Tadeusz Drzewicki urodził się w Humaniu, w 1918 roku. Kiedy miał 8 lat, jego ojca – Wincentego Drzewickiego – aresztowano. Jak i setki tysięcy ofiar radzieckiej represji, ojciec Tadeusza zginął w GUŁAG-u. Wkrótce i matkę odebrał mu nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Ale Chłopiec był bardzo zdolny. Z wyróżnieniem ukończył szkołę, rozpoczął studia w Instytucie Rolniczym w Kijowie.
Kiedy zaczęła się II wojna światowa Tadeusza Drzewickiego, jako przyszłego cennego specjalistę, wysłano do Ałmaty-Aty. Tu kontynuował studia, tu poznał Mariam Sagitową – studentkę Instytutu Rolniczego. Tadeusz i Mariam znajdowali się w niebezpiecznym położeniu, posiadali opinię „dzieci wrogów narodu”, ale mimo to nadal studiowali i pracowali. Razem stworzyli rodzinę.
Los rodziny Mariam Sagitowej również nie był łatwy. Urodziła się ona w 1923 roku, w Tomsku. W 1932 roku rodzina przeprowadziła się do Ałma-Aty, w 1937 roku jej ojca – Muhametgalima Sagitowa – aresztowano i rozstrzelano. Niedługo po tym zmarła jej matka -Mariam. Po ukończeniu kursów przygotowawczych dla nauczycieli klas starszych, uczyła dzieci języka rosyjskiego Tak zarabiała na życie Rozpoczęła studia w Instytucie Rolniczym, gdzie poznała przyszłego małżonka – Tadeusza.
Przed wojną, w mieście rósł zwykły czteropłatkowy bez, ale Mariam i Tadeusz postanowili przeprowadzić hodowlę selekcyjną nowego gatunku bzu – z dużymi, ozdobnymi kwiatostanami. W rezultacie pięćdziesięcioletniej pracy wyhodowali oni około trzystu nowych gatunków bzu. Na terenie Stacji Badawczej Kazachskiego Instytutu Pedagogicznego stworzyli unikalny sad. Poza tym, zaczęli sadzić bzy na terenie całego miasta. Dla zazielenienia oddali ponad 6 000 własnych krzewów i ponad 2 500 sadzonek. Z okazji 45. rocznicy zakończenia II wojny światowej, na terenie Parku im. 28. Bohaterów-Panfiłowców powstała polana bzów, obsadzona 45 krzewami
Przez wiele lat organizowali wystawy bzów. Oblicze miasta uzyskało dodatkowy, indywidualny koloryt. Wśród mieszkańców Ałma-Aty pojawiła się tradycja zrywania pachnących gałęzi i wstawiania do wazonów wielkich, wiosennych, kolorowych bukietów.
W połowie lat dziewięćdziesiątych rozpoczęła się akcja rozbudowy miasta, zarówno w centrum jak i w górnej jego części, i bez zaczęto usuwać na równi ze starymi budowlami.
Córka Tadeusza Drzewickiego i Mariam Sagitowej, kontynuując dzieło zmarłych rodziców, zwracała się do akimatu miasta [Urząd miasta], do ówczesnych władz oraz do organizacji pozarządowych z prośbą o pomoc, ale zarząd miasta wolał tracić ważne dla hodowli, wyselekcjonowane rośliny.
Tylko niewielką z nich część udało się przenieść na nowe miejsce. Być może, na tle ogólnego boomu budowlanego, ta cicha walka o ałmatyński bez była niezauważalna, ale dla tych, którzy wiedzieli, ile kosztowało zachowanie owoców wieloletniej pracy selekcyjnej – było to ważną, pełną poświęcenia, sprawą. Do walczących o bez, przychodziły listy z poparciem od naukowców-selekcjonerów, z różnych państw świata. W 2001 roku Milada Drzewicka została zaproszona do Watykanu, na audiencję z Papieżem Janem Pawłem II. Tam wręczono jej Medal Watykanu. W piśmie przewodnim znalazła się następująca fraza: za mężną walkę o ocalenie sadu bzu.
Hodowla nowych gatunków bzu w Ałmaty została przerwana. Milada Drzewicka rozpowszechnia jednak stworzone przez jej rodziców bzy w innych państwach. Ałmatyńskie bzy, wyhodowane przez jej rodziców Mariam Sagitową i Tadeusza Drzewickiego, obecnie kwitną zarówno w Polsce, jak i w Rosji oraz Anglii. W mieście, gdzie mieszkały, natomiast, bzu jest coraz mniej. Mniej jest teraz kwitnących krzewów, które wiosną sprawiały tyle radości, a więcej ciągłej pogoni za sprawami dnia codziennego i zmartwień.
Na pamiątkę pracy małżeństwa, selekcjonerów Mariam Sagitowej i Tadeusza Drzewickiego, w Parku im. 28. Bohaterów-Panfiłowców ustawiono pamiątkową płytę.
Większość moich wspomnień z dzieciństwa, dotyczących zabaw na podwórku rodzinnego domu, wiąże się z dwoma krzewami bzu (wtedy oczywiście wydawały mi się ogromnymi drzewami), z zapachem ich kwiatów, z pięknymi bukietami na parapetach okien.
Pamiętam także, jak spacerujące po ulicy pary prosiły, aby narwać im bzu, a chłopiec, siedzący akurat na drzewie, z uśmiechem starał się dosięgnąć gałęzi najbliższej słońca. Chłopak chwytał opadające z zerwanego bukietu kwiaty, a jego dziewczyna, wesoło się śmiejąc, prosiła, aby ułamać jej jeszcze „właśnie tę” gałązkę.
Jestem mieszkańcem Ałmaty. Obywatelem tego kraju. Staram się szanować symbol miasta, w którym się urodziłem i wychowałem – jabłko, ale to bez był dla mnie zawsze ważniejszym symbolem. Może dlatego, że sady jabłoni rosły gdzieś na wzgórzach, a bzy napełniały miasto zapachem i kolorem.
Myślałem, że bez rósł tu od zawsze. Nigdy nie zastanawiałem się nad jego pochodzeniem. Na początku nie było ku temu powodu, a później – czasu.
W ostatnich latach, niestety trzeba to przyznać z przykrością, ale bez zaczął znikać z miasta, jakby opuszczać je. Teraz można zobaczyć te krzewy tylko na terenach posiadłości prywatnych, ale i tych, też jest coraz mniej. Na placach przy blokowiskach bez jest raczej rzadkością.
Da się to wyjaśnić chyba tylko jakimiś pragmatycznymi zasadami. Miasto „rośnie” i potrzebuje nowych mieszkań, biurowców, centrów handlowych. Lecz otaczającemu nas pięknu również należy się miejsce. W przeciwnym razie jaki sens ma istnienie nawet najbardziej komfortowych budynków mieszkalnych, które bez zieleni zamienią się w miejsca „do przeżycia”. Nawet nie wspomnę o biurowcach.
Dużo wcześniej, niż ja to sobie uświadomiłem, o piękno mojego miasta zaczęli, po swojemu, troszczyć się wspaniali, oddani do końca swojej pracy ludzie. Po to, abym ja, jak i pozostałe dzieci, mógł dorastać w otoczeniu tego piękna, małżeństwo selekcjonerów Mariam Sagitowa i Tadeusz Drzewicki ponad pięćdziesiąt lat swojego życia poświęcili hodowli różnych gatunków bzu w Ałma-Acie.
Wszystko zaczęło się w 1945 roku, kiedy zobaczywszy bukiety bzu w rękach żołnierzy-frontowców, Mariam Sagitowa postanowiła zająć się ich hodowlą Jej małżonek, Polak – Tadeusz Drzewicki poparł jej inicjatywę. Są tacy ludzie, którzy po prostu mieszkają w mieście i korzystają z niego w swoich celach, ale są i tacy, którzy pozostawiają trwały ślad w życiu miasta, dodając mu pewnego rodzaju szyku. To pozostaje na zawsze.
Jurij Serebrianskij, tłumaczenie Irena Laskowska, Almatyński Kurier Polonijny, 03.11.15 r.