Sługa Boży Ojciec Serafin Kaszuba

Kim był urodzony w 1910 roku we Lwowie Alojzy Kaszuba? Na każdym etapie jego życia namalować można inny obraz. Wrażliwe i posłuszne dziecko. Cherlawy, ciamajdowaty gimnazjalista, który nie umie „batiarować” i nie dokucza żydom. Skupiony, pobożny nowicjusz. Przejawiający zainteresowania naukowe kleryk. I wreszcie – heroiczny apostoł Wołynia, Ukrainy, Kazachstanu, Syberii. Kondycja fizyczna Alojzego była raczej kiepska. Już jako dziesięcioletni chłopiec chorował na szkarlatynę i zapalenie nerek. Głosząc rozliczne kazania nabawił się przepukliny. Przeszedł również operacje uszu w związku z niedosłuchem, który u niego wystąpił, a duszpasterzując na Wołyniu zachorował na tyfus. Prawie przez całą kapłańską posługę towarzyszyła mu jak cień gruźlica wzmagając, bądź osłabiając swoje objawy. Choroba ta stała się też najprawdopodobniej przyczyną jego śmierci w 1977 roku. Pomimo rozlicznych cierpień ojciec Serafin potrafił zachować pogodę ducha. Mówił o sobie „grat życiowy”, a przeczuwając zbliżająca się śmierć pisał: „lampa dogasa i kopci”. Innym razem zauważał „trzeba trochę odpoczynku, ale chyba już będzie wieczny”. Analizując osobowość ojca Serafina można powiedzieć, że był on introwertykiem o melancholijnym usposobieniu. Cechował się samokrytycyzmem i dystansem do własnej osoby. Posiadał umiejętność podejmowania decyzji, które wymagały nieraz dużej odwagi. Był osobą wewnątrzsterowną choć liczył się z opiniami innych, a zwłaszcza ze zdaniem przełożonych. Ojciec Serafin potrafił zintegrować występujące w nim przeciwieństwa, co jest uznawane w psychologii jako cecha dojrzałej osobowości. „To był człowiek, który miał poczucie świadomości swojej osoby i celu życia. Nieustannie nad sobą pracował”- stwierdził o. Kolbuszowski. „Najzupełniej normalny i poważny”- powiedział o. Borkowski, współbrat z nowicjatu. Jego rodzice stworzyli w domu ciepłą, serdeczną atmosferę. Przekazali swoim dzieciom chrześcijańską wiarę, za co był im wdzięczny do końca życia. Po śmierci matki Alojzy często przyjeżdżał na jej grób, gdzie podejmował ważne dla swego życia decyzje. Alojzy był najmłodszy z czworga rodzeństwa. Jego brat Józef zginął tragicznie będąc jeszcze dzieckiem. Średnia siostra Janina wyszła za mąż i miała dwóch synów. Najstarsza – Maria została nauczycielką. To właśnie ona była powiernicą Alojzego i wspierała go w trudnych chwilach. O. Serafin niezwykle szanował swoich współbraci. Wydaje się, że najbardziej był związany z o. Albinem Janochą, z którym prowadził korespondencję. W sposób szczególny przyjaciółmi o. Serafina byli ludzie, których spotykał w trakcie swojego duszpasterzowania. „Kocham ich jak braci, tym więcej, im kto nieszczęśliwszy” – zanotował.


Historia jego życia to los człowieka, który w każdym czasie i miejscu poszukiwał woli Bożej i starał się ją wypełniać. Wrzesień 1939 r. zastał go w rodzinnym Lwowie. Po śmierci matki, słysząc o trudnej sytuacji prześladowanych na Wołyniu katolików wyjechał do Równego. Mała ilość kapłanów powodowała konieczność nieustannych podróży duszpasterskich: Karasin, Bystrzyce, Dermanka, Horodnica. O. Serafin pozbawiony legalnej m
ożliwości sprawowania kultu został wędrownym duszpasterzem i był w swej posłudze niezwykle ofiarny; zdarzało się, że po całonocnych spowiedziach mdlał w „konfesjonale”. W ciągu dnia, by nie wzbudzać podejrzeń, podejmował różnorodne „legalne” prace. Był introligatorem, sprzedawcą ziół, a później palaczem w szpitalu dla chorych na gruźlicę. W 1966 r. został aresztowany za włóczęgostwo i zesłany do sowchozu w Arykty. Miejsce zesłania stało się dla niego nowym wyzwaniem duszpasterskim i okazją do głoszenia Ewangelii. Po oficjalnym uwolnieniu władza radziecka jeszcze raz podjęła próbę „uciszenia” kapłana. Został on zamknięty i skazany na 11 lat pobytu w zakładzie dla nieuleczalnie chorych, skąd udało mu się uciec. Związany z leczeniem szpitalnym pobyt w Polsce w latach 1968 – 70 utwierdził go tylko w przekonaniu, ze jest potrzebny na Wschodzie. Wrócił tam, by umrzeć wśród „swoich”.

Ubóstwo było szczególnym charyzmatem o. Serafina. „Właściwie nic mi więcej niepotrzebne, kiedy mam Jego”- stwierdził. W podróżnej walizce nosił jedynie paramenty liturgiczne. Od wiernych nie pobierał ofiar, a kiedy coś otrzymał czuł się niegodnym dłużnikiem. Chrystusa doświadczał w dwojaki sposób: w Eucharystii, która była dla niego „Tym Co Najważniejsze” i w człowieku, którego spotykał obok siebie. Wydaje się, że dylemat Hamleta oraz stwierdzenie Czechowa, że „życie to problem bez możliwości rozwiązania” były mu obce. O. Serafin odkrył i realizował prostą formułę egzystencjalną: „na to człowiek żyje, żeby Panu Bogu służyć jak może”, więc służył. Komuniści szkalowali go w różnorodnych artykułach nazywając: „pasożyt”, „niebezpieczny włóczęga”, „watykański szpion”. Chrześcijanie mówili: „prawdziwy apostoł”, „święty człowiek”.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *