Miłosne utrapienia Ksawerego Lipowieckiego

Lipowiec nad Sobem. Fot. Wikipedia

O! jakże smutne strofy dla kwiatu miłości, dla kwiatu Aurory, Gracji i tajemniczych rozkoszy serca!

– Po co ten kir żałobnej myśli, obok rumieńca weselnej rośliny? – Po co rozpacz, obok uśmiechu? – śmierć, obok życia ? – Skąd pochodziło, że Lipowczyński, skoro w tę stronę spozierał, wnet się zachmurzał, i rozpoczętą rozmowę ucinał, jakby śmiertelnie ugodzony w serce?… Dla czego zamienił pierwszy wyraz francuskiego tekstu na inny, stosujący się widocznie do osoby, którą znał, może kochał, a która, koleją znikomej róży, zwiędła i zgasła przedwcześnie ?…

Na ścianach saloniku Ksawerego Lipowieckiego w podolskim miasteczku Lipowiec wisiało kilka malowideł olejnych, religijnego znaczenia; mianowicie: przedziwne kopie Narodzenia Pańskiego, Jordaensa; Biczowania, Tycyana; Świętej Rodziny, Andrzeja del Sarto; Męczeństwa Św. Kassyldy, Diega de Leywa. Była tam i Madonna, Sebastyana del Piombo, w olejnej kopii, ale tak dziwnie pięknej, że gdybym nie wiedział, że się oryginał znajduje w Burgos, sądziłbym, że go Lipowiec posiada. Bogarodzica siedzi w powiewnej draperii, i okrywa przezroczystą zasłoną nagość boskiego dziecięcia, stojącego przy niej. Dwaj aniołowie, zawieszeni w błękitach eteru, patrzą w zachwyceniu. W głębi widać krajobraz surowej natury, skały, pola i odłamy murów. W licach Madonny jaśnieje majestat świętości, obok spokojnego uczucia wszechwładnej potęgi. A w tym wszystkim, jaka czystość stylu! jaka prostota kolorytu! jaki ton pewny w półcieniach, bez kuglarstwa, kontrastów i manieryzmu!

Środek saloniku zajmował fortepian Erarda. Na pulpicie leżało Stabat Mater Pergoleza. Gierydon gotyckiej formy dźwigał stosy nut, po większej części chóralnych. Skrzypce Sztajnera, wespół ze smyczkiem Turta, wisiały na ścianie. Wiolonczela Amatego stała w kącie. Słowem, wszystko w tym miejscu tchnęło uroczystością; objawiało cierpiącego ducha, który szukał schronienia przed światem na łonie harmonii, dumania i modlitwy.

Przyległy pokoik inną miał zupełnie cechę, bo cechę światową, chociaż nie mniej artystyczną. Była to świątynia wspomnień młodości; przeszłość wcielona w przedmioty. Tu się objawiał Lipowczyński, nie jakim był obecnie, lecz jakim niegdyś bywał.

Mnóstwo cacek z malachitu, brązu, alabastru, lapis-lazuli i kryształu, urozmaicało etażerki z orzechowego drzewa, po mistrzowsku wykonane przez Kamińskiego z Ochrymowy; a do każdego cacka przywiązana pamiątka drużby, koleżeństwa lub miłości; w każdym cacku tyła myśl jakaś przychylna, lub tkliwsze uczucie. Półcyrkułowy stół, dużego rozmiaru, przyparty stroną wypukłą do ściany, pomiędzy dwoma oknami, spełniał officium galerii portretów.

Trudno wypowiedzieć, ile na nim stało akwareli, fotografii, daguerrotypów, miniatur godnych Izabeja! Nie było maniery artystycznej, którą by tam kobieta nie była wyobrażona. Obok uroczej jak Esmeralda cyganki, gorzały błyski andaluzyjskich oczu. Tkliwa dziewica Germanii, istna Gretchen Goethego, tuliła drobną rączkę na sercu, które snać biło gwałtownie. Dalej widziałeś profil natchnionej Korynny; uśmiech lubieżny Kleopatry; naiwność Roksolany; ogień Judyty; powab rozkoszny Saby; a każda z tych postaci, tak odrębnej natury, była kwiatem, urwanym z miłosnego wieńca, którym przed laty zdobiła się skroń młodzieńcza Lipowczyńskiego,

Lecz najpierwsze pomiędzy wizerunkami trzymał miejsce portret dziewicy niewypowiedzianego wdzięku. Owal tej nieziemskiej twarzy, przezroczystej białości, był tak czystego konturu, takiej prostoty linii i tonu, żem nie mógł do syta nadziwić się jemu. Czyliż ten cud kunsztu był rzeczywiście kiedykolwiek wcielonym w naturę? Mogłoż coś równie czarującego istnieć na ziemi? Nie było rumieńca na tych licach, godnych Rafaela; nie było uśmiechu na ustach ubarwionych lekkim różanym odcieniem. I w oku, czarnym jak wieczność, łagodny smutek panował. Było to coś na kształt poetycznej Melancholii, bolejącej Psyche, powiewnej Peri, utworzonej z promieni, marzeń i miłości; słowem było to coś idealnego, nieziemskiego, boskiego!…
Stałem jak wryty…

Stanco già di mirar, non sazio ancora!

