Kontynuujemy opowieść Stanisława Wacowskiego o losach powstańców styczniowych na Podolu, Wołyniu i Kijowszczyźnie.
Rosyjskie sądy wojenne po łapankach polskich insurgentów nie próżnowały i dekrety sypały się, jak z rogu obfitości. Rozstrzelano sześciu, byli nimi: Zieliński, Krzyżanowski, Podlewski, Drużbacki, Olszański i Rakowski, a częstsze wysyłanie skazanych na Syberię również się rozpoczęło.
Ta ostatnia czynność odbywała się w sposób następujący. W więzieniu wieczorem zjawiał się oficer i ze spisu odczytywał nazwiska tych, którzy wysłanymi być mieli, zalecając by się do drogi przygotowali. O godzinie 11 lub 12 w nocy do Baszty wchodził oddział żołnierzy z Komendantem Twierdzy i kilku oficerami na czele; wywoływano z kamer na dziedziniec tych, którym przygotowanie do drogi było zapowiedzianem, a po obliczeniu ich i sprawdzeniu nazwisk ze spisu, otaczano eskortą i z więzienia wyprowadzano. Dlaczego czynność ta odbywała się zawsze w nocy nie wiem, gdyż nie unikano tym sposobem wcale tych burzliwych manifestacyi, które więźniowie przy wyprawianiu partyi urządzali, szykanując przy tem najwięcej tych oficerów Polaków, którzy służąc w Komendanturze, przy wysyłaniu więźniów udział przyjmowali.
Grupę naszą, składającą się z ośmiu razem nas wziętych, jakoś już w początkach 1864 r. wezwano do Komisyi wojenno-śledczej, tam dla dopełnienia formy zadano każdemu z nas po kilka pytań: skąd i przez kogo był wziętym itp., a zapowiedziawszy, że przez sąd wojenny sądzonymi będziemy, z powrotem do więzienia odesłano.
Nie pomnę już w którym miesiącu pobytu naszego w więzieniu do baszty, w której siedzieliśmy, przyprowadzono dużą, stu kilkudziesięciu ludzi liczącą partię powstańców Galicjan, wziętych pod Radziwiłłowem. Była to przeważnie wysoko patriotycznie nastrojona energiczna młodzież, która budowała nas prawdziwie braterską solidarnością, jaka między
nimi panowała i karnością, z jaką słuchali wybranego z pomiędzy siebie, Starostę, którym był, jeśli mnie pamięć nie myli, Czaplicki, zda mi się ten sam, który biorąc udział w ruchu galicyjskim w roku 1846, wypadki te w powieści „O Horożanie” opisał. Galicjanie nie bawili długo w Kijowie, gdyż po 2 czy 3 miesięcznym z nami pobycie dalej ich w głąb Rosji wytransportowano.
W późnej już jesieni z Żytomierza, gdzie się z ciężkich ran i potłuczeń leczyli, przywieziono do nas siedmiu niedobitków mordu w Sołowijówce, między którymi był i Antoni Jurjewicz. Człowiek ten, choć młody jeszcze, wybitnemi zdolnościami swojemi i inteligencyą wielki wpływ na młodzież wywierał, a ceniąc w nim wielki patryotyzm i gotowość do ofiar, ogólnie darzono go wielkim współczuciem i szacunkiem.
Będąc członkiem Rządu Narodowego w wydziale Kijowskim, Jurjewicz jeszcze przed wybuchem powstania bardzo był przez policyę poszukiwanym, nie ulegało więc najmniejszej wątpliwości, że na śmierć skazanym zostanie.
Pragnąc więc go ocalić, postanowiono użyć wszelkich możebnych środków, by mu z więzienia ucieczkę ułatwić. Ponieważ Jurjewicz, nie będąc jeszcze zdrowym, ulokowany został na czas jakiś w szpitalu więziennym, skąd miał być później przeniesiony do więzienia celkowego, które pierwszym etapem do kary śmierci służyło, potrzeba więc było jak najszybciej wykorzystać ten czas, by mu drogę do ucieczki wynaleźć. Pierwszym projektem, jaki powzięto, było wypiłowanie kraty w oknie jednej z kamer, które na wał wychodziło, lecz warty więzienne zwróciły prędko uwagę na kręcących się około tego okna więźniów więc i zamiar ten do skutku doprowadzonym być nie mógł. Drugim był projekt wyprowadzenia więźnia przebranego za żołnierza, lecz tu znowu żołnierze, którzy nam wszelkie stosunki ze światem zewnętrznym ułatwiali, podjąć się tego zadania nie mieli odwagi. Wtedy powstał zamiar, którego możności wykonania nikt nie przypuszczał, a nawet podejrzewać o niego więźniów nie mógł. Bo pod Basztą od strony południowej przechodziła niezbyt szeroka droga, po drugiej stronie której był głęboki jar, ku miastu się ciągnący, z jednej więc kamer oddziału, w tem miejscu na parterze będącego, postanowiono wykopać pod drogą tunel z wyjściem do jaru i tym tunelem Jurjewicza, a jeśli się uda, to i innych więźni, którym cięższe kary groziły, wyprowadzić.
W wybranej więc na ten cel kamerze, zakwaterował zastęp ludzi młodych, silnych i zdrowych, między sobą dobrze się znających i po podjęciu części podłogi, znalazłszy pod nią próżnię, gdzie wykopaną ziemię sypać było można i dostawszy drogą kryjomą potrzebne do robót ziemnych narzędzia, to jest parę łopat i rydli, z całą energją do roboty przystąpiono…
Walery Franczuk za: Stanisław August Wacowski, W półokrągłej baszcie. Wspomnienia z roku 1863 r., 22 października 2023 r.
Leave a Reply