W półokrągłej baszcie. Wspomnienia Stanisława Wacowskiego z roku 1863 r. Część III

Po przyjeździe na miejsce wprowadzono więźniów, tak jak byli pokrępowani, na dziedziniec domu przez Stanowego zamieszkałego, gdzie zobaczyli wielu kręcących się żołnierzy, na ganku zaś siedzącą sporą grupę oficerów, dziedziniec ze wszech stron otaczał nieprzyjazny tłum chłopów i Żydów, których ciekawość zobaczenia powstańców przywiodła.

P. Stanowy, który przeciw nam wyszedł na razie więzy z nas zdjąć kazał, lecz wysłuchawszy relacji włościan, którzy nas przywieźli, zwrócił się do nas z następującą przemową: „Ja sprawy panów rozstrzygać nie mogę, lecz wyślę was zaraz do powiatowego miasta Zwinogródki, gdzie jest już wojenny naczelnik powiatu, który o waszym losie zadecyduje, uprzedzam tylko panów, że prawdopodobnie w przeciągu dwudziestu czterech godzin będziecie powieszonymi”,
a zamieniwszy eskortę naszą miejscowymi już włościanami, kazał nas znowu sznurami pokrępować, co ci z taką gorliwością spełnili, że po upływie kilku minut ręce nasze stały  się granatowymi i krew z za paznokci zaczęła się pokazywać.

I nie wiem co by się z nami dalej było stało, gdyby nie nadejście jakiegoś wyższej rangi wojskowego, który, zobaczywszy jak nas skrępowano, więzy nam rozluźnić kazał, stanowego ofukał, włościanom zaś zapowiedział, że jeżeli nas całych i zdrowych do Zwinogródki nie dostawią, głowami swojemi odpowiadać będą. Wtedy, przyłączywszy do nas jeszcze czterech, znowu przez włościan przyprowadzonych powstańców: Izabrańskiego, Podgórskiego, Tarnowskiego i Ławrowskiego, wsadzono wszystkich na wozy i pod eskortą uzbrojonych w Kosy i drągi chłopów, do Zwinogródki przewieziono.

Do Zwinogródki przyjechaliśmy o późnym już zmroku, a stanąwszy przed powiatowym biurem policyi, wysadzono nas z wozów i tak, jak byliśmy pokrępowani, do biura wprowadzono. Zastaliśmy p. Naczelnika powiatu (sprawnika) który przeczytawszy podany mu raport stanowego, więzy z nas zdjąć kazał, a zamieniwszy straż włościańską na wojskową, przemówił do nas w te słowa: „ Z powodu późnej już pory sprawy panów rozstrzygać dziś nie mogę. Każę więc wam dać wygodną szlachecką kwaterę – tam przenocujecie, a jutro z rana sprawa wasza będzie rozstrzygnięta i jeśli okażecie się niewinnymi, będziecie uwolnieni,  a poszepnąwszy coś, dowodzącemu wartą podoficerowi, kazał nas wyprowadzić, z ironią życząc nam wygodnej i spokojnej nocy.

