W półokrągłej baszcie. Wspomnienia Stanisława Wacowskiego z roku 1863 r. Część V

Twierdza Kijowska – stan obecny

Dwunastego dnia po wyjściu naszem ze Zwinogródki około godziny 9 z rana stanęliśmy pod Kijowem.

Nim nas jednak do miasta wprowadzono, urządzono krótki półgodzinny wypoczynek, po upływie którego poprawiono będące na nas więzy i dowodzący konwojem, stosując się do danego mu rozkazu, otoczył nas uzbrojoną w kosy strażą włościańską, za którą dopiero ustawiwszy żołnierzy, do miasta wprowadził.

Sądziliśmy, że będziemy odprowadzeni wprost do twierdzy, lecz stało się przeciwnie. Chcąc urządzić z nas bezpłatne widowisko dla miejskiego motłochu i dla większej dla nas szykany, skierowano się przez ludniejsze ulice miasta, prawie aż do jego kończyn, gdyż na tak zwany Padół, gdzie zostawiwszy kryminalistów, nas innemi znów ulicami poprowadzili do Lipek, gdzie było mieszkanie i biuro policmajstra. Przez cały czas tej tak dalekiej wędrówki asystowała nam stale spora gromada miejskiego motłochu, obrzucając nas najwstrętniejszymi obelgami i urządzając rozmaite szykany. Gdyśmy do biura policmajstra przyszli, byliśmy już tak zmęczeni daleką w dzień upalny, po trudach wędrówką, że, prawie, na nogach nie mogliśmy się utrzymać, tu jednakże nie dano nam długo odpocząć, lecz po prędkiem załatwieniu jakichś tam formalności, pognano do Komendantury twierdzy, odległej stąd co najmniej o jakich wiorst 3.

W Komendanturze również nie zatrzymano nas długo, lecz, odprawiwszy eskortę włościańską i zmieniwszy żołnierzy, poprowadzono do więzienia, którem była odległa również o jakich wiorst dwie od Komendantury Reduta N ˚I.

Gdyśmy tam przyszli, to, zatrzymawszy nas w dziedzińcu przed Redutą nie dłużej minut dwudziestu, kazano nam iść z powrotem do Komendantury, i tą razą znowu nas długo w Komendanturze nie zatrzymano, lecz z powrotem do Reduty odprowadzono. Czy wodzenie to nas, było chęcią zadania większych męczarni, czy też wynikało skutkiem jakiegoś nieporozumienia nie wiem, lecz byliśmy tak wymęczeni, takieśmy na siłach upadli, że tylko z wielkim wysiłkiem z powrotem do Reduty o zmroku dowlekli się. Tu w Kordegardzie dopełniono przy nas rewizyi, a po zabraniu tytoniu, który przy sobie mieliśmy i trocha pieniędzy, do więzienia wprowadzono. W więzieniu zastaliśmy już dużo naszych znajomych, którzy wyszukawszy w jednej z kamer trocha swobodnych miejsc, pomogli nam tam się ulokować.

Parter Reduty zajęty był przez składy wojskowe i Kordegardę, piętro zaś, gdzie nas osadzono, rozdzielone było na cztery oddziały, z których w trzech mieszczących każdy po sześć kamer, ulokowani byli więźniowie, w czwartym zaś najmniejszym, z dwóch kamer składającym się, urządzonym był szpital więzienny. Ponieważ w każdej kamerze mieściło się od 40 do 45 więźniów, ogólna więc ilość nas w Reducie N˚I zebranych wynosiła ponad 800 ludzi. Ponieważ w tym czasie było już więcej więźni w Kijowie, to reszta była ulokowaną w innych więzieniach i z tymi nie widywaliśmy się.

Społeczeństwo więzienne składało się z rozmaitych żywiołów: byli tam Książęta i Hrabiowie, szlachta osiadła, oficjaliści prywatni, rzemieślnicy i włościanie, uczeni i analfabeci.  Żywioł szlachecki przeważał, reprezentowany głównie przez uczącą się młodzież i oficjalistów. Ludzie ci, połączeni jedną ideą, godzili się ze sobą najzupełniej i z wszelką pewnością w żadnej republice demokratycznej tak zupełnego porównania stanów i religijnej tolerancji, jak u nas nie było.

Okna zewnętrzne kamer, któreśmy zajmowali, były mocno okratowane i zamknięte, drugie zaś wychodzące, w otoczony wysokim murem dziedziniec, chociaż nieokratowane, również zamkniętem były, można więc sobie z łatwością wyobrazić jak okropny zaduch  panował w kamerach, gdzie natłok ludzi był tak wielki, a wentylacja zupełnie niewystarczająca. Nie mogąc wytrwać wtem tropikalnem gorącu, prosiliśmy o otwarcie wychodzących w dziedziniec okien, lecz gdy prośba ta żadnego skutku nie odniosła, wszystkie okna jednorazowo zostały przez nas wybite. Gdy je znowu oszklono, a okien nie otwarto, okna te wyłamaliśmy z ramami, potem ich już nie naprawiono i w takim stanie zostały przez cały czas naszego w Reducie pobytu – tym więc sposobem zdobyliśmy dla siebie chociaż świeże powietrze. Rząd na utrzymanie każdego więźnia wydawał dziesięć kopiejek dziennie.

Gdy więc  z tych nędznych groszy, pewna część została w kieszeni p. dozorcy, a jego pomocnicy i kucharze, jedzenie gotujące, dla siebie jeszcze coś z tego skubnęli, można sobie przedstawić, jak nędzne z pozostałych okruchów mogliśmy mieć utrzymanie. To też rzeczywiście karmiono nas okropnie, dostawialiśmy bowiem na obiad po małym, najwyżej po pięć lutów ważącym kawałeczku mięsa, niemożebnie cuchnący barszcz lub zupę, która była właściwie zgęszczoną przez dodanie do niej trocha mąki, wodę, w której się mięso odgotowało i wstrętnej kaszy,
z której nieraz dobywaliśmy ugotowane w niej robactwo, targanami zwane a nawet i myszy. Na kolację dawano nam rzadki bardzo krupnik, lecz ten po dodaniu do niego suchego chleba za specjał już u nas uchodził i zjadaliśmy go z apetytem.

Podobne utrzymanie nas trwało wyżej nad pół roku i dopiero, gdy, skutkiem złego odżywiania, ciasnoty i niewygód, zaczęliśmy upadać na siłach i wybuchła wśród nas epidemja szkorbutu, a zarazem w tym czasie nastąpiła zmiana w Komendanturze twierdzy i miejsce dotychczasowego komendanta, z zarazem głównego dozorcy więzień, którym był Polak – renegat generał Muśnicki zajął pułkownik Pochitonow, człowiek więcej wyrozumiały, więc i byt trochę się nam polepszył. Bo chociaż pokarmy dostawaliśmy te same, lecz były one obfitsze, czysto i dość smacznie przygotowane, więc i epidemja szkorbutu wkrótce ustała. Ja w więzieniu dwa razy ciężko chorowałem, raz na chorobę wątrobianą, drugi na szkorbut i gdyby nie serdeczna opieka naszych lekarzy, których kilkunastu między sobą mieliśmy, nie wiem czy bym żyjącym z więzienia był wyszedł.

Stanisław Wacowski, opracowanie Waldemar Kruppe, 5 października 2020 r.

Część I
Część II

Część III

Część IV

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *