Co nam obca przemoc wzięła…

Skole, Kosów, Żabie, Budzanów, Morszyn, Kałusz, Bolechów, Borysław, Kuty, Podhorce, Jaremcze, Worochta, Brzeżany, Truskawiec.

Zdjęcie pobrano z forum.cdaction.plRozpocznijmy lekturę tego tekstu od eksperymentu. Kto potrafi „z marszu”, bez pomocy internetowej wyszukiwarki powiedzieć kilka zdań o każdej z wymienionych przed chwilą miejscowości? Kiedyś zadałem podobne pytanie grupie studentów kierunku humanistycznego jednej z wyższych uczelni. Obraz ich niewiedzy okazał się olbrzymi, rzec by można – bulwersujący. Skole umiejscawiali w Chorwacji, a Kosów mylili z serbskim Kosowem. Tymczasem to wszystko byłe polskie miasta, leżące na wschodnich ziemiach II Rzeczpospolitej, a obecnie na terytorium Ukrainy. Rozmiar niewiedzy na temat tej „kresowej Atlantydy” uświadamia, że wymienione przed chwilą miasta komuniści zabrali nam podwójnie: po raz pierwszy realnie, wyrywając je z geopolitycznych granic Polski. Po raz drugi – usuwając je ze świadomości Polaków. Warto podkreślić: w ten sposób wyrwano z naszej świadomości niemal jedną trzecią Polski.

Skąd nazwa „kresowa Atlantyda”? To tytuł cyklu książek profesora Stanisława Sławomira Niciei – „Kresowa Atlantyda. Historia i mitologia miast kresowych”. Czwarty tom tej pracy właśnie trafił na rynek księgarski, kolejne są w przygotowywaniu. To naprawdę monumentalna monografia polskich miast utraconych. Mottem do tej pracy są słowa otwierające pierwszy tom cyklu: „Władysław Jan Grabski, pisarz (syn premiera, twórcy twardej, wymienialnej polskiej waluty w II Rzeczypospolitej), stwierdził swego czasu, że Polska w wyniku II wojny światowej i przesunięcia granic na zachód straciła około 200 miast na wschodzie. A gdyby dodać te, które nie znalazły się w granicach odrodzonej Polski po trakcie ryskim z 1921 r., jak choćby Kamieniec Podolski czy Żytomierz, to byłoby ich jeszcze więcej.

Nikt nie zliczył ile wsi, zamków, pałaców, rezydencji i pensjonatów, okazałych willi oraz cmentarzy polskich odcięła granica wschodnia w 1921 i później w 1945 r.”

Kresowa Atlantyda to piękny obszar, który został gwałtownie zniszczony i wyrwany z polskiej przestrzeni geopolitycznej i kulturowej. Atlantydę opisywaną przez Platona zniszczyły trzęsienia ziemi, następnie pochłonęło ją morze. Atlantydę polskich Kresów zmiotła czerwona zaraza. Powróćmy do miast wymienionych na początku. Profesor Nicieja każdemu z nich przypisuje krótkie określenie: Brzeżany – hetmańskie miasto, Borysław – galicyjska Pensylwania, Truskawiec – galicyjska Kolchida, Jaremcze i Worochta – perły Karpat, Skole – mekka europejskich myśliwych, Morszyn – kurort art deco, Kosów – huculskie Davos, Chodorów – cukrowe miasto, Kałusz – miasto dzwonów. Ile to kawałków polskiej historii. Bo warto pamiętać, że są to – mimo obecnej przynależności – miasta polskie, na wskroś polskie i – powtórzmy po trzykroć – arcypolskie. Rozkwitały bowiem w kręgu polskiej kultury, w polskiej przestrzeni geopolitycznej. Wszystkie posiadają oczywiście wspaniały kresowy aromat wielokulturowości – jednak  w pierwszym rzędzie pozostają nierozerwalnie związane z naszą historią, kulturą i tożsamością. Gdyby zaś układać listę narodów, które do rozwoju i fortuny kresowych miast przyczyniły się najbardziej: po Polakach będą to Żydzi, po Żydach Ormianie. Może dlatego właśnie przedstawiciele tych trzech nacji stali się solidarnie ofiarami dokonywanego przez hitlerowskich sojuszników z Ukrainy ludobójstwa, nazwanego nie bez racji „holocaustem”.

