Bohaterska walka synów i córek narodu polskiego przeciwko niemieckim okupantom w Warszawie w sierpniu – październiku 1944 roku po upadku żelaznej kurtyny jest traktowana dzisiaj z całkiem innej perspektywy niż jeszcze 30 lat temu.
O tragicznych i zarazem walecznych wydarzeniach wspomina żołnierz 1 Armii Wojska Polskiego, Żytomierzanin Zygmunt Wengłowski.
O Powstaniu Warszawskim dowiedziałem się w połowie sierpnia 1944 r., kiedy pułk, w którym pełniłem służbę i inne jednostki i formacje 1. AWP broniły Warecko-Magnuszewskiego przyczułka. Służyłem wówczas w oddziale łączności (pluton dowodzenia 13. Samodzielnego Pułku Artylerii Samochodowej). W składzie pułku działały 4 baterie po 5 dział samobieżnych SU-85, kompania fizylierów i inne pododdziały.
W pierwszej połowie września wojska 1. Białoruskiego frontu, w tym nasza 1. AWP nacierały na prasko-warszawskim kierunku i 14 września 1944 r. warszawski rejon Pragi był zwolniony od Niemców.
Nasz pułk przemaszerował w rejon Miłosnej Starej a sztab od razu został przemieszczony w rejon Saskiej Kępy, gdzie rozlokował się w piwnicy budynku mieszkalnego. Gospodarze domu uciekli w obliczu zbliżających się ostrzałów.
To miejsce znajdowało się 3 kilometry wyżej z płynem Wisły od miejsca gdzie planowano forsowanie rzeki siłami 3. Dywizji Piechoty.
My zapewnialiśmy łączność telefoniczną, ochronę sztabu oraz dokonywaliśmy obserwacji za sytuacją w ciągu kilku dni – 15-20 września 1944 r. Obserwowaliśmy za przebiegiem nocnych forsowań rzeki pododdziałami naszych towarzyszy broni z 3. DP.
Kiedy rozlokowaliśmy się, to dotarły do nas najświeższe doniesienia z lewego brzegu Warszawy Wieczorami oficer przeprowadzał z żołnierzami rozmowy na ten temat.
18 września widzieliśmy, jak na Warszawę z zachodu leciały grupami samoloty i zrzucały na spadochronach ładunki.
W mojej pamięci pozostał taki wypadek. Podczas dyżuru z telefonem w wodzie zauważono człowieka, który płynął z przeciwnego brzegu. Żołnierze pomogli mu wyjść na brzeg. On był w ubraniu, a na czapce miał biało-czerwona wstążkę. Odprowadzono go do sztabu, napojono gorąca herbatą. Chłopcy dali mu suche ubranie.
Dalej stale sprawdzaliśmy łączność telefoniczną. Do piwnicy raz czy dwa razy dziennie przywożono gorące posiłki. Jednego dnia na kolację plutonowy przyniósł menażkę z frontowymi „100 gramami” i rozlewał żołnierzom. Podszedł do mnie i poprosił pozwolenia wypić jego porcję. Bez żadnego żalu się na to zgodziłem. Stosunki między nami były sprawiedliwe i towarzyskie.
Po 20. września sztab powrócił do Miłosnej Starej. Nadal obserwowaliśmy z prawej strony Wisły za Warszawą – wybuchy, chmury dymu, pożary. Kontynuowano periodyczne ostrzały rejonu Pragi ze strony Warszawy. Pod czas jednego z takich ostrzałów przy wykonaniu zadania z nawiązywania łączności 9 września 1944 r. poległ mój kolega, żytomierzanin Jan Piątkowski (1922 r. urodzenia, mieszkał na ul. Wojkowa).
Żołnierze w tych dniach a nawet oficerowie nie mogli wiedzieć, jakie były polityczne plany powstańczej Warszawy. Wiedzieliśmy, że Warszawa powstała przeciwko Niemcom i potrzebuje pomocy.
Po wojnie snuto różne wersję dookoła warszawskich wydarzeń 1944 r. Upłynęło wiele lat. Popracowali historycy i prawda o Warszawskim Powstaniu dziś wygląda inaczej.
O próbach pomocy powstańcom warszawskim ze strony Wojska Polskiego opisano w odpowiednim rozdziale książki „Armia Berlinga i Żymierskiego” (2002 r.) autorstwa Czesława Grzelaka, Henryka Stańczyka i Stefana Zwolińskiego.
Książka zaczyna się następnym epigrafem:
„Pokoleniom – ku pamięci
Politykom – ku przestrodze
Walczącym o Polskę – w hołdzie”.
Z Zygmuntem Wenglowskim rozmawiała Walentyna Jusupowa, 19.09.16 r.