Sławuta — zapomniane miejsce kaźni Polaków

Funkcjonariusze NKWD wymierzają strzały w nieznanym kierunku. Fot. domena publiczna

Znamy już tragedię oficerów polskich w Katyniu, więźniów w Starej Wilejce, w lagrach dalekiej Syberii i koła podbiegunowego. Zdajemy sobie sprawę z tego, że podobnych kaźni i rozstrzeliwań, bez sądu było jeszcze więcej, lecz do dnia dzisiejszego nieujawnionych.

Pomimo upływu 40 lat od zakończenia II Wojny Światowej do dnia dzisiejszego nikt nie ujawnił tak potwornych zbrodni, jakie miały miejsce w byłym obozie wojskowym Czerwonej Armii, na Ukrainie sowieckiej, w miejscowości Sławuta, położonym na południowy wschód od Równego lub na północny wschód od Tarnopola.

Wydaje się, że w Sławucie zginęło o wiele więcej Polaków aniżeli w Katyniu. Zastanawiamy się, dlaczego to miejsce zbrodni dalej okryte jest tajemnicą. Odpowiedź nasuwa się sama. Z obozu w Sławucie prawdopodobnie ocalonych zostało przy życiu być może tylko kilku Polaków. Po tak ciężkich przeżyciach i w obawie przed utratą życia wolą dalej milczeć o tych zbrodniach.
Pomimo grożących skutków ujawnienie tych zbrodni stało się koniecznością.

Jako dowód przytaczamy poniżej autentyczną relację jednego z byłych więźniów obozu radzieckiego w miejscowości Sławuta, w którym przebywał przez okres 3 miesięcy (czerwiec, lipiec i sierpień) w 1940 r. Jego nazwisko nie może być ujawnione z wiadomych względów.

„Brałem udział w kampanii wrześniowej w 1939 roku, gdzie byłem ranny i znalazłem się w szpitalu wojskowym w Warszawie. W nim dostałem się do niewoli niemieckiej. Po wyleczeniu ran szpital wojskowy miał być zlikwidowany, a wyzdrowieńcy przeniesieni do obozu jenieckiego.

Od znajomych otrzymałem cywilne ubranie i w nim pragnąłem udać się do swojej żony na Wileńszczyźnie, która znalazła się pod okupacją sowiecką.

Szczęśliwie przekroczyłem granicę i po spotkaniu jadących ciężarówką żołnierzy radzieckich poprosiłem ich o podwiezienie mnie, nie przeczuwając nic złego. Żołnierze ci, zamiast mnie wypuścić wsadzili do piwnicy, gdzie już siedziało więcej różnych mężczyzn, zebranych po drodze podobnie jak ja.

Następnie zostaliśmy przewiezieni do stacji kolejowej Brody, a stamtąd pociągiem towarowym do „wojennogo gorodka – Szepietówka”. Po wyładowaniu kazano nam iść pieszo 18 km do drugiego obozu w miejscowości Sławuta.

Tym transportem przybyło nas około 2 tysięcy mężczyzn. Traktowano nas jako szpiegów. Zbieranina ludzi była różna. Znajdowali się byli żołnierze Wojska Polskiego, studenci, uczniowie, profesorowie i inni.

Po przybyciu do Sławuty kazano nam wyciągnąć ręce do przodu, z dłońmi ułożonymi w górę. Sprawdzono odciski i zgrubienia na dłoniach. Tym, którzy mieli odciski lub zgrubienia na dłoniach, kazano wystąpić na stronę, a reszta pozostała na miejscu. Ja znalazłem się w grupie z odciskami. Moją grupę zaprowadzono do łaźni, usytuowanej na brzegu rzeczki Horyń, po zachodniej stronie obozu, a następnie odprowadzono nas do budynku zwanego kwarantanną, gdzie przebywaliśmy 12 dni. Po tym okresie przeniesiono nas do budynku ogólnego. Były to budynki piętrowe z kamienia. Przebywało w tym czasie w nich wiele tysięcy mężczyzn Polaków.

Pozostała grupa wybranych bez odcisków i zgrubień na dłoniach została odprowadzona rzekomo do tej samej łaźni nad rzeką, ale po zachodzie słońca, była ona tym czasie zwykle zamknięta. Od łaźni skierowano tę grupę na strzelnicę, położoną na skraju lasu, po przeciwnej stronie obozu, za obecnymi torami kolejowymi, których w owym czasie nie było. Na strzelnicy były umieszczone karabiny maszynowe i po znalezieniu się tych więźniów, bez wyroków, pod tarczami, strzelano do nich krzyżowym ogniem. Tego rodzaju rozstrzeliwanie odbywało się każdego wieczora. W czasie przemarszu do strzelnicy wydawane było ostrzeżenie, że jeżeli ktoś wystąpi z szeregu chociaż na jeden krok, zostanie przebity bagnetem bez ostrzeżenia.

Ciała pomordowanych były odwożone na tył strzelnicy, dalej na wschód, w odległości około 1 km zaraz za skarpą i tam grzebane w rowach, w tym celu uprzednio przygotowanych.
Sama strzelnica znajdowała się przy skraju lasu, na wschód od szosy, przebiegającej przez Sławutę w odległości 1 km.

Obóz więzienny podzielony był na wiele grup. Pracowaliśmy tam przy budowie. Wiadomości o rozstrzeliwaniach wśród pozostałych były powszechne i pochodziły od grup grzebiących te ciała.

Jaka ilość Polaków została tam stracona i pogrzebana nie sposób jest ustalić. Ginął tam kwiat naszego narodu.

W obozie w Sławucie przebywałem przez okres 3 miesięcy, skąd później wywieziono nas do dalszych obozów w Smoleńsku, Irkucku.

Więziono nas bez żadnego procesu sądowego. Podawano nam do wiadomości tylko artykuł 72 kodeksu karnego, na podstawie którego byliśmy przetrzymywani.

Źródło: Leopold S. CHRUSZCZ, DZIENNIK POLSKI 7 lutego 1985 r.

Słowo Polskie, opracowanie tekstu: Lidia Baranowska, 11 października 2024 r.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *