Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Chmielnicki » Podróż do podolskiego kurortu razem z Antonim Rolle

Podróż do podolskiego kurortu razem z Antonim Rolle

Sławuta końca XIX wieku. Fot. antykwariat.biz

Z pierwszego etapu przedsięwziętej wędrówki rozpoczynam znowu miłą zawsze dla mnie z czytelnikami gawędę. Nie tylko upały miejskie wypędziły mnie po za mury naszego poczciwego i brudnego grodu; miałem inny cel, z góry wytknięty: odwiedzenie miejscowości leczniczych, owych «kurortów» swojskich, rozpatrzenie się w nich, bo przyznajmy otwarcie, że lepiej znamy wszystkie, choćby w najgłuchszym zakątku Europy położone źródła mineralne niemieckie i francuskie, niźli te swoje, choćby posiadające wszelkie warunki potrzebne.

Pierwszą na naszej drodze leżała Sławuta. Kolej lotem błyskawicy przeniosła nas z gorącego południa o dwa prawie stopnie geograficzne ku północy. Z okien wagonu można było oznaczyć predominujące gatunki drzewa; i tak granica buku kończy się nad Dniestrem, rozrosły w olbrzymie puszcze w północnym kącie Besarabji, na brzeg podolski chyba jako gość zawędrowuje; obok niego rozpoczyna się panowanie dębu, sięgające poza Berdyczów, brzoza do Połonnego; tutaj wybiegają na nasze spotkanie po raz pierwszy młode, nęcące swą jaskrawą barwą sosenki, która coraz bardziej ciemnieje na czuprynach sosen wiekowych.

O zmierzchu zatrzymujemy się u celu podróży; dziedzińczyk dworca wypełniony bryczkami, faktorów pełno, zaprosinom niema końca. Że jednak postanowiliśmy rozpiąć chwilowo nasze namioty w sanitarnej stacji leśnej, więc opieramy się wszelkim poszeptom i namowom. Przyznam się, że z pewnym uprzedzeniem, z pewną nieufnością wysiadałem z wagonu, badani bowiem towarzysze podróży dziwnie niekorzystnie odzywali się o zakładzie owym leczniczym, w pamięci mi utkwiło kilka korespondencji o nim, rozrzuconych przed laty w gazetach, a wypełnionych skargami i narzekaniami. Wątpliwości te miałem rozwiązać za chwilę, a jednak pierwsze wrażenie niedobrze usposabiało; gościniec z dworca kolejowego prowadził przez las, prawy brzeg gościńca wypełniał zwierzyniec, mieszkańcy jego pewnie nie bardzo zadowoleni z sąsiedztwa świszczących lokomotyw, ciągnących po kilka razy na dzień długi ogon z pobrykujących wagonów złożony; za zwierzyńcem poczyna się miasto…

Otóż ten kawałek drogi, pełen wybojów i trzęsawisk dał się nam zdrowym we znaki; westchnąłem z współczuciem nad dolą chorych, przeważnie suchotników, używających takiej męczącej przejażdżki.

Miasteczko Sławuta oświecone księżycem przepięknie wyglądało, domki tonęły w ogrodach, wzdłuż polanki przepływa Horyń, tworzący tu łańcuch stawów ogromnych, a z nich jeden najrozleglejszy, Albengą zwany, do jeziora prędzej podobny… Chude konięta brnęły w piasku, robiły bokami, wlekliśmy się noga za nogą; kilka ulic, brudny i odarty rynek, znowu ulice w schludne domki, „dla kuracjuszów” przeznaczone, ubrane, znowu las sosnowy okolony częstokołem, z poza którego migają światełka; bramę otwiera nam odźwierny, otóż jesteśmy na miejscu.

Ruch dokoła pomimo spóźnionej pory, najspójniejszy pawilon jaskrawo oświecony, okna jakby w płomieniach, tony skocznej muzyki… a prawda, przypomniałem sobie, że to niedziela, niechybnie tańcujący wieczorek…

Walery Franczuk an podstawie relacji z podróży Dr. Antoniego Józefa Rollego do Sławuty 24 sierpnia 1886 r., 4 listopada 2023 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *