Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Winnicki » Cudowny ratunek Polaków z Podola za wstawiennictwem atamana Petlury

Cudowny ratunek Polaków z Podola za wstawiennictwem atamana Petlury

Grocholscy na zawsze opuszczają Podole. Na stacji w Winnicy, we wrześniu 1919 r. widoczni m.in.: Henryk Grocholski (w czapce z lewej strony), Zdzisław Grocholski (przy wejściu do wagonu w czapce i okularach), trzeci od prawej Tadeusz Grocholski. Ilustracja z książki Stanisława Zamoyskiego Listy z PodolaPod koniec sierpnia 1917 roku sytuacja Polaków na Podolu pogorszyła się do tego stopnia, że wielu z nich postanowiło uciekać do kraju przodków. Proponujemy państwu fascynującą opowieść Marii z Grocholskich Hieronimowej Sobańskiej o ucieczce przed zbliżającymi się bandami bolszewickimi…

– Zbierajcie się prędko, zabieram was do Winnicy i jedziemy do Polski! – z niedowierzaniem patrzę w okno i widzę mego brata, który zjawia się samochodem po tylu miesiącach i tylu przejściach! Zebrałyśmy się w jednej chwili.

Jadąc spotykaliśmy oddziały niby wojskowe, kozackie, zupełnie jak z opisów w „Ogniem i mieczem”. Do dziś w pamięci zostali mi zbrojni ludzie z tak zwanymi osełedcami (warkocze zaczesane z czoła), w czapkach czerwonych i papachach. Charakterystyczne watahy.

W Winnicy radosne i zarazem przejmujące spotkanie z moją matką, która mając już wcześniej okazję nie chciała wyjechać z mojego powodu.

Z Winnicy zaraz następnego dnia mamy zabrać się pociągiem atamana Semena Petlury, z którym mój brat się dogadał i otrzymał taką możliwość wyjazdu. Miał zabrać osób 10, a wywiózł 96 i szkoda, że nie więcej!

Nazajutrz tedy mamy jechać — moja matka, siostra, kilkanaście znajomych osób i my — to jest dziewczynki, ja i Staś, który musiał się ukrywać i parę dni wcześniej poszedł do Bracławia, gdzie go przygarnął ksiądz proboszcz Kwaśniewski. Trzeba dać znać Stasiowi o tym naszym wyjeździe. Po Stasia na rowerze jedzie pan Jesionkiewicz, dawny koniuszy z Pietniczan. Czas ucieka, pociąg już pod parą, a Stasia nie ma. W ostatniej dosłownie chwili on wpada na dworzec i tak jak jest, obszarpany, wskakuje do pociągu, który natychmiast rusza.

Jedziemy w nowym wagonie Petlury – w innych wagonach dużo osób z Winnicy. Dojeżdżamy do Żmerynki — tu zatrzymanie i dłuższy postój. Mój brat idzie na zwiady i oto, co się okazuje: Haliczanie znani ze złego nastawienia do Polaków, a których sztab stał wówczas znajdował się w Winnicy, pożałowali, że nas wszystkich wypuścili i zatelegrafowali, by zawrócić pociąg.

Na stacji dużo żołnierzy, pociąg nasz otoczony, wszystkie drzwi do wagonów pozamykane. Nikt wyjść nie może. Zdzisław widzi idącego po peronie Petlurę. Drzwi zamknięte i stojący w drzwiach żołnierz nie daje ich otworzyć. Mój brat odtrąca strażnika, siłą otwiera drzwi, wyskakuje na peron do Petlury i informuje go o tym, co się dzieje, jednocześnie powołując się na jego rozporządzenie i odpowiedzialność. Ataman zaskoczony zbladł, speszył się i obiecał wszystko do porządku doprowadzić. Wkrótce też przysłał wiadomość, że jedziemy dalej bez zatrzymania. Opieka Boska nad nami wszystkimi sprawiła, że w tej tak groźnej chwili Petlura się znalazł na dworcu i sprawę załatwił, ratując nas wszystkich z wielkiego niebezpieczeństwa.

Dojechaliśmy do granicy Galicji. Tam zobaczyliśmy pierwszego polskiego żołnierza, smętnie wyglądającego w bardzo zniszczonym mundurze.

Jechali z nami dwaj panowie Jełowiccy, Kazimierz i Ludwik, pan Feliks Zdziechowski z Czerepaszyniec, książę Szczerbatow z żoną – właściciel Niemirowa, syn uroczej, niesłychanie miłej i ładnej księżnej Szczerbatowej, wnuczki Mieczysława Potockiego, którą wraz z jej śliczną córką Sandrą bolszewickie władze w Niemirowie rozstrzelały. Poznałam kiedyś te panie w Pietniczanach. Byłam pod wrażeniem ich wielkiej dystynkcji i nadzwyczajnego uroku. Przecierpiały dużo, bardzo ciężko im było pod koniec, i na śmierć poszły ze spokojem, bohatersko. Niech się nie zatrze pamięć o nich.

Na granicy w Kopyczyńcach z pociągu wyszliśmy wszyscy w polu i musieliśmy pieszo iść do stacji Husiatyn, nie było już bowiem torów. Cały ten epizod zupełnie wyszedł mi z pamięci. Z opowiadań dzieci wspomnę tylko, że żołnierze graniczni przyprowadzili moim dziewczynkom — nie wiem z czyjego rozkazu, raczej z chęci zrobienia im przyjemności — dwa konie wojskowe, na których one pojechały sobie na spacer.

Cała ta podróż od Winnicy do Kopyczyniec trwała 24 godziny.

I tak się rozpoczęło nasze wygnanie…

Słowo Polskie, na podstawie „Wspominek nikłych”, 24.03.16 r.