O Letniowcach, przezwanych Nową Uszycą, niewiele da się powiedzieć: w jesieni błoto nieprzebyte, latem pył, wygryzający oczy.
Odłam dawnego starostwa, dziś miasteczko powiatowe, obdarowane samorządem; na początku niniejszego stulecia, wzmiankowane starostwo oddane zostało przez rząd w dwudziestoletnią bezpłatną dzierżawę podolskiemu gubernatorowi, Szewkinowi, ojcu późniejszego ministra rosyjskiego, który tu nawet ujrzał światło dzienne; przed 40 laty podniesione do godności stolicy powiatu, na tej zasadzie, że inna stolica – Stara Uszyca, nad Dniestrem rzucona, niedostępną była dla podróżnych podczas roztopów wiosennych. Czy wybór szczęśliwy? Sądzić nic chcemy, ale co do niedostępności, to i ta nowa rezydencja władz powiatowych na potężną górę wylazła…
Struga, duża wieś rządowa, na płaszczyźnie zabudowana, wcale się wdzięcznie zarysowuje na tle lasów, poza nią rzuconych. Przy głównej ulicy, ciągnącej się prawie trzy wiorsty, naprzód stary ogród – dawna rezydencja dziedzica, potem ubogi kościółek, w głąb ogrodu wsunięty, wspaniała cerkiew, zarząd gminny, szkoła, leśnictwo… nadają jej cechę wyjątkową. A w samym środku kilka domostw żydowskich, z pewną nawet kokieterią przybranych: w oknach firanki, wazony, w bawialnej izbie – kanapka, komoda, lampy naftowe… a w progu młode dziewczę nazareńskie, przystrojone odświętnie. Ruch się tu całej skupia osady; gotów się jestem założyć, że to przyszły miasta zaczątek. Nie wiem dlaczego, ale ilekroć przebiegam wioskę rzeczoną, zawsze mi kwestia agrarna, kwestia przeludnienia zaczyna w głowie kiełkować, a do niej dołącza się inna, nowa, kwestia stosunków towarzyskich, w podobnej wiosce bezpańskiej. Przed pięćdziesięciu przeszło laty, właściciel tego kawałka ziemi poszedł na tułactwo i nie wrócił więcej: z łanów dworskich rząd utworzył fermę, kmiecie zostali w posiadaniu dawnych poletków, liczono ich podówczas 339.
Pańszczyzna w rychle (około 1842 r.) zniesiona przez władzę, włościan oczynszowano („puszczono na obroki” – jak się podówczas wyrażano); uformowali oni gminę, podzieloną na kilka drobniejszych administracyjnych obwodów; na czele gminy stanął wójt, a pomocnikami jego zostali „starostowie”; obok wójta figurował pisarz gminny, jako pośrednik między włościanami a władzą, reprezentowaną przez osobny urząd gubernialny, przez osobne biuro, znane pod nazwą Izby dóbr państwa. Prezes tego biura i jego podkomendni wglądali w czynności wiejskiej administracji; a że kancelarią gminy zarzucano papierami, na które odpisywać umiał tylko pisarz, wytworzył się więc w jego osobie pewien rodzaj tyrana, arystokraty wiejskiego: nadskakiwał mu bowiem paroch miejscowy; pewne względy okazywał komisarz policyjny; jeszcze więcej pieścił ziemianin z sąsiedztwa, potrzebujący robotnika; wkupywał się w łaski dygnitarza cały poczet synów Izraela, wydzierżawiających w gminie młyny, karczmy i wypasy; pobłażliwie wreszcie traktował go chudy urzędnik, dla którego kieszeń skrybenta była zawsze otworem.
Tak rzeczy stały do chwili uwłaszczenia włościan, osiadłych na ziemiach „obywatelskich”; wówczas dobrodziejstwo zupełnej niezależności spłynęło i na kmieci rządowych; pola, stanowiące fermę, jeżeli jej nie wyprosił sobie jaki urzędnik za zasługi, podzielono między gmin, za wyłączeniem lasów, które i dzisiaj stanowią własność korony.
Ale w tejże Strudze liczba mieszkańców w ciągu ostatniego półwieku podwoiła się, dziś liczy ona 698 głów męskich a 500 domów, do których należy 1707 dziesięcin ziemi, w przecięciu na jednego chłopa około 6 morgów — niewiele, na to się każdy zgodzi. Za jakie lat kilkanaście przeludnienie niechybnie nastąpi, gruntów kmiecych dla dzieci kmiecych będzie za mało; rząd posiada nierozdanych w całej prowincji tylko 78 dziesięcin pola (około 140 morgów) — oddał już wszystko… To też nie należy się dziwić, że włościanie z taką skwapliwością dzierżawią łany dworskie, a nawet kupują obszary, do swoich dawnych należące panów; gotowość jeno niezwłocznego złożenia sporego kapitału każe przypuszczać, że pod siermiężną gromadą, ukrywa się ktoś inny z workiem dobrze wypchanym… Nie przeczymy, że dużo tu pomogą w przyszłości banki państwowe, z których kmiecie czerpać będą pożyczki; nie przeczymy, że i włościanie posiadają grosza nie mało; ale kapitaliści chłopi stanowią pojedyncze osobniki, zanadto niemiłe ogółowi siermiężnych współobywateli, by ci z nimi łączyć się mieli odwagę. Są to bowiem ekswójtowie i eksstarostowie, którzy się na urzędzie dorobili fortuny, często z krzywdą jednoplemiennych. Zrywają oni zwykle z gminą, idą w świat szeroki, nabywają majątki, wyrzekają się chłopskiej świty, a z nią dawnych stosunków… Najczęściej są to współakcjonariusze w kompaniach żydowskich, wydzierżawiających wszystko, co tylko jest do wydzierżawienia, poczynając od karczmy, sadu, wypasów, fabryk rozmaitych, gorzelni, nareszcie poletków kmiecych i łanów dworskich.
Kompanii takich niemało: według statystyki, piąta część ziemi, należącej do chrześcijan, właścicieli większych posiadłości na Podolu (1,700,175 dziesięcin) zostaje w roku Izraelitów (przeszło 600,000 morgów), a ile oprócz tego należy do nich kmiecych gruntów, tego żadna w święcie statystyka wykazać nie potrafi. Żydzi zaczynają się powoli demokratyzować: dawniej patrzyli oni na chłopa z pogardą, po wioskach osiedli trzymali się zwykle klamki pańskiej, w miasteczkach — klamki urzędników; tam pośredniczyli w sprzedaży produktów i dostarczaniu wiecznie potrzebnych pieniędzy, tu w wyzyskiwaniu łapowego… Obie te funkcje jednak już teraz nie popłacają, więc się przerzucili na stronę, kędy siła — do kmieci…
Najzyskowniejszą jest dzisiaj posada arendarza wiejskiego, bo służy jako parawan, poza którym można drobne interesy robić, a korzyści nielada przynosi, kiedy uda się aspirantowi zagarnąć jednocześnie w dzierżawę i karczmę dworską, i karczmę włościańską… różdżka oliwna, którą przezorny syn Izraela wnosi między waśniące się strony, jedna mu zaufanie powszechne, a stąd znaczne zyski; bo pośrednictwo w wyszukiwaniu robotnika jest funkcją nieodzowną w dzisiejszych czasach, bez takiego dostawcy staje się niemożebnym prowadzenie gospodarstwa wiejskiego… Toteż dzisiaj w wiosce, zamiast jednej rodziny izraelskiej, spotykamy ich zwykle po kilka, a nawet po kilkanaście.
Wprawdzie nowo powstające gospody chrześcijańskie, towarzystwa wstrzemięźliwości, zaczynają paraliżować działalność Izraelitów; ale znajdą oni niechybnie lekarstwo na to… przecie w początku XVIII w. byli „ wykotcami”, to jest dostarczycielami osadźców do wsi pustką stojących, a potem najzręczniejszymi łapaczami kolonistów, kiedy ci, po odsiedzeniu „słobody”, wynosili się dalej, ku wschodowi, szukając doli lepszej i woli większej… Przypuszczamy więc, że oni to udzielają kmieciom kapitałów przy kupnie większych majątków… na jakiej umowie, na jakiej zasadzie pożyczka ta się uskutecznia? Zostaje to tajemnicą niezbadaną…
Walery Franczuk na podstawie tekstu Dr. Antoniego J. (Rolle), „Po małych drogach”, „Kłosy”, 1884 r., t. XXXVIII, Nr 979, s. 223-224, 14.09.18 r.
lp
Leave a Reply