Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Warto wiedzieć » Po ekshumacjach w Katyniu międzynarodowa komisja lekarska przyjechała do Winnicy. Co tam zobaczyli?

Po ekshumacjach w Katyniu międzynarodowa komisja lekarska przyjechała do Winnicy. Co tam zobaczyli?

Krewni podczas próby rozpoznania swoich bliskich w Winnicy, 1943 r. Źródło: Wikipedia

W latach 1937-1938 w Winnicy władze bolszewickie na rozkaz Moskwy zamordowali kilkanaście tysięcy osób. Akcję zorganizowano w ramach Wielkiego Terroru oraz Operacji Polskiej NKWD. Podczas niemieckiej okupacji masowe groby ofiar odkryto i dokładnie zbadano metody uśmiercania niewinnych. Na miejsce gdzie prowadzono rozkopy zaproszono mieszkańców Podola, których mężów i synów zabrało NKWD i oni zniknęli. Kilkaset ciał zostało rozpoznanych dzięki charakterystycznym cechom ciała lub ubraniu. Sądząc po imionach i nazwiskach rozpoznanych jedną trzecią z nich stanowili Polacy.

Na miejsce prac komisji badającej rosyjskie zbrodnie w Winnicy przybył także ukraiński tłumacz z Berlina Mychajło Sełeszko. Swoje wspomnienia opisał on w książce pt. „Winnica”.

7 lipca 1943 r. komisję przewieziono samochodem na miejsce wykopalisk w ogrodzie przy ulicy Pidlisnej. Pierwsze wrażenie było okropne. Tego nawet nie da się opisać słowami! Takich rzeczy trzeba doświadczyć, żeby odczuć je w całej ich tragiczności. Na miejscu wykopalisk było mnóstwo ludzi. Wszędzie był straszny smród. Na początku wydawało mi się, że uduszę się w tym smrodzie, ale później wziąłem, jak się mówi, nerwy w garść. Na placu między drzewami lekarze badają zwłoki wydobyte z ziemi. Na trawie leżą setki trupów. Ludzie chodzą między nimi, jakby nic się nie stało. Oglądają każde zwłoki, przechodzą nad nimi, zatrzymują się, rozmawiają itp. Niektórzy trzymają chusteczki pod nosem, inni chodzą bez chusteczek. Czasem jeden lub drugi dotknie trupa butem, czasem przerzuci jednego lub drugiego na drugą stronę. Jest też masa kobiet. Oglądają zwłoki, a przede wszystkim ich ubrania.

Cały obszar pokryty jest dołami i kopcami ziemi wokół dołów. Zwłoki, wydobyte z jednego grobu, układano w rzędzie obok siebie, a w niektórych miejscach jedno na drugim. Próbowano wyciągać z dołów całe ciała, lecz rzadko było to możliwe. W wielu miejscach widoczne były poszczególne części ciała. Tu jest głowa, niedaleko tułów, tam noga, tam ręka. Z jednego stosu zwłok wystaje proteza jakiegoś beznogiego mężczyzny, tam znowu widać głowę z długimi, na pozór kobiecymi włosami, a w innym miejscu, przy zwłokach kobiety, coś małego, jak dziecko, i tak dalej bez końca. Gdziekolwiek spojrzysz, doły, zwłoki, ludzie i drzewa.

Był gorący lipcowy dzień, więc smród był niesamowity.

Ze strony jednej grupy interesantów nagle słychać głośny, rozpaczliwy szloch kobiety. Rozstrzelanego przez bolszewików męża rozpoznała po marynarce na zwłokach.

Wszędzie pełno ubrań, koszul, płaszczy, kurtek, spodni, butów, bielizny, koszul, pasków i innych rzeczy. W jednym miejscu ubrania te wiszą już na gałęziach drzew, w innym na drutach rozciągniętych od drzewa do drzewa lub na kijасh. Część ubrań jest już sucha i wokół nich tłoczy się mnóstwo ludzi. Szczególnie dokładnie badają odzież kobiety, ponieważ tylko po ubiorze można rozpoznać krewnych, którzy zniknęli pod rządami bolszewików.

Obecni zaglądają zamordowanym również w zęby. Po zębach, szczególnie tych sztucznych, można było identyfikować ciało i ustalić, kto to był. Bolszewicy najwidoczniej nie zabierali zamordowanym złotych zębów jak Niemcy, ale z zębami wrzucali je do grobów.
A nad tym wszystkim unosił się straszny, duszący, słodkawy smród. Zielone źdźbło trawy przemyka pomiędzy trupami, jakby chciała powiedzieć, że to wszystko jest przejściowe, przeminie, zostanie zapomniane i życie będzie toczyć się dalej, jak gdyby nic się nie wydarzyło.

Słońce pali z nieba niemiłosiernie. Jest tak ciepły, że można go zemdleć. A smród jeszcze potęguje upał.

Jacyś ludzie kręcą się wokół grobów. Wyglądają na potrzebujących, głodnych i obdartych. Powiedziano mi, że to więźniowie z niemieckich więzień na Ukrainie kopią groby i wyciągają zwłoki z ziemi. Robią to wszystko gołymi rękami. Wokół każdej grupy pracujących więźniów stoi ukraiński policjant i kieruje pracą.

Niemcy są wszędzie: oficerowie i żołnierze, esesmani i policja. Ta z kolei nadzoruje ukraińską policję i porządek. Wielu z nich robi zdjęcia, rozmawia, dyskutuje. Chodzą niemieccy członkowie partii ze swastykami i różni komisarze w brązowych mundurach. Jak słyszałem, niemieccy żołnierze nazywali je „złotymi bażantami”. Rzeczywiście, wyglądali jak złote bażanty w mundurach z różnymi odznakami, które błyszczały na słońcu. Tworzyli straszny kontrast z otoczeniem, przyrodą, zwłokami i szarą ukraińską masą otaczającą groby i ciała.
Ubrania, w których bolszewicy rozstrzeliwali ludzi, zachowały się dobrze. Były mokre, a raczej wilgotne, ale całe, niezgniłe. Zabici też się zachowali, wyglądając jak brązowo-czarne mumie. Czasami nawet twarze były dobrze zachowane. Ale większość z nich miała twarze zapadnięte, jakby zgniłe, a inni zostały zdeformowane przez wciśnięcie do grobu, gdzie zabici leżeli na zabitych. Jak stwierdzili później eksperci, to było dzięki dobrym właściwościom ziemi winnickiej, w której zwłoki nie gniły, a od 1937 roku były tylko mumifikowano.
Zwłok niczym nie polewano. Powiedziałem komisarzowi Reederowi, że ze względu na ten smród i bakterie w taki upał może zapanować jakaś plaga, która zdusi całe życie w mieście i okolicy. Powiedział mi, że na krótką metę nie ma żadnego zagrożenia. Lekarze szybko badają trupy, dezynfekują je i ponownie zakopują.

Wszystkie ofiary, które wyjmowano z grobów, miały ręce związane z tyłu i ginęły od strzałów w tył głowy. Przeważnie był jeden strzał, ale czasami dwa lub trzy. Ręce były związane identycznym sznurem. Był to dowód na to, że ludzi rozstrzeliwała jedna instytucja, która dysponowała większym zapasem takiego sznura. Węzły też były takie same. Był to znak, że ręce wiązali podobnie wyszkoleni specjaliści NKWD.

Zaraz po wyjęciu zamordowanego z grobu przeszukiwano jego ubrania pod kątem dokumentów i innych przedmiotów. Wszystkie przedmioty wyjmowali z kieszeni i odkładali na bok. Każdym zwłokom nadawano oddzielny numer. Taki sam numer nadawano ubraniom i przedmiotom znalezionym w kieszeniach. Wszystkie rzeczy zostały najpierw wysuszone, a dopiero potem próbowano je rozszyfrować. W wielu przypadkach na podstawie dokumentów od razu ustalano tożsamość zamordowanego. Było to od razu odnotowane pod odpowiednim numerem w aktach.

Lidia Baranowska za: Mychajło Sełeszko, Winnica 1943, 2 lipca 2024 r.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *