Pani Mańkowska

Jedyne zdjęcie Pani Marii Mańkowskiej, które się zachowałoStarsze osoby na pewno pamiętają, jak w szkole nauczyciele zawsze nieprzyjaźnie mówili o zamożnych ludziach okresu przedrewolucyjnego, nazywali ich ciemiężycielami, parazytami, którzy żyli kosztem ludzi pracy. W ten sposób do pewnego czasu myślałam również ja. Jednak po upływie czasu moje zdanie o szlachcicach, panach i hrabiach zaczęło się zmieniać.

Ostatnio miałam okazję posłuchać nagrań magnetofonowych rozmów starych mieszkańców Krasiłowa, którzy opowiadali o ostatnich właścicielach krasiłowskiej cukrowni Mańkowskich. Rodzina Emeryka Mańkowskiego składała się wówczas z czterech osób: głowy rodziny, jego małżonki Marii, synów Karola i Józefa.

Oprócz zakładu, gdzie Emeryk Mańkowski był głównym zarządcą, rodzina miała sporo ziem, bydła. Lecz chodzi o co innego – o stosunek panów do ludzi, szczególnie mieszkańców Krasiłowa.

Sprawami społecznymi, charytatywnymi zajmowała się generalnie Maria Mańkowska. Jak wspominają starsi mieszkańcy Stanisław Lisowski, ur. w 1907 r. oraz Olga Pyłypenko, ur. w 1914 r., była bardzo dobrą kobietą.

2 września 1889 roku ona (wówczas Maria Jaroszyńska), wyszła za mąż za Emeryka Mańkowskiego, którego ojciec Emeryk Mańkowski starszy był współtwórcą przemysłu cukrowniczego na Podolu.

Maria dorastała w zamożnej rodzinie, otrzymała dobre wychowanie i godne wykształcenie. Była jednak prosta w obcowaniu z ludźmi.
Mańkowscy byli prawdziwymi dobroczyńcami i sporo środków wydawali dla polepszenia dobrobytu mieszkańców. W roku 1898, na przykład, przy krasiłowskiej cukrowni otworzyli pierwszy szpital dla stacjonarnego leczenia pracowników tego zakładu.

Jeszcze przed rewolucją obok cukrowni (obecnie ulica Centralna) kosztem Mańkowskich powstały domy mieszkalne dla pracowników i fachowców zakładu.
Ponadto niedaleko pańskiego domu była ochronka (organizacja charytatywna, mająca na celu opiekę i wychowanie biednych, ludzi bezdomnych oraz dzieci w młodszym wieku. W przeważającej większości takie instytucje były prowadzone przez organizacje religijne i zaczęły pojawiać się na początku dziewiętnastego wieku.

W krasiłowskiej ochronce przez jakiś czas przebywał również Stanisław Lisowski. Oto, co wspomina:

Pani była bardo dobra wobec nas. W ochronce na stałe mieszkało około stu osób. Nas dobrze karmiono, ubierano. Wszyscyśmy mieszkali w czystych pokojach. Często odwiedzała nas pani Mańkowska, która zawsze osobiście  pilnowała porządku. Dzieci w ochronce w miarę sił pracowały – zbierały w ogrodzie jabłka, gruszki. Prowadzono dla nas zajęcia. W pokoju stały stoły i ławki, było dwie rzeźby – Jezusa Chrystusa i Matki Bożej, wykonane z gipsu, wisiały ikony.

Nauczycielem był ksiądz. Codziennie przychodził o godzinie 10 i do godziny 12 prowadził zajęcia. Uczyliśmy się modlitw, języka polskiego, liczenia i pisania.
Potem, po rewolucji zrobiło się niespokojnie, panowie wysłali swe dzieci do Polski. Wkrótce pan zachorował i też pojechał do Polski na leczenie, pani Mańkowska zaś została sama, opiekując się cukrownią i całym gospodarstwem.

Podczas jej aresztowania wszyscy ludzie za nią płakali. Dalszy jej los jest nieznany.Być może została gdzieś rozstrzelana i zakopana, a może gdzieś ją wywieziono. Widzieli tylko, że wieziono ją wozem w kierunku stacji kolejowej.

Starsi ludzie w ochronce niebawem zmarli, dla dzieci zaś zrobiono dom dziecka w tym samym pomieszczeniu. Ale księdzu nie broniono przychodzić do dzieci i chować zmarłych.

Jak wspominają rdzenni mieszkańcy, pani dużo zrobiła też dla kościoła: przekazywała pieniądze na remont, zakup obrazów itd.

Halina Kosiuk, Krasiłów, opracowanie tekstu Irena Rudnicka, 01.10.16 r.

Skip to content