Jesteś tutaj: Home » Polacy na Kresach » Relacje z wydarzeń » Janów na Podolu – zachwyt i smutek (uaktualnione)

Janów na Podolu – zachwyt i smutek (uaktualnione)

O Janowie na Podolu nie ma za dużo informacji ani w Internecie, ani w Słowniku Geograficznym z 1893 roku. Mała wioska w obwodzie winnickim zwróciła do siebie uwagę tylko dzięki gościom z Polski – państwu Arcinowskim, przodek których miał zapisane w metryce, że urodził się w Janowie na Podolu.
11 lipca 2012 roku Arcinowscy (dziś mieszkają w Szczytnej na Dolnym Śląsku) po drodze na Berdyczów zdecydowali się wpaść na chwilę do tej miejscowości, by znaleźć jakieś ślady przebywania tam w dalekim 1907 roku ich śp dziadka Romualda.
Jadąc po kalinowskiej obwodnicy, GPS sagyznalizował skręt w lewo, za 10 kilometrów pojawił się kamieniołom z ogromnymi Biełazami, a za nim – brukówka, zdradzająca, że na jej końcu znajduje się stara wioska, istniejąca jeszcze przed początkiem bolszewickiej okupacji. Za dwa kilometry pojawiły się typowe podolskie chatki, malowane na dwa kolory – brunatny i biały, dalej – wspaniała rezydencja, za niej renesansowy kościół rzymsko-katolicki i resztki fortecy nad rzeką Śniwodą.
Jak często się zdarza na Podolu, człowiek nagle słupieje, widząc wspaniałe architekturne zabytki z końca XIX – pocz. XX wieku w takiej „dziurze”, ale powoli, zaczynając analizować, rozumie, że tutaj mieszkał ktoś z polskich ziemian, prowadził gospodarstwo rolne, zatrudniając miejscowych mieszkańców, ufundował kościół z klasztorem. Ta wersja potwierdziła się od razu przy spotkaniu z pierwszą starszą panią, która, rozumiała dobrze po polsku i od razu pokazała kierunek, gdzie mieszka jakaś Wiera Michałowna, która wszystko wie. Malownicza podolska uliczka z przechodzącymi majestatycznie gęsiami i kurami, zaprowadziła podróżników do starego domu, pamiętającego jeszcze pana Chołoniewskiego (jak okazało się – takie nazwisko nosił polski zemianin z Janowa). Starsza pani, już po 90-ce, chętnie zgodziła się opowiedzieć o starych czasach świetności Janowa. Pomagał pani syn – pan Edzio Zdziński, który okazał się osobą pilnującej świątyni i ma do niej klucze.
„W 1917 roku przyszli czerwoni i od razu zabrali ekonomów majątku grafa Chołoniewskiego, w tym i mojego dziadka, postawili przy sklepie ich pięciu i rozstrzelali. Ciała leżały bardzo długo, miejscowi mieszkańcy bali się ich zabrać” – tak zaczyna opowiadać pan Edzio o pierwszych dniach okupacji Janowa przez bolszewików – “Dotychczas wspominamy gospodarstwo grafa, wszędzie był porządek, ludzie mieli pracę, dzieci chodziły do kościoła, Polacy żyli tu bardzo dobrze”.
Większość współczesnych historyków negatywnie ocenia zabór rosyjski w porównaniu do austrijackiego, ale wszyscy schodzą się w jednym – najgorszym okresem w życiu Polaków oraz Ukraińców na Podolu był okres Komuny – 1917 – 1985 rok.
Pan Edzio posługując się łamaną polszczyzną prowadzi gości z Polski do kościoła. Świątynia, „dumnie” uwieńczona czerwoną gwiazdą pod krzyżem majestatycznie wznosi się na pagórku w centrum wioski, jak i większość kościołów na Podolu swym wyglądem zasługuje raczej na miejce w środku Warszawy czy Krakowa. Kościół jednokondygnacyjny z podziemnymi salami, w jednej z których znajdował się grobowiec rodziny Chołoniewskich. „Bolszewicy bez skurpułów powrzucali trumny do rzeki, a z kościoła próbowali zrobić salę sportową i kino” – komentuje pan Edzio. Po 3 minutach majstrowania przy zardzewiałym zamku na drzwiach wchodzimy do środka kościoła… To, że tutaj była rzymsko-katolicka świątynia przypomina tylko zamurowana wnęka, którą wchodziło się na chóry. Za czasów ZSRR kościół podzielono na dwie kondygnacje, na górnej była sala sportowa, w której grano piłkę, a na dolnej – kino. Górna sala znajduje się na poziomie chórów – „Mieliśmy wspaniałe organy, nasz kościół wyglądał najładniej w okolicy – nawet ładniej niż w Chmielniku” – opowiada dalej pan Edzio. „Ale niestety Polaków już bardzo mało pozostało, około 10 chorych babć. Młodzież chociaż nosi polskie nazwiska, ale preferuje chodzić do prawosławnej cerkwi, w której rządzi batiuszka z Zakarpacia. Cerkiew bardzo bogata. Gdy przyjeżdżał ksiądz z Chmielnika na poświęcenie pokarmu wielkanocnego, nikt nie przyszedł. Tylko po Wielkanocy na groby rodziny zjechało się około 200 osób. Ale to tylko na jeden dzień…”- gorzko kontynuuje przewodnik.
Perfidia, z którą czerwoni znęcali się nad kościołem rzymsko-katolickim w Janowie rzuca się w oczy ze wszystkich stron. Podłogę pomalowano w jaskrawe kolory dla grania w koszykówkę, klasztor franciszkanów otyńkowano i oblepiono szkaradnym żółtym kaflem, często spotykanym na  posowieckich kamienicach na Ukrainie, wejść do kościoła można tylko przez górną salę. „Ja to wszystko przerobię, usunę te cegły, z wejścia na chóry, posprzątam salę” – 65 letni dziadek sam mało wierzy w swoje słowa… „Krzyż naszej świątyni ufundował biskup Leon Dubrawski, on nam pomoże”.
Pośródku sali do gry w koszykówkę (inaczej nie nazwiesz współczesne wnętrze kościoła) stoi skromny ołtarz z kartonu, dwie chorągwie pogrzebowe złowieszczo stoją w kącie, a góry nawozu po gołebiach wszędzie na podłodze zdradzają, że do tego kościoła już od ponad pół roku nie wstąpała noga człowieka.
W smutnych klimatach goście z Dolnego Śląsku opuszczają Janów, ale historia toczy się kołem. Coraz więcej zainteresowania wśród mieszkańców obu krajów wywołują zabytki z czasów I RP i życia polskiego ziemiaństwa na Podolu, coraz więcej woluntariuszy zgadza się, by chociaż na jeden dzień przyjechać i wspomóc pracą fizyczną miejscowe środowisko polonijne.
Może i Janów w następne lata doczeka się chętnych do pomocy przy odnowieniu świątyni? Miejscowi mieszkańcy z wielką ochotą przyjmą na nocleg do swojego domu gości z Polski, a wspaniałe podolskie krajobrazy oraz zabytki architektury, zapomniane przez wszystkich, rekompensują czas i wysiłek fizyczny.

Zdjęcia z Janowa

{morfeo 157}

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *