Jak wygląda i czym jest Kijów dzisiejszy? Może nie całkiem dzisiejszy, ten po którym przeszły hordy bolszewickie, ale Kijów z okresu przedwojennego lub z pierwszych lat wojny…
Na to pytanie wielu z wygnańców polskich, którzy przepędzili w niem lata wojenne, odpowiedzialnie wynajdując bez naśladownictwa jeden i ten sam paradoks: „Prześliczne miasto i obrzydłe mieścidło”.
Obrzydłem mieścidłem nazwie go przechodzień, który musi bezustannie drapać się pod górę i zbiegać na dół po pochyłościach, na których latem traci się oddech, a zimą często przejść nie można, nie chwytając się przydrożnych przypadkowych podpór. Obrzydłe miasto będzie to dla każdego, kto podbił sobie nogi, na „kocich łebkach”, stanowiących większość bruku kijowskiego, albo kto patrzy na tortury koni na ulicach, wyjątkowo wybrukowanych doskonale, bo czarnym granitem, na których latem konie ślizgają się, padają bezustannie, a nawet się zabijają w oczach przechodniów, jak na stokach szklanej góry. Obrzydłe miasto będzie to dla każdego, komu dokuczą gwałtowne wiatry, trwające rok cały, a cichnące tylko wieczorami. Na koniec dla estetyki Kijów to mieścidło, bo zabudowany jest budowlami bez wdzięku, tak, że jedynymi dwoma pięknymi budynkami nowożytnymi w Kijowie są Kenassa Karaimska przy ul. Wielkiej Podwalnej i nowy kościół polski przy ul. Wielkiej Wasilkowskiej.
Ale kiedy zmęczony turysta sobie odpocznie, kiedy spojrzy na misto z grzbietu jednego z wzgórz, wtedy długie, szerokie, powietrzne i słoneczne niebo, ciągnące się dalej, niż oko sięgnie, pełne zieloności, wydadzą mu się pięknymi, a miasto rozrzucone wdzięcznie na pagórkach i poprzeplatane zielonymi drzewami, daje niezwykle malowniczy widok. A kiedy patrzy się na nie wczesnym rankiem w dzień pogodny, przy niewidzialnej, pełzającej u ziemi mgły wtedy robi wrażenie snu albo bajki, bo złote kopuły cerkiewne, wydają się jakby wisiały w powietrzu ponad zielenią drzew.
Kijów jest piękny, nie tylko swoim położeniem, ale i klimatem, który poza ustawicznymi wiatrami, a raczej przeciągami w parowach od Dniepru, w lecie prawie że nie zna gorąca. Od czasu do czasu spada na miasto gwałtowna ulewa, która w ciągu kwadransu zmienia ulicę, wraz z chodnikami w szalejące rzeki, które sięgają koniom powyżej kolan, trwa pół godziny, albo nieco więcej, i potem ustaje, pozostawiając miasto jakby umyte umyślnie. I znowu świeci słońce i jest ciepło, bo zazwyczaj temperatura po deszczu się nie ochładza. Zimą natomiast prawie nie ma odwilży, tylko mróz nieustanny i takie masy śniegu, że kiedy jego zbite bryły poustawiają się w bryły wzdłuż chodników, że z poza tego wału tramwaju elektrycznego nie widać.
Ten mróz i śnieg trwa do ostatniej chwili zimy. Z końcem marca lub z początkiem kwietnia przychodzi wiosna, z nią wiatr południowy i w ciągu tygodnia śnieg znika bez śladu i drzewa już zielenieją. W ogóle klimat kijowski nie zna łagodnych przejść. Przemiany pór roku odbywają się gwałtownie, tak, jakby ktoś nagle skręcił lub podkręcił wielką lampę, która daje światło i ciepło, decydujące o tym, czy to ma być lato, czy zima.
Brzydkie są i bez charakteru budowle Kijowa, szczególnie kamienice, dosięgające niejednokrotnie 7 pięter, ale zbudowane solidnie, z wielkimi, czystymi i często zarośniętemi zielenią podwórkami. Ale mieszczą mieszkania wygodne, nawet w oficynach zaopatrzone we wszystkie wygody, nietylko wodociągi i elektryczność, ale też łazienki tak urządzone, że paląc tylko w kuchni, cały dzień można mieć w nich gorącą wodę. Wszystkie też nowsze domy kijowskie miały elektryczne windy, a większe z nich nawet po kilka wind.
Układ śródmieścia kijowskiego jest podobny do układu Paryża, a jeszcze bardziej Warszawy. Jak w Warszawie środek miasta stanowią dwie równoległe ulice: Marszałkowska i Krakowskie Przedmieście z Nowym Światem, jako przedłużeniem, tak samo jest w Kijowie. Tworząc śródmieście, biegnie dnem jednego z parowów Kreszczatyk, najgłówniejszą ulicą kijowską, o ruchu takim, o jakim Wiedeń nigdy nawet nie zamarzył…
Opracowanie tekstu Lidia Baranowska. Źródło: „Ilustrowany Kurier Codzienny” z maja 1920 r.
Leave a Reply