Po przejściu od biura  wśród zupełnej ciemności kilkudziesięciu kroków, otwarto przed nami drzwi i weszliśmy do dużej, napełnionej żołnierstwem i smrodliwym tytoniowym dymem, gdzie nas zrewidowano, a zabrawszy nam te trochę pieniędzy, któreśmy przy sobie mieli i tytoń, kazano nam wyjść na korytarz, z którego wprowadzono nas do słabo ogarkiem jakimś oświetlonej izby, z której drzwi za nami zaryglowano. Byliśmy więc w więzieniu powiatowym, tak zwanem w narzeczu miejscowym „Turmie”. Izba, w której nas zamknięto, była straszliwie brudną, wilgotną i cuchnącą, a całe jej umeblowanie składało się ze stojącej w kącie, wydającej z siebie wstrętną woń, dużej drewnianej beczki i trochę leżącej pod ścianą zmiętej, wpół zgniłej, pokrytej pleśnią i robactwem, słomy. Chociaż zgłodniali, gdyż cały dzień nic w ustach nie mieliśmy, straszliwie jednak fizycznie i moralnie wyczerpani, rzuciliśmy się zaraz na ten wstrętny barłóg i sen skleił nasze powieki. Gdyśmy się nazajutrz rano obudzili, głód straszliwie dokuczać nam zaczął, jednakże dopiero około godziny 11 dwaj stróże wnieśli na drągach
w dzieżkach drewnianych pożywienie dla nas, które składało się z wstrętnie cuchnącego barszczu, nieokreślonego koloru i smaku, kaszy i chleba. Chociaż tak bardzo wygłodzeni, nie mogliśmy się jednak zmusić do jedzenia tych potraw, zadowoliliśmy się więc chlebem i wodą, gdy nam jednak przed wieczorem przyniesiony niemniej wstrętny krupnik, nie mając już chleba, każdy z nas po kilka łyżek go przełknął. Pozwolenia na palenie tytoniu stanowczo nam odmówiono, a z pp. Naczelników nikt się u nas nie zjawił i o nic nas nie pytano. Na drugi dzień ta tylko zaszła zmiana, że dozorca więzienia pozwolił dać nam do wypalenia po pięć na raz, zrobionych z naszego tytoniu, papierosów, a chociaż to było tak mało  dla nas dziesięciu palących, jednakże stanowiło już pewną rozrywkę. Czwartego dnia z rana spostrzegliśmy jakiś ruch, zjawił się dozorca i kazał wynieść stojącą ciągle w kącie, tak wstrętnie cuchnącą beczkę, zgniły barłóg, który do spania nam służył, przykryto trochę przyniesioną świeżą słomą,  a jedzenie, chociaż takie jak zwykle, dano nam o godzinę wcześniej.

Około zaś południa drzwi się otwarły i do kamery naszej wszedł w asystencji oficera i dozorcy więziennego, bardzo sympatycznej powierzchowności wyższej rangi wojskowy, jakieśmy się dowiedzieli wojenny naczelnik powiatu generał Bogantow i skłoniwszy się nam dość grzecznie, przemówił „Panowie tu ani badani, ani sądzeni nie będziecie, mam rozkaz wysłania was do Kijowa, gdzie ustanowiony jest już sąd wojenny, który o losie waszym zadecyduje. Nim to jednak nastąpi pragnę, by pobyt tu wasz mniej ciężkim i przykrym był dla was. Na to, o co mnie już proszono, byście wikt od mieszkańców z miasta dostawali, już pozwoliłem, tytoń zabrany wam zwrócą
i palić go o ile się podoba możecie, skonfiskowane zaś pieniądze przy wysyłaniu was do Kijowa zwróconemi wam będą”, a zniżając głos dodał – „ja panowie jestem Czerkiesem, więc rozumiem was i wam współczuję”. Zwracając się zaś do dozorcy więzienia nakazał mu utrzymanie czystości w kamerze i pozwolenie nam używania codziennie godzinnej przechadzki w dziedzińcu więziennym, poczem skłoniwszy się nam i dodawszy – „nie traćcie panowie ducha” – z kamery wyszedł. Po bytności tego szlachetnego człowieka położenie nasze rzeczywiście zmieniło się na lepsze. Zacni mieszkańcy Zwinogródki Polacy przysłali nam obfite i smaczne pożywienie, a i pan dozorca więzienia, gdyśmy się co prawda zrzekli na jego korzyść naznaczonego nam przez rząd utrzymania, chociaż to mniej dwóch rubli dziennie wynosiło, stał się dla nas grzecznym i żadnej przykrości nam nie wyrządzał, Stwierdzić tu muszę ten fakt, że w początkach sami nawet Rosjanie, szczególnie wojskowi, traktowali nas dość względnie z pewnem nawet współczucie, później dopiero. Pod wpływem silnej propagandy narodowościowej zmienił się na inny, skutki którego nie mało dały się nam uczuć.

Stanisław Wacowski, opracowanie Waldemar Kruppe, 14 września 2020 r.

Część I
Część II

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *