– Panowie Rusini, najmilsi nasi ukraińscy krewniacy, i wy, panowie Polacy, nie obcy nam Ukraińcom ludzie, z uwagi na jasne święto, które nam powiada, że nasi przodkowie zmartwychwstali w naszych duszach i my sami zmartwychwstaniemy w duszach naszych potomków, pogwarzmy społem o tym, co się z nami działo i co dzieje się ninie.
Ciężki i szkodliwy mrok okrywał nasz ukraiński rozum od dawna, jeszcze przed powstaniem naszego narodowego prawa, naszej społecznej prawdy i naszej odpowiedzialności przed sądem kultury, tym sprawiedliwym areopagiem narodów. Pogniewali nas z Lachami… księża błahocześciwi, naginający kozactwo do poddaństwa carowi moskiewskiemu… Prawda z
Nieprawdą chodzą światami w uścisku i najlepsi ludzie swego wieku nie wiedzą, jak je nazywać. Z jednej strony przewielebni i świeci milczkowie garną się do pijanego kozactwa, nie zważając na to, że owi obrońcy sprawiedliwej cerkwi chrześcijańskiej, wojując mahometan, obdzierali chrześcijan i za granicą i w domu „bardziej, niż by razem potrafili Turcy z Tatarami”. Z drugiej strony król śród jezuickiej swojej rady oświadcza, że lepiej niech zginie wraz z nim samym cała Polska, niżby Grecy mieli korzystać choćby z łacińskich nie-dojadków…
Siedzi zawzięty Rusin ze swoim lutym, tysiącletnim wrogiem, Lachem, w ciasnym przejściu miedzy dwoma morzami i przez całe stulecia nawiana wściekłość czyni ich szalonymi. Jako dwa lwy, przed którymi drżał niegdyś groźny całemu chrześcijaństwu Bosfor — z wielkiego żalu o to, co było i minęło, z wielkiej rozpaczy wobec tego, co nadejść musi, rozdzierają oni teraz piersi jeden drugiemu aż do serca i spozierają krwawymi oczyma gniewu na tę uciechę, którą cieszą się ich wspólni wrogowie. Na tę obmierzłą walkę tracą swe ostatnie siły, ostatnie swe zasoby i jako gladiatorzy przed rzymskim zbiorowiskiem narodów, obopólnie gotują sobie śmierć którą nie pochwali się ani jeden z ich potomków…
Kogóż o to wszystko obwiniać?
Nikogo, albo wszystkich.
Winni i Rusini, winni wielce za swoje rozbijackie swawole, wśród kraju, którego za sobą nie utrzymali i swoim własnym zachodem nie uporządkowali. Winni i panowie Lachy za despotyczny nadmiar swój w przewadze nad ruskim prostactwem, przewadze często przebiegłej i podstępnej. Dla sprawiedliwego serca ruskiego, także jak i dla polskiego, te obopólne przodków przewiny bolesne są, niby dwie głębokie rany, na które nie masz lekarstwa.
Czy podawał kiedykolwiek rękę gladiator gladiatorowi w pośród zgubnego obydwu boju? Nie wiem. Otóż nam trzeba ją podać, jeśli nie chcemy skonać w niewoli na haniebnej arenie, którą uczyniono dla nas naszą ojczystą ziemię…
Tak w swojej epistole do Rusinów i Polaków pisał w roku 1882 wielki pisarz ukraiński, Pantelejmon Kulisz. Lata, które dzielą nas od wydania tej epistoły, zmieniło wiele w losach obydwu narodów, jedno przecież nie uległo zmianie, tak że gdyby Kulisz wstał ź grobu, nie musiałby zbyt wiele ze swojej „Kraszanki” ujmować ani dodawać. Po staremu więcej jest między obu narodami nienawiści, niż zrozumienia swej doli historycznej, więcej ślepego fanatyzmu, niż zimnej rozwagi, więcej fatalnych pomysłów, niż dobrej woli, ku unormowaniu stosunków z nieuniknionego sąsiedztwa płynących skierowanej.
Aktualność Kulisza i poglądów przez niego głoszonych łączy się zatem ściśle z ogólną aktualnością, czy raczej coraz to powracającą, jak fala, aktualizacją problemu ułożenia stosunków polsko-ukraińskich, pojmowanych w aspekcie najszerszym, bo historiozoficznym i kulturalnym. Dzieje się zaś tak mimo, że sam Kulisz, jako organizacja psychiczna i artystyczna, wydaje się nam raczej dość anachroniczny, i że nie zawsze podzielamy te racje, którymi szermuje, proponując „Lachom i Rusinom” zawieszenie na kołku dawnych nienawiści i niezgody.
Zacytowana w paru charakterystycznych urywkach „Kraszanka” wielkanocna jest bodajże najjaskrawszym dowodem i przejawem swoistego, historiozoficznego polonofilstwa Kulisza, który i gdzieindziej w dobitny sposób wypowiadał swe poglądy na wzajemne stosunki polsko-ukraińskie. Nigdy przecież i nigdzie ostre, fanatyczne niemal potępienie kozaczyzny i roli kleru prawosławnego w dziele sycenia i podniecania nienawiści antypolskiej nie znalazło tak jaskrawego wyrazu i gwałtownej pasji urodzonego pamflecisty. Stąd też „Kraszanka” wzbudziła niemniej gwałtowne głosy sprzeciwu, tym bardziej, że ogłoszona została we Lwowie, a więc na terenie, gdzie zadrażnione stosunki polsko-ruskie nie pozwalały wzburzonym umysłom na obiektywizm i spokój wobec namiętnych inwektyw znakomitego pisarza. Jeśli na Naddnłeprzu walki polsko-ukraińskie należały już do wspomnień historycznych, tu legitymowały się rzeczywistością i szeregiem jak najbardziej konkretnych faktów. Nic więc dziwnego, że znakomita część społeczeństwa ukraińskiego w ówczesnej Galicji przyjęła „Kraszankę” z oburzeniem, jako prowokację wobec narodowych uczuć ukraińskich. Kulisz oczywiście umiał patrzyć nieco dalej, niż krótkowzroczni politycy, mierzący wszystko łokciem dnia bieżącego i kształtujący swój stosunek do Polaków na podstawie konfliktów galicyjskich.
Konflikty te boleśnie dotykały i Kulisza, niwecząc jego marzenia o kulturalnej pracy nad dźwignięciem ukraińskiego narodu w oparciu o przyjaźnie usposobione społeczeństwo polskie w Galicji. Zwłaszcza ciężko dotknęło go oddanie ukraińskich Bazylianów w opiekę Jezuitom, co nastąpiło akurat w tymże roku 1882 i wkrótce po opublikowaniu owej fatalnej wobec opinii ukraińskiej „Kraszanki” .
Tekst przygotował Jan Matkowski na podstawie artykułu Kuryłło Stefana z 1939 roku, 21.04.15 r.