Nicieja w swoich książkach z cyklu „Kresowa Atlantyda” przypomina naprawdę fascynujące rozdziały naszej historii. Fascynujące i zupełnie zapomniane. Kto bowiem ma dzisiaj świadomość, że II Rzeczpospolita była samowystarczalna pod względem produkcji ropy naftowej, a 70 procent polskiego wydobycia tego surowca pochodziło z Borysławia? Istniało tam 15 tysięcy ujęć ropy naftowej, a ziemia w całej okolicy podziurawiona była odwiertami niczym durszlak. To dzięki ropie naftowej rodziły się w Borysławiu wielkie fortuny – w 1909 roku w mieście tym sprzedano więcej szampana niż w Wiedniu, a borysławscy magnaci naftowi potrafili dla fantazji jeździć w lipcu saniami (aby móc to uczynić, kazali wysypać na ulicę kilka ton cukru).

Do lektury książek Niciei zachęcam – historię polskich miast kresowych każdy polski patriota powinien znać. Na marginesie jednak chciałbym pokusić się także o kilka refleksji doraźnych, bardziej o wymiarze politycznym niż historycznym. Po pierwsze zatem – zauważmy pewien paradoks. Współcześni mieszkańcy tzw. Ukrainy Zachodniej nienawidzą komunistów i Stalina. Tymczasem obecny kształt terytorialny swego państwa zawdzięczają tylko i wyłącznie sowieckiemu imperializmowi oraz podbojom Stalina. To dzięki nim w skład dzisiejszej Ukrainy wchodzi wielki kawałek ziem historycznie polskich, ziem zagrabionych Polsce prawem zbója. Identycznie, choć w znacznie mniejszej skali terytorialnej, sytuacja wygląda ze znajdującym się na terenie współczesnej Ukrainy terytorium Rumunii (Bukowina) i skrawkiem Węgier. Ten wątek można podsumować ironiczno-gorzkim spostrzeżeniem: jeżeli współcześni Ukraińcy koniecznie już chcą czcić swoich byłych sojuszników Hitlera – to zamiast ich pomników powinni wznosić pomniki Stalina.

Po drugie – nie powinniśmy pod żadnym pozorem rezygnować z podkreślania polskości „kresowej Atlantydy” i polskich praw do dziedzictwa historycznego i kulturowego tych ziem. Nie jest to równoznaczne z nawoływaniem do rewindykacji terytorialnych – dziś należy mówić przede wszystkim o polskich moralnych, tożsamościowych i historycznych prawach do tych ziem. Oczywiście natychmiast znajdzie się spryciarz-mądrala, który z poczuciem satysfakcji powie: To w takim razie musimy uznać prawa Niemców do Wrocławia i Szczecina. To jednak z najbardziej idiotycznych fraz obecnych w polskim dyskursie publicznym. Pisałem o tym w książce „Oddajcie nam Lwów”. Pozwolę sobie w tym miejscu przytoczyć fragment z tej książki (zachęcam do lektury całości): Wrocław i Szczecin znalazł się w granicach Polski na mocy aktu bezwarunkowej kapitulacji Niemiec, podpisanej przez przedstawicieli legalnych władz niemieckich, mających ku temu odpowiednie pełnomocnictwa. Bezwarunkowa kapitulacja oznacza, ze pokonany godzi się na wszelkie warunki, jakie podyktuje zwycięzca. Tak więc nawet, gdyby w granice Polski włączono Budziszyn (co miałoby jakiś sens, to wszak ziemia serbołużyczan), czy nawet Drezno albo Berlin (pofantazjujmy), to aneksja ta odbyłaby się lege artis – zgodnie z prawem międzynarodowym. Tymczasem Lwów odebrano Polsce na mocy tajnych protokołów paktu Ribbentrop-Mołotow, którego nikt dziś w Europie nie uznaje za wiążący, czy legalny (gorzko chciałoby się dodać – nikt poza polskim rządem). Odebranie Lwowa Polsce zostało potwierdzone w układach jałtańskich, których legalne władze RP nie sygnowały, ani nie zaakceptowały.

Warto w tym miejscu przytoczyć casus Wysp Kurylskich, a dokładniej Kuryli Północnych. Mimo iż od 1945 roku znajdują się one w składzie najpierw Związku Sowieckiego, a potem Federacji Rosyjskiej –  Japonia nigdy nie pogodziła się z ich utratą i na drodze prawa międzynarodowego stosuje wszelkie sposoby, aby podkreślić ich przynależność do swego państwa. Chce się westchnąć – tam chodzi o kilka wulkanicznych skał, wyłaniających się z Pacyfiku, w przypadku Lwowa i kresowej Atlantydy – o całe miasto, jedno z najważniejszych dla polskiej kultury i tożsamości oraz 1/3 terytorium kraju. Japończycy potrafią podtrzymywać swoje prawo do Kuryli, rządy niepodległej Rzeczypospolitej (następujące po 1989 roku) skapitulowały, zrezygnowały z upominania się o prawa Polski do Lwowa.

Tutaj podkreślę – Japończycy żądają „fizycznego”, geopolitycznego zwrotu Kuryli Północnych, Polacy winni dopominać się swego prawa do Lwowa i Kresów w sensie kulturowym, historycznym, tożsamościowym. Kiedy w 2010 roku prezydent Miedwiediew złożył wizytę na Kurylach – Japończycy w geście protestu odwołali swego ambasadora z Moskwy. Czy możemy sobie wyobrazić sytuację,  której minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej – bez względu na to, czy byłby nim Radosław Sikorski, czy Anna Fotyga – odwołuje polskiego konsula ze Lwowa w reakcji na wzniesienie w tym mieście pomnika tego, kto był bezpośrednio odpowiedzialny za zagładę ludności polskiej? Oczywiście możemy sobie wyobrazić taką sytuację, tyle że będzie to – niestety – jedynie political fiction.

Po trzecie wreszcie – należy żałować, że nikt z polityków polskiego prawicowego mainstreamu nie ma odwagi wypowiedzieć tych elementarnych prawd publicznie. To kolejny triumf politycznej poprawności. Na to że „Kresowa Atlantyda” została odebrana Polsce w sposób geopolityczny – niestety, nie mieliśmy wpływu. Natomiast to, że jedna trzecia Polski wciąż usuwana jest z polskiej świadomości i tożsamości – to już sprawa samych Polaków, ich głupoty, małości lub strachu. Polskie elity polityczne nie potrafią upominać się o polską pamięć historyczną, o interesy polskiej mniejszości na terenie dzisiejszej Ukrainy. Niestety, ewentualne zwycięstwo wyborcze Prawa i Sprawiedliwości w tym akurat zakresie nie przyniesie żadnej zmiany. Ale cóż – skoro polską politykę robią politycy z Gdańska, albo z – całym szacunkiem – z Żoliborza, nie należy się dziwić ich braku orientacji w sprawach kresowych. Ciekawe jak wyglądałby wynik „egzaminu z zaskoczenia”, gdyby najważniejszych polityków PO i PiS zapytać co mówią im nazwy: Skole, Kosów, Żabie, Budzanów, Morszyn, Kałusz, Bolechów, Borysław, Kuty, Podhorce, Jaremcze, Worochta, Brzeżany, Truskawiec…

Współczesna Polska przypomina człowieka, któremu usunięto jedno płuco. Było to tak dawno temu, że pacjent nie pamięta już o tej operacji i stara się żyć normalnie. To normalne życie nawet jakoś mu wychodzi – dopóki nie przyjdzie do prób wydolnościowych, albo startu w zawodach sportowych. Bo próby wydolnościowe wypadają fatalnie, a w biegu nie ma żadnych szans w konkurencji z pełnosprawnymi konkurentami. Być może nawet lepszą metaforą byłoby mówienie nie o resekcji jednego płuca, lecz o pozbawieniu serca jednej komory. Bez płuca można żyć, odbyć rehabilitację i powrócić do w miarę normalnej egzystencji. Pozbawienie serca jednej komory oznacza śmierć całego organizmu.

Wielkim zadaniem pozostaje ponowne włączenie Kresów do organizmu Polski – w sensie tożsamościowym, kulturowym, świadomościowym. Tylko tyle i równocześnie aż tyle.

Marcin Hałaś, bwp

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *