Kiedy mówimy o demokracji, nie zawsze pojmujemy czym jest ta prawdziwa wolność. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest synonimem nieskrępowanego bycia i życia. Na początku ll. 1990. na Ukrainie, kiedy gospodarka się waliła, to często można było usłyszeć taki wyraz: „Chcieliście wolności, to macie ją”.
Spekuluje się i manipuluje się na tym pojęciu wolności aż do dziś. Ale już w innych odsłonach. Na przykład, coraz gorącej się robi w sprawie obowiązku mobilizacyjnego. Większa część (badania socjologiczne to potwiedzają) społeczeństwa ukraińskiego uważa, że rodaków należy przymuszać wykonywać swój obowiązek, podczas gdy Ci, kto tak uważa, sami nie zaciągają się do wojska. Pomimo tego, ze z niewolnika nie ma robotnika, nasuwa się pytanie zasadnicze: jak wolność słowa, w danym przypadku, koliguje się z odpowiedzialnością za słowa. A także, generalizując, czy da się zbudować demokracje, kiedy, ktoś uważa, że może chcieć, i swoje zachcianki nie przypieczętowuje czynem, do którego sam nawołuje.
Odpowiedź jest względnie prosta w swojej oczywistości. Plany, jak państwowe, tak i własne, należy budować na miarę posiadanych sił. Jak w sklepie: można różne artykuły wybrać, ale zanim one zaspokoją nasze potrzeby, musimy przejść przez aparat kasowy…Słowo i czyn muszą iść w parze. Tylko tak kształtuje się odpowiedzialność za siebie i za zbiorowość. A rozdźwięk między pobożnymi życzeniami, a wymuszeniami na innych takie życzenia wykonywać, powodują nasielenia choroby infantylnej. W życiu praktycznym to skutkuje frustracją, nasileniem napięć w społeczeństwie i ogromnymi w nim podziałami.
Demokracji należy się uczyć, codziennie. A brak znajomości jej zasad nie zwalnia z odpowiedzialności, przynajmniej z najważniejszej: moralnej.
Vitaliy Perkun, fot. fp, 28 maja 2025 r.
Leave a Reply