad nimi roztwierały powieki.

Skończyło się na tym, żeśmy zapalili z panem Bonawenturą papierosy i zaczęli nadobre gwarzyć o widzianych przed chwilą scenach i obrazkach ludowych. Wybity całkiem ze snu szlafkamrad rzekł do mnie po pewnej pauzie:

– Jeślibyś chciał, cny obserwatorze zwyczajów i obyczajów naszego gminu, poznać się bliżej z dalszym ciągiem ślubnych na Ukrainie obrzędów, to gotów jestem zaraz ci go opowiedzieć. Wyznaj szczerze, czyś rad słuchać? Zrobię, jak każesz.

– Rozkazywać nie mogę, ale, jeśliś łaskaw, mów; słuchać będę, dopokąd oczy mi się snem nie skleją.

– Po dniu zaręczyn – rzekł narrator, opierając się wygodniej na stosie poduszek – idą dnie wzajemnych między dwiema rodzinami odwiedzin. Pierwszą wizytę robią rodzice chłopca. Tutaj obie strony naradzają się wspólnie, jakie mają ofiarować sobie dary i staje na tym, że rodzice chłopca przyślą ojcu płótna na koszulę, matce namitkę, chrzestnemu chustkę na szyję, chrzestnej płócienkowy fartuch: rodzice zaś narzeczonej ofiarują rodzicom pana młodego dwie pary butów i dwadzieścia pszennnych kołaczy. Po dopełnieniu zobopólnych układów, jedzą, piją i rozstają się zadowoleni.

Trzeciego dnia następuje rewizyta. Rodzice dziewczyny idą, lub jadą do chałupy przyszłego zięcia i ucztują tam do wieczora. Podczas hulanki starych rodziców i poważniejszych wiekiem gospodarzy, pan młody z kolegami udaje się do otoczonej kołem rówieśnic narzeczonej; tańce i śpiewy trwają u niej do powrotu ojca i macierzy.

Czwarty dzień poświęca się uroczystemu pieczeniu ślubnego piroga, zwanej na całej Rusi korowajem. Do domu narzeczonego schodzą się sąsiadki i, zażądawszy pewnej ilości pszenicznej, oraz żytniej mąki, robią z niej dwa gatunki ciasta; żytni słuzy za spodnią warstwę piroga, pszenny – za wierzchnią. Podczas zlepiania bułki chłopcy śpiewają:

Zaswity Boże iz Raju
Naszomu korowaju,
Szczob buło wydneseńko,
Krajaty dribneseńko – i t. p.

Gdy bułka gotowa, wierzch jej zdobią w różne misternie wyrabiane floresy, a tymczasem, przed włożeniem ciasta do pieca, chłopcy śpiewają:

Do boru bojary, do boru,
Rubajte sosnu zdorowu,
Rubajte jiji dribneńko.
Szczob wam horiła jasneńko,
Szczob nasz korowaj jasen buw,
A nasz Semen Melnyczenko weseł buw.

Korowaj się piecze; chłopcy wśród izby obnoszą pustą dzieżę, potem siadają do stołu, jedzą i piją. Za wyjęciem ciasta z pieca, obwijają go w ręcznik, kładą na stół i rozchodzą się.
W ostatni dzień przed ślubem panna młoda chodzi po ulicy i zwołuje druchny na wesele, a te, skacząc wybiegają na jej wezwanie i wszystkie razem śpieszą pod mieszkanie narzeczonego, śpiewając:

Zastelajte stoły,
Mostyte usłony,
Stawte kuboczky,
Nedałeko drużoczky.

Po odśpiewaniu wstępnej strofki, wchodzą wszystkie do chaty. Pan młody wybiega śpiesznie na dwór, ścina tam sękowatą wiśniową gałązkę, zwaną powszechnie wilcem (widełkami), podaje jednemu z kolegów, a ten, wniósłszy ją do izby, zatyka w leżący na stole korowaj. Gdy sękaty pręcik tkwi już w pirogu, druchny wiją wianki z kwiatów, lub jagód kaliny, a wśród zawieszania ich na sękach śpiewają:

Błohosławy Boże
Nam winoczok zwyty –
Cej dim zwesełyty.

Tutaj pan Bonawentura zamilkł na chwilę, spojrzał mi w oczy, a przekonawszy się, że słucham go jeszcze z uwagą, ciągnął dalej swoje opowiadanie:

– W dzień ślubu pan młody, otoczony drużyną wioskowych chłopców, idzie do domu narzeczonej i dopomina się o nią przez posłów. Ojciec zakłopotany waha się przez chwilę z wypowiedzeniem swej stanonowczej woli, wszakże, po któtkim namyśle, przyzywa córę z aklierza, wołając głośno: A szczoże ty doczko kryjeszsia? Pan młody, zniecierpliwiony, prosi za drzwiami brata panny o wydanie siostry. Brat każe się okupywać gorzałką. Hojny częstunek ze strony kawalera usuwa wszelkie zawady, a młodzież i muzykanci wpadają tłumnie do izby. Tańce, śpiewy i spożywanie jadła trwa aż do odjazdu do cerkwi.

W chwili ostatniej, po dopełnieniu rodzicielskich błogosławieństw, orszak weselny udaje się do Domu Bożego. Po ślubie pan młody z drużbami i swatami wraca do siebie i tam, powitany przez rodziców chlebem i solą, ucztuje godzin kilka.

Zaledwie ku wieczorowi zjawia się on z darami, korowajami i namitką w domu oblubienicy. Bracia panny nie wpuszczają go raz jeszcze i pytają o paszport. Paszportem tym jest gorzałka i długie hulanki na dworze. Następuje wielka ucta weselna. Państwo młodzi i goście siadają za stołem, korowaj się wnosi z zawieszoną na gałęzi namitką, a młodzież śpiewa:

Da czy baczysz ty diwko,
Szczo nese drużka wiko,
A na wici pokrywało,
To wicznoje zawywało!

Korowaj się stawia na stole, brat rozplata siostrze kosę, a drużki śpiewają:

Oj na hori żyto,
A w dołyni proso,
Oj żal meni tebe,
Rusiwaja koso! i t. p.

Z kolei idą oczepiny. Siostry chcą włożyć na głowę panny młodej namitkę, ta się wzdraga, a druchny płaczą i krzyczą wniebogłosy; wszakże, gdy bojarowie zaczynają grozić dziewkom stołowymi nożami, opór znika, namitka się wkłada na skroń panieńską, a ogół śpiewa:

Oj tak nariadyły,
Jak sami schotiły,
Iz chliba wże palianycia,
Iz diwky wże mołodycia!

Po oczepinach korowaj się kraje, spożywają go, uczta się kończy i, na odjezdnym panny młodej do mężowskiego domu, cała drużyna śpiewa żałośnie:

Zakrywaj maty żar, żar,
Koły doczky żal, żal.
Kydaj maty drowa,
Ostawajsia zdorowa.

Przybycie do domu świekry zaczyna się zwykle od śpiewu:

Oj wyjdy matuseńko, ohlady,
Szczo tobi bojary prywezły;
Prywezły skryniu, perynu
I mołodu kniahyniu.

Rodzice częstują państwo młodych i swatów, a gdy drużba wyprowadza młodą parę na środek izby, błogosławiąc jej, wykrzykują głośno: – Idit’, dity, spoczywaty; swachny ścielą pościel i wskazują nowożeńcom łożnicę.

Nazajutrz po dniu godowym druchny odwiedzają państwo młodych, przynosząc im w darze sadło i palanice. Tańce i hulanki trwają do chwili, aż młodą parę odprowadzą swachny do cerkwi dla otrzymania pierwszego po ślubie błogosławieństwa Kościoła.

Z ostatnimi prawie słowami narratora oczy mi się zamknęły. Nazajutrz też spaliśmy do dziesiątej, i nim podano nam samowar i założono konie, wybiła jedenasta.

Do Humania pozostawało jeszcze około mil pięciu. Ostatni ten stepowy przeskok zrobiliśmy śpiesznie, prawie bez popasu. Przez dwie wioski – dziś skarbowe, dawniej hrabiów Czartoryskich – Gródek i Lewin, przelecieliśmy cwałem. Kolega mój, wychowany w tej okolicy, ukazał mi poza Lewinem dawny, przestronny, murowany budynek, gdzie się przed laty chowała sławna stadnina Czartoryskich, a odjeżdżając jeszcze dalej, w stronę miasteczka Terlicy, wspomniał o leżącym za taśmą lasów, kluczu Granowskim z 25 wsiami, dawniej Leliwczyków-Granowskich, a późniejszej Sieniawskich i Czartoryskich własności. Tutaj to właśnie Generał Ziem Podolskich (chodzi o Adama Kazimierza Czartoryskiego – W. F.) w drugiej połowie XVIII-go wieku utworzył dzielny pułk kozaków i wspaniałomyślnie ofiarował go na obronę Rzeczypospolitej.

Walery Franczuk na podstawie tekstu Edwarda Chłopickiego, „Stepowe szlaki”, „Kłosy”, 1880 r., t. XXXI, Nr 801, s. 302-303.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *