Kapłan, który zachował dla nas pamięć o pobycie Zygmunta Krasińskiego na Podolu

Mogiła ks. Erazma Wierszejskiego w Mohylewe PodolskimSpisując stare polskie cmentarze na Wschodnim Podolu, wolontariusze „Słowa Polskiego” natknęli się na mogiłę niejakiego księdza Erazma Wierzejskiego, zmarłego w 1872 roku. Okazało się, że ks. Erazm osobiście znał Zygmunta Krasińskiego a nawet spisał relację o spotkaniu z nim, która znalazła się w jednej z książek Antoniego Józefa Rolle. Te wspomnienia są o tyle ciekawe, że odzwierciedlają sytuację na Podolu w połowie XIX wieku w czasach okupacji rosyjskiej między dwoma powstaniami – styczniowym i lisopadowym…

Prawdziwy rozkwit dóbr dunajowieckich nastąpił w okresie, kiedy przeszły one w posiadanie ojca przyszłego wieszcza narodowego Zygmunta Krasińskiego, który zaprowadził w nich prężnie działającą administrację i czas od czas przyjeżdżał na Podole by ocenić stan spraw i finanów.
Miasteczko wówczas wrzało życiem, ściągali liczni sąsiedzi liczni: Komarowie, Raciborowscy, Orłowscy, Regulscy. Od 1844 roku, to jest od chwili utworzenia opinogórskiej ordynacji, hrabia stracił ochotę do gospodarstwa na Kresach, choć przedtem dążył do tego, „żeby Dunajowce były centrum industrii w kraju tutejszym“. Zniechęciło go może przeświadczenie, że syn Zygmunt, ciągle przebywający za granicą wcale nie myśli w kraju osiadać, a może wszystkie siły wytężał, by dobra w Królestwie położone doprowadzić do stanu kwitnącego.

Czy autor „Przedświtu” po śmierci babki często tu bywał? Tego powiedzieć z pewnością nie możemy. Ale mamy relację o jednych tylko odwiedzinach, spisaną przez naocznego świadka. Świadkiem zaś tym był, wikariusz miejscowego kościoła, przezacny ksiądz Erazm Wierzejski.
Po przyjęciu święceń kapłańskich w r. 1841 młody ksiądz został wysłany do Dunajowiec, jako zastępca proboszcza, ten bowiem, a był nim ks. Teodor Pawłowski, jako kanonik, mieszkał stale w Kamieńcu Podolskim. Młody kapłan przetrwał na tej posadzie lat pięć, w roku bowiem 1846 przetranslokowano go na proboszcza do Łuczyńca. Otóż w tym czasu okresie miał on zaszczyt poznać Zygmunta Krasińskiego i nakreślił relację o tej znajomości:

Pałac Krasińskich w Dunajowcach. Źródło: uainfo.org– Zdaje się, że miało to miejsce w jesieni 1844, bo dobrze sobie dzisiaj roku przypomnieć nie mogę, pamiętam tylko, że czas był piękny, jak się to dziać zwykło na Podolu. Administrator majątku zapowiedział przybycie jenerała (Wincentego Krasińskiego), dodając, że tym razem nie w Hołozubińcach — jak to miał zwyczaj — ale w miasteczku się zatrzyma; jakoż pewnego wieczora dano mi znać, że goście oczekiwani już są, i że dziedzic widzieć się ze mną pragnie. Stawiłem się natychmiast na wezwanie, hrabia mnie przyjął sam, był zdrożony, prosił, bym mógł nazajutrz nabożeństwo żałobne odprawić za duszę jego matki, a gdym zapytał, czy mi nie pozwoli, bym o tern uwiadomił nieobecnego proboszcza, odpowiedział, że uważa to za zbyteczne, że w ten sposób dowiedziano by się o jego przybyciu, a on chce zachować ścisłe incognito, tym bardziej, że jest z synem, w ogóle unikającym wszelkich tłumnych, a zwłaszcza urzędowych znajomości. Zrobiłem jak rozkazał. Po nabożeństwie zaprosił mnie do siebie. Dziedziniec zastałem zapełniony powozami, tłum urzędników rozmaitych: przybył z Kamieńca wice-gubernator w zastępstwie nieobecnego gubernatora, kapitan sprawnik (naczelnik powiatu) towarzyszył hrabiemu w podróży i pełnił czasowo obowiązki policmajstra w miasteczku, przy boku miał dwóch komisarzy policyjnych, zwanych podówczas asesorami; z sąsiedniego miasteczka przyjechał pułkownik i prezentował kompanią żołnierską, konsystującą w Dunajowcach, szyldwach wyciągnięty już stał obok ganku; lustrator i leśniczy z Mińkowiec wziętych na skarb w mundurach, delegacje od miejscowych kolonistów Niemców, od Żydów, chłopów, duży tłum zaciekawionych widzów. Dostałem się z trudnością do przedpokoju; jenerał przyjmował urzędowe wizyty, kamerdyner jego zaprosił mnie na drugą stronę mieszkania. W salce niewielkiej zastałem nieznajomego mężczyznę: szczupły, z smętnym wyrazem twarzy, niespokojnie przypatrywał się tłumom na dziedzińcu zgromadzonym, jak gdyby myślał, kiedy się to wszystko skończy nareszcie. Zbliżyłem się, zaprezentowałem, powiedział mi, że jest synem gospodarza domu — i zamilkł. Siedzieliśmy kilka minut naprzeciw siebie, nawiązać rozmowy nie było sposobu.

– Jak te audiencje męczą mego ojca – odezwał się w końcu Zygmunt Krasiński.

– Ale są nieuniknionym następstwem wysokiej pozycji, jaką pan hrabia zajmuje – odpowiedziałem z kolei.

To był początek, chociaż co chwila pauzy następowały dość długie. Łatwiej poszło, kiedy dotknąłem wspomnień o starościnie, kiedym zaczął opowiadać świeżą tradycją, jaką tu jeszcze zastałem, o jej dobroci, o jej zdolnościach administracyjnych. Słuchał z uwagą, ale udziału w rozmowie nie brał; potem przeszliśmy do literatury, do nowych prac, które znał niechybnie, a które w małej tylko cząstce znaliśmy my, mieszkańcy tego zakątka. Od Gosławskiego, Goszczyńskiego, Mickiewicza, Pola mimo woli przeskoczyłem do „Nieboskiej komedii“, a niedawno ją przeczytałem właśnie, przeczytałem z wielką pilnością i uwagą, i szczerze powiadam, zachwycony byłem kunsztownością formy i językiem wyrobionym. I tego słuchał ze szklanym wzrokiem, w punkt jeden wlepionym, obojętnie, jak gdyby tu szło nie o utwór jego pióra.

Przyznam się, że mi zaimponował zachowaniem się takowym; zacząłem przypuszczać, że istotnie Goszczyński napisał „Nieboską Komedję”, a nie Krasiński. Utwierdził mnie jeszcze w tym przekonaniu, bo rzucił jakąś nieznaczną uwagę, zdradzającą pewne lekceważenie tej pracy, i rozmowę na inny przedmiot skierował. Wypytywał o Kamieńcu, o klasztorze. Wizytek chciał mieć szczegóły. Czy byłem w mieście podczas pogrzebu Idalki Sołtanówny, córki jego przyjaciela, która się wychowywała u wyżej wspomnianych mniszek. A właśnie już wtedy sukienkę kapłańską przywdziałem i jako kleryk brałem udział w owej smutnej uroczystości. W ogóle jednak postrzegłem, że pan Zygmunt jest bardzo ostrożnym w mowie, trwożny, nieufający, drażliwe kwestie wymijał, powszednie go nie obchodziły.

Mogiła ks. Erazma Wierszejskiego w Mohylewe PodolskimNareszcie przybycie jenerała położyło kres rozmowie, zmęczony był istotnie, odpiął pałasz, wbiegł żwawo do sypialnego pokoju, by się pozbyć munduru i dekoracji, którymi miał całą pierś zawieszoną. Zasiedliśmy do óbiadu: gospodarz, syn jego, rządca i ja. Bawił wszystkich jenerał, dużo mówił o podróżach, o niedawnym w Petersburgu pobycie, o ulepszeniach w gospodarstwie. W końću zwracając się do mnie, dodał, że dla katedry kamienieckiej przywiózł infułę i pastorał. A był to parol dany ks. biskupowi Mackiewiczowi, który procesował hr. Krasińskiego z początku o Hołozubińce i Raczyńce, a gdy nic wskórać nie mógł, rościł pretensje o insygnia biskupie, które miał wywieźć z sobą ks. biskup Krasiński; dziadek hrabiego, a poprzednik ks. Mackiewicza na stolicy kamienieckiej. Rozgniewany jenerał zapowiedział, że uczyni ofiarę do katedry, ale z dobrej woli, i ofiara ta złożona będzie dopiero po zgonie ks. Mackiewicza; A że ten zgon właśnie przed dwoma laty nastąpił, więc uiścić się z danego słowa postanowił.

Po obiedzie pożegnał towarzystwo. Bawili w mieście, dni cztery, nigdzie się nie wychylali w okolicę; żaden z obywateli tym razem nie przybył z submisią do jenerała. Przed odjazdem Zygmunt Krasiński był w kościele, przypatrywał się pilnie nagrobkom i medalionom, potem zabłądził do mnie na chwilę. Po krótkiej rozmowie uścisnął serdecznie, i nachylając się, jakby strwożony, głosem przyciszonym zapytał: Czy ksiądz, dobrodziej żadnej innej pracy autora „Nięboskiej Komedii“ nie czytał? Żadnej — odpowiedziałem. Tu nastąpiło pożegnanie. W kilka miesięcy potem otrzymałem przez pewną okazję dwie małe książeczki jego utworów, które chowam jako bardzo drogą sercu mojemu pamiątkę.

Jenerał Krasiński sprzedał dobra dunajowieckie niejakiemu Skibniewskiemu w 1850 r., osiem lat przed zgonem. Jedynym śladem po starościnie zostało zacierające się z każdym dniem niejasne wspomnienie o jej pieczy o dobrobyt miasteczka, i kilka w miejscowym kościółku pamiątek.

Ksiądz Erazm Wierzejski zmarł w wieku 56 lat w 1872 roku i został pochowany w Mohylewe Podolskim na Dniestrem. Na jego mogile znalazł się napis: „Parafianie proboszczowi”, co znaczy, że kapłan był lubiany przez mieszkańców Podola a opowieść o jego spotkaniu z Zygmuntem Krasińskim przetrwała dzięki Antoniemu Józefowi Rolle, który umieścił ją w swoich „Opowiadaniach historycznych”.

Przygoda Zygmunta Krasińskiego z Podolem były naznaczona znakiem platonicznej miłości do młodziutkiej Delfiny Potockiej. Ich korespondencja, która przeszła do historii europejskiego romantyzmu liczyła 5 tysięcy listów, z których ponad 700 zachowało się do dziś. Inna Podolanka, Eliza Branicka z Tomaszpola została żoną pisarza i urodziła mu czworo dzieci.

Jerzy Wójcicki, 20.06.16 r.

Więcej na temat: W okolicach Kamieńca Podolskiego; Zygmunt Krasiński na Podolu

Skip to content