– Kto ona?… Gdzie ona?… – pytałem.

Lipowczyński wzdychał i nie odpowiadał. Potem szedł do fortepianu i śpiewał:

W splątanym paśmie mojego żywota
Była wmieszana jedna nitka złota,
I była świetna, jasna, promienista
Jak uśmiech luba, jak łza dziecka czysta.
Miłość ją wplotła. Dziś ta nić zerwana!
Lecz, choć przyszłości nadzieja stargana,
Nie żal przeszłości – nie żal i cierpienia,
Bo szczęścia tego zostały wspomnienia!…
O! tego szczęścia mowa nie wypowie!
Czyż ten wiek-chwila da się zamknąć w słowie?…
Chwila to była, błysk, promyk, a przecie
Wspomnienia tego czas nigdy nie zmiecie.
Szczęście mej duszy, jak modlitwa było,
I jak modlitwa, łzą się zakończyło!

I głos, i słowa, płynęły z serca. W głosie i słowach brzmiały rzewne echa, głębokie porywy, i łzy, i jęki, i westchnienia stłumione.

Była to muzyka serca osieroconego, a które pamiętało dawne doby szczęścia, zgasłe dnie miłości i nadziei, zachwytu i wiary. O! biedny ! On kochał! kochał!… i cóż mu z tyła miłości zostało? co?… oprócz tęsknoty i żalu i rozczarowania?… Gdzie ta, dla której pałał, którą ubóstwiał, po której dziś płacze nieszczęśliwy! Może ją mogiła zawarła? O! nie!     – śmierć nie rozdziela duchów; nie osieroca serc, spojonych wiarą wzajemną. I z łona wieczności, duch wierny kochanki spłynie ku swej połowie na ziemię, zbiegnie w padoły doczesności, by się z ukochanym duchem połączyć na chwilę, by z nim pomarzyć, popłakać ! kto stracił kochankę w mogile, ujrzy ją kiedyś na niebie, by wiecznie razem z nią pozostać. Ale zdrada! zdrada! to głębia niezmierzona ! morze bezdenne ! piekło nieprzebyte ! Taką otchłanią rozłączone serca cóż złączyć na powrót potrafi ? – Co zdoła położyć kres sieroctwu ? nektarem piołun osłodzić ?

Ta boleść tłumiona Lipowczyńskiego, nie byłaż skutkiem zdrady ? A ta co go zdradziła, czy to nie ta sama dziewica, której wizerunek zdumiał mnie i zachwycił ?… O! nie! nie! w tych rysach żyje dusza szlachetna! Na tym nieskalanym czole mogłaż kiedykolwiek spocząć myśl zdrady plugawa ? Nie takimi ustami mówi krzywoprzysięstwo ! Nie taki anioł upada!…

Badanie tej psychologicznej zagadki pogrążyło mnie tak dalece w zadumie, że, gdyby mnie Lipowczyński nie zbudził, Bóg wie, ile by ten letarg zamyślenia chwil i godzin pochłonął.

– Jak się panu podoba elegia, którą śpiewałem? – pytał mnie Lipowczyński z gorzkim uśmiechem.
– Smutna i rzewna – odpowiedziałem.

– Smutna i rzewna – mówił jakby do siebie – tak, smutna i rzewna.
Po chwili milczenia dodaj :

– Muzykę ja ułożyłem –  słowa… Jej!
I wskazał rękę na portret.
– Jak to… jej? – zapytałem wzruszony.

– Osoba, która ten portret wyobraża – mówił z gorączkowym zapałem Lipowczyński – była piękną, jak widzisz, i miała rozum piękny. W chwili tęsknoty, a może wesela (bo któż kobietę odgadnie?) nakreśliła wiersz, który mi się dostał przypadkiem. Ułożyłem go na muzykę i śpiewam codziennie, jako hymn pamiątki.

– Kto ona ?… Gdzie ona?… – spytałem.

Lipowczyński stał nieruchomy; oka nie zwodził z portretu, i zdawało się że pytania mojego nie słyszał. Po twarzy jego, ożywionej rozrzewniającym wyrazem rezygnacji, spływała cicha kropla łzy gorącej ; a piersią poruszało ciężkie westchnienie, jakby nią boleść dotkliwa miotała.

I jam nie był spokojnym; i we mnie uczucia tłoczyły się gwałtownie, bo przede mną drgało miłosną katuszą, pozbawione wszelkiej nadziei, serce człowieka; bo przy mnie spełniał się dramat rozczarowania, sieroctwa i żalu; i tym boleśniejszy, że bez ratunku i ulgi.

Ulegając mimowolnie głosowi wrażeń wewnętrznych, zapytałem niebacznie Lipowczyńskiego.

– Czy jeszcze żyje… Ona?

Umarła!- przemówił Lipowczyński, i zadrżał, jakby ugodzony w serce.

– Umarła?… – zawołałem z boleścią

– Dla mnie umarła!… – jęknął nieszczęsny; i wybiegł z pokoju i drzwi za sobą zatrzasnął, jedne, drugie, trzecie, jakby się chciał ratować ucieczką od napastującej go rozpaczy.

Na podstawie tekstu Berlicza Sasa w czasopiśmie Kłosy Nr 497 (1875 r.). Uporządkował Walery Franczuk, 10 lutego 2019 r.

lp

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *