Dr Krystyna Mars-Gawlikowska (urodzona w 1934 roku) jest córką Krzysztofa Marsa (1897-1974), właściciela majątku Sądowa Wisznia k. Lwowa, żołnierza ZWZ-AK, uczestnika ruchu oporu na Sądecczyźnie i Olgi z Chrząszczów z Graboszyc.
Jako chirurg i ortopeda dziecięcy Krystyna Mars-Gawlikowska wiele lat przepracowała w Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. Ma za sobą także doświadczenie pionierskiej pracy lekarskiej w Afryce. Zamężna za inż. Antonim Gawlikowskim (1933-1997), synem Jana i Stanisławy z Zamoyskich. Zaangażowana w różne, choć prowadzone po cichu, działania społeczne (np. wspomaganie rodzin polskich na Ukrainie), dziś zajmuje się również pamięcią historyczną swojej rodziny.
Jest ostatnią osobą, która nosi jeszcze nazwisko Mars – ziemiańskiej i inteligenckiej rodziny, wywodzącej się z tzw. szlachty siewierskiej, osiadłej pierwotnie w Strzyżowicach, a następnie w Limanowej na Sądecczyźnie.
W rozmowie z portalem marspalace.com.ua Pani Krystyna opowiedziała o swoim ojcu oraz o Sądowej Wiszni i jej mieszkańcach w czasach II RP – czyli przed okupacją niemiecko-sowiecką w 1939 roku.
W Sądowej Wiszni tata zajmował się rolnictwem. Miał długi… zostawił je mu jego wujek. To był okres po I wojnie światowej, było bardzo ciężko. Mój ojciec zaciągnął pożyczkę i spłacił część tych długów. Jednocześnie podjął ponownie pracę w cegielni. I podszedł do tego w sposób, który był nowoczesny, jak na tamte czasy. Zaprosił geologów, którzy oceniali złoże gliny, czy jest dobre, jaka to glina, co można z niej zrobić, czy można ją wypalić, czy nie, czy można ją lakierować… Pracował… Nie wiem, kiedy spał, bo palił papierosy, był bardzo chudy, ciągle się przemieszczał. I częściowo udało mi się wyjść z długów.
Tata utrzymywał stały kontakt z Limanową, gdyż był jeszcze kawalerem. A w Limanowej w domu mieszkała pewna młoda dziewczyna. W końcu odbył się ślub i mój ojciec na niego pojechał. A mężczyzna, który jej się podobał, był bratem mojej matki. Moi rodzice poznali się tam i bardzo szybko wzięli ślub. A moja matka natychmiast się do niego wprowadziła. To był rok 1932.
Ojciec dość szybko spłacił długi, częściowo dzięki posagowi mojej matki, a częściowo dzięki wydzierżawieniu gospodarstwa placówce naukowej, która zajmowała się doborem nawozów do różnych pól. W cegielni pracy szły bardzo dobrze. Bo mój ojciec wynajął geodetę, geologa, który to wszystko badał, czy warto czy nie, co się opłaca, gdzie kopać, co kopać itd. Było to bardzo przydatne, gdyż złoże tej gliny znajdowało się tuż obok cegielni. Układali glinę na wozy – pchnęli nogą a kucyk ciągnął dwa wozy. Cała ta komunikacja była śmieszna. W cegielni mojego ojca wszystko szło świetnie. Dokonał tam nawet pewnych udogodnien, coś wynalazł, opatentował wszystko w Europie i sprzedał wiele swoich produktów we Francji.
Zarówno do Francji, jak i do Niemiec. Robił w Sądowej Wiszni rury odpływowe dla lotnisk… Musiał robić formy, wybierać materiały i zarabiał na tym bardzo dobre pieniądze. Wyszedł z długów i upadku majątku dom po I wojnie światowej odrestaurował w trochę inny sposób niż wyglądał wcześniej…
Słowo Polskie za: marspalace.com.ua, 26 maja 2025 r.
Leave a Reply