Podróże z Dmytrem Antoniukiem po Ukrainie są ściśle uporządkowane pod względem przynależności tej czy innej byłej polskiej rezydencji do pewnego obwodu. Tradycyjnie najwięcej śladów po Polakach można odnaleźć na Podolu a szczególnie – na Chmielnicczyźnie. Tutaj właśnie zmierzamy w kolejnej części naszej opowieści…
Przejeżdżając mostem przez rzekę Słucz z Żytomierszczyzny, trafiamy do Kołosówki, gdzie musimy konieczne odszukać piętrowy „klub” – byłą posiadłość Domierackich. W jego środku panuje totalna ruina ale na zewnątrz pozostały resztki ciekawej wieży narożnej, na której widnieją ślady herbów rodowych a także balkon i oryginalne okna z drugiej strony budynku.
Od Kołosówki mamy blisko 10 km do Połonnego. Kiedyś znajdował się tam duży zamek warowny, zdobyty przez Maksyma Krywonosa w roku 1648, odbudowany po Wielkiej Ruinie i odwiedzony przez króla Stanisława Augusta. Po wizycie ostatniego polskiego monarchy zamek popada w ruinę i zostaje rozebrany na materiały budowlane. Ostatnia wieża przetrwała do połowy XIX wieku. Ale na granicy Połonnego i wioski Nowosielica, w tak zwanej Gamarni pozostały dwu budynki z posiadłości Tadeusza Walewskiego (ukończonej w1826 roku) – część byłego pałacu i pomieszczenie gospodarcze, dziś zamieszkałe przez ludzi.
Według Aftanazego, największą salą w pałacu była sala biliardowa, która pełniła także rolę jadalni. Kiedy nie było gości, Walewscy jedli wprost ze stołu biliardowego (prawdę mówiąc trudno to sobie wyobrazić) a podczas wykwintnych przyjęć wnoszono duży stół. W specjalnej szafie tej sali stała Matka Boska i sala biliardowa czasami przekształcała się w kaplicę domową. Następca Walewskiego, Franciszek Karwicki, dobudował kilka kolejnych pokoi, salonów oraz gabinet. W tych pomieszczeniach nowy właściciel umieścił dużo cennych rzeczy – malowidło Bocarellego z wizerunkami Sanguszków, Adama Walewskiego i innych znanych osobistości na koniach w mundurach francuskiego półku „Royal Allemand”.
Tadeusz Walewski był ukrainofilem i wielbicielem talentu Michała Czajkowskiego. Na pamiątkę o jego utworze „Wernygora” Walewski wybudował nawet osobną chatę wzorem głównego bohatera tej opowieści i urządził ją w stylu bogatych ukraińskich obejść. Na stole tego domu zawsze stał czarny chleb z solą a na ścianach wisiały kozackie i tatarskie szable oraz strzały.
Największy podziw u gości w Gamarni wywoływał nie pałac a park z labiryntem. Z jego alei otwierał się widok na coraz to nowe krajobrazy – Połonne, jezioro, pałac. Przeważnie rosły tu dęby, chociaż dzięki projektantowi w tym parku znalazły się także i egzotyczne drzewa, przystosowane do podolsko-wołyńskiego klimatu. Dziś park zmienił się nie do poznania.
Z Połonnego jedziemy, korzystając z drogowskazów, do Szepietówki. Pośrodku tej drogi skręcamy na Nowyczi. Dzisiejsza szkoła w tej miejscowości była niegdyś majątkiem polskiego agronoma Zygmunta Berdeckiego, wybudowanego pod koniec XIX wieku. Na zewnątrz ten budynek dziś wygląda prawie identycznie jak 120 lat temu (dobudowano tylko jedne skrzydło) a w środku ze starego wystroju nie pozostało nic.
Berdecki był dobrym gospodarzem i pozwalał zarobić także mieszkańcom wsi. Tym nie mniej pogromy 1917 roku nie oszczędziły jego majątku. Wyjeżdżając do Polski Berdecki z oburzeniem zwrócił się do tłumu przed gankiem dworku – „Jeżeli ja nie będę tu panował, to i wy nie dacie sobie radę z zagospodarowaniem tego, co po mnie zostanie!”. Na krótki czas Zygmunt Berdecki wrócił razem z wojskiem Piłsudskiego w 1920 roku, a podczas II Wojny Światowej przyleciał tutaj jego syn. Wśród okolicznych mieszkańców chodzi także legenda, mówiąca o wielkiej ilości złota, zakopanej w pobliżu majątku przez rodzinę krymskiego chana. Niby w Nowiczach mieszkały jego potomkowie, którzy i przywieźli skarb. Podczas premierowania Anatolija Kinacha do wioski nagle przyjechała znaczna ilość funkcjonariuszy SB i wojskowych. Otoczyli posiadłość i zaczęli kopać. Złoto nie znaleźli ale stali się „wybitnym” przykładem czarnej archeologii na poziomie państwowym.
Przez Szepietówkę dosyć dobrą drogą dojeżdżamy do Sławuty. Na chwile zatrzymamy się przed dużym kościołem Św. Doroty. Przy nim znajduje się szpital wojskowy, który kiedyś był częścią majątku Sanguszków.
Ten ród magnacki pochodzi według historyków od Rurików. Sami księża uważali się za potomków litewskiego księcia Gedymina. W późnym średniowieczu byli oni przedstawicielami ukraińskiej szlachty prawosławnej, która przyjęła katolicyzm tylko w pierwszej połowie XVII w.
Rezydencja w Sławucie została wybudowana przez Hieronima Janusza Sanguszkę pod koniec XVIII wieku. Ten działacz polityczny i wojskowy przechodził kilkakrotnie z jednej partii do drugiej i był wielkim przeciwnikiem Konstytucji 3 Maja. W obronie swoich poglądów politycznych Hieronim Janusz chciał nawet zmierzyć się w pojedynku z Rzewuskim ale król namówił do zrezygnowania z tego pomysłu. Za ojca zemścił się Eustachiusz, lekko raniąc Rzewuskiego. Hieronim Sanguszko założył w Sławucie jedną z najbardziej znanych w Europie hodowlę koni arabskich. Na początku koni rekwirowano Turkom i Tatarom a potem Sanguszko wysyłał na wschód specjalne delegacje w celu kupienia najlepszych źrebaków.
Bardzo ciekawe życie przeżył wspomniany już Eustachiusz Sanguszko, który otrzymał Sławutę w spadku po śmierci ojca. Brał on aktywny udział w wojnie polsko-ruskiej i podobno nawet w porwaniu króla Stanisława Augusta. W bitwie pod Szczekocinami Eustachiusz pomógł uratować się Kościuszce, zwalniając go z rąk husarii rosyjskiej. Broniąc Warszawy został zraniony. Po kilku latach pokoju Eustachiusz Sanguszko został adiutantem Napoleona i brał razem z nim udział w Kampanii Rosyjskiej 1812 roku. Pozostawił po sobie ciekawe wspomnienia o spalonej Moskwie i ucieczce Francuzów.
Wróciwszy do Warszawy z resztkami wojska, Eustachiusz odłączył od Bonapartego, faktycznie ubiegając się do dezercji. Tym nie mniej dzięki temu władze rosyjskie nie odebrały mu majątku w Sławucie. W 1825 roku głośny był skandal, związany z oficerem Strzelnickim, którego Sanguszko nakazał wywieźć ze Sławuty na furze z gnojem za granicę posiadłości. Strzelnicki podobno miał przyjechać do Eustachiusza z Warszawy by przeprosić za swoje zachowanie przed właścicielem Sławuty na jednym z bali. Książę Konstanty za takie zachowanie nakazał uwięzić Eustachiusza w więzieniu żytomierskim na kilka dni.
Sanguszko kontynuował dzieło ojca i ciągle doskonalił hodowlę koni arabskich. Kilka razy wysyłał posłańców na wschód i miał własnego agenta w syryjskim Aleppo.
Ale najbardziej znanym z Sanguszków był powstaniec Roman, znany także jako „sybirak”. Przejął Sławutę po ojcu w 1844 roku. W młodym wieku na wymogę Aleksandra I stał się on jednym z honorowych ochroniarzy imperatora ale już w roku 1831 wziął czynny udział w Powstaniu Listopadowym. Po złapaniu go przez carską armię został zapytany o przyczynę uczestnictwa w polskim zrywie niepodległościowym. Roman Sanguszko odpowiedział dwoma słowami – „Z przekonania”. Te słowa stały się następnie dewizą rodu i groziły młodemu Sanguszkowi karą śmierci. Ale rodzina młodego patrioty przekupiła sędziego i karę śmierci zamieniono na zesłanie do Sybiru. Car Mikołaj I dowiedział się o tym fakcie i nakazał by Roman Sanguszko szedł na zesłanie pieszo w kajdanach.
Niezłomny ziemianin od Orła przez Moskwę, Kazań i Perm szedł razem z prostymi więźniami a sługa wiózł za nim pieniądze i rzeczy osobiste. Mówiono o tym w całej Europie. Na Sybirze Roman Sanguszko zgłosił się jako ochotnik na Wojnę Kaukaską, gdzie był ranny podczas walk. Za te dzieje zwrócono mu prawa szlacheckie i obywatelskie a nawet pozwolono wyjechać na czteromiesięczny urlop. Wróciwszy do Sławuty Romana Sanguszkę nie poznała własna córka. Następnie Romana przeniesiono na służbę do policji moskiewskiej, gdzie wskutek nieszczęśliwego wypadku Roman stracił słuch. W 1845 roku ostatecznie zwolniono go od kary i wysłano do domu.
Majątek w Sławucie i inne nie odebrano młodemu Sanguszkowi bowiem jego ojciec Eustachiusz zdążył formalnie zmienić prawo własności na korzyść córki Romana, Marii. Dlatego po śmierci dziadka ojciec znów stał się faktycznym właścicielem licznych dóbr, jako opiekun córki. W okresie pomiędzy powstaniami Sanguszkowie prowadzili aktywną działalność gospodarczą – wybudowali fabrykę stali i sukienniczą. Z Zasławia Sanguszko przewiózł do Sławuty archiwum rodzinne, bibliotekę, naliczającą ponad 10 000 tomów, w tym bardzo cenne rękopisy z 1284 roku i listy hetmana Piotra Doroszenki, króla Jana III, XVI-wieczna Ostroską i Radziwiłłowską Biblię oraz Leopolitę. Większość z tych zbiorów na początku I Wojny Światowej przewieziono w głąb Rosji, ale zgodnie z wymogami Traktatu Ryskiego zwrócono II RP. Resztę zniszczył pożar w 1917 roku.
Roman Sanguszko zebrał w sławuckim kluczu także okazałą kolekcję broni ale na pierwszym miejscu wśród zamiłowań, tak samo, jak i jego ojca, pozostawały konie arabskie. On często nocował w stajniach (też zresztą przypominających pałac) aby być bliżej źrebaków. Tam też przeniósł swoją bibliotekę. Konie ze Sławuty często brały udział w różnych zawodach międzynarodowych. Pewnego razu Sanguszko przywiózł z Wiednia główną nagrodę.
Po „sybiraku” dobra Sanguszków przypadły siostrzeńcowi Romana (który też na imię miał Roman). Ten mieszkał w Sławucie do 1917 roku. Zgodnie z prośbą żony on znacznie rozszerzył stary pałac, dobudowując dwie kolejne kondygnacje, zmieniając umeblowanie i przewiózł do niego wszystkie rodzinne kosztowności. Przypadkowo odnalezione małowidło „Sejm w czasach Zygmunta III” stało się główną atrakcją sławuckiej rezydencji.
W listopadzie 1917 roku piani mieszkańcy wsi, którzy nie skarżyli się zresztą na brak szacunku i wynagrodzenia za swą pracę ze strony Sanguszków, zaatakowali pałac. Książe Roman wyszedł na ganek, próbując z nimi porozmawiać i został zakłuty bagnetem. A miał wtedy już 85 lat i nie mógł szczególnie zaszkodzić bolszewikom. Zdjęcie zamordowanego znajduje się w muzeum sławuckim, dyrektor którego chętnie oprowadzi turystę miastem i pokaże – co pozostało z dawnych czasów.
Pałac po spaleniu rozebrano. Pozostała nietknięta karetnia i kuchnia z ciekawymi dachami a także stajnia-budynek Sanguszki seniora. Do niedawna, jak już wspominałem, znajdował się tam szpital wojskowy. Na zewnątrz on wygląda, jak sprzed 96 lat ale wewnątrz wszystko zmieniono. Na terytorium byłej bazy wojskowej spacerują konie. Może to potomkowie słynnych sławuckich Arabów?
W Sławucie warto także zobaczyć kościół Św. Doroty, gdzie został pochowany „sybirak” a także barokowe stoiska handlowe z XVIII wieku w pobliżu rynku. Co prawda komunistyczne władze „upiększyły” te stoiska kaflem a dzisiejsze władze zdążyły sprzedać w prywatne ręce…
Dmytro Antoniuk, bwp
Leave a Reply