O całym pobycie w Miropolu, który jako letnia wilegiatura przeciągnął się parę tygodni, mogę wyrzec bez wahania, że stanowił najprzyjemniejszy period naszej podróży.
Gościnność i uprzejmość starodawna wysoce wykształconych gospodarzy, była niezmordowaną. Obwożono mnie po okolicy, zaznajamiano z charakterystyką miejsca i ludzi, dzielono się trafnymi spostrzeżeniami nad chwilą obecną, w obrębie życia domowego i społecznego. Znana mi dawniej rezydencja miropolska przekształciła się chyba o tyle, że po długiej przed laty przymusowej nieobecności w niej gospodarzy, wymagające pewnych odnowień i przekształceń budynki, park, ogrody owocowe, oraz rzadkiej piękności trawniki, wróciły do swojego normalnego stanu.
Zakłady przemysłowe, jak funkcjonujące na Słuczy: papiernia, gorzelnia i młyn olbrzymi nowego systemu, oddane w długoletnią dzierżawę ludziom zasobnym oraz kompetentnym, podniosły o wiele roczne swoje intraty, i tym sposobem stały się jedną z ważnych podwalin w gospodarce rolnej i leśnej dóbr tych rozległych.
O wycieczkach naszych w okolice Miropola, dość często powtarzanych, to tylko możemy powiedzieć, że piękniejszych oraz bardziej malowniczych skalisto-leśnych wybrzeży, jakimi się odznacza rzeka Slucz, nie posiada żadna krajowa rzeka, oraz że z pomiędzy zwiedzanych tutaj przez nas osad i siedzib dworskich, wyróżniliśmy szczególnie Peczanówkę i znaną już czytelnikom ze starej legendy Czartoryję. W pierwszej z nich – ujęły nas w sposób niezwykły: ład gospodarczy oraz wyższe naukowe wykształcenie młodego dziedzica, połączone z rzadką już dziś między młodzieżą skromnością i wyjątkowym darem chwytania ludzi za serca; w drugiej – zamieszkanej chwilowo przez wielce sympatycznego młodzieńca, kuzyna właściciela Ulchy, zmienne starożytnego horodyszcza losy nastręczyły mi maluchną zręczność skreślenia ekonomiczno-historycznej notatki Treść tej notatki jest mniej więcej następująca:
Osada szeroko po nad skalistym wybrzeżem Słuczy zabudowana, rozpada się na dwie, nienależące do siebie, posiadłości, tak zwane: nową i starą. Król Aleksander Jagiellończyk, będąc jeszcze wielkim ks. litewskim, za rycerskie zasługi dobra te podarował w r. 1499-ym niejakiemu Iwaśkowi Denisce Mokosiejewiczowi. W sto lat potem, t. j. r. 1593-go, od spadkobierców Mokosiejewicza Dobrotyńskich nabyła je ordynacja Ostrogska. Z upadkiem ordynacji, weszły one w skład znacznych posiadłości rodziny Prószyńskich. Dziś jedna dóbr połowa, nowa Czartoryja, kupiona została przez gen. Orżewskiego; druga, stora, zachowała się dotąd w rękach dawnych właścicieli. W obu majątkach gleba pszenna uważana jest za najbardziej urodzajną na Wołyniu. Tylko nowa Czartoryja tym się szczególnie wyróżnia, że oprócz wielkich obszarów żyznej ziemi, mieści jeszcze w sobie intratne miasteczko i pałacyk dziedzica z obszernym ogrodem, tudzież olbrzymi młyn amerykański i znaczne dominialne lasy.
Po opuszczeniu Miropola, udaliśmy się koleją do Berdyczowa, a stamtąd traktem pocztowym w głąb Podola. Parodniowy wypoczynek w okolicach ukraińskiej Jerozolimy chwilowo tylko wstrzymał nam wózkową wycieczkę na lityńskie stepy. Wypoczynek ten składał się wyłącznie z odwiedzenia w zamiastowej, ładnie położonej willi, rolnika mizantropa, oraz z kilkugodzinnej gościny u wielce uprzejmego młodego dziedzica dóbr Iwankowce, których znaną i cenną galerię obrazów opisywaliśmy w innym miejscu.
Edward Chłopicki, Od Słuczy do Bohu, „Tygodnik Ilustrowany”, 1887, t. IX, Nr 228, s. 319, 322-323. Uporządkował Walery Franczuk, 22 listopada 2018 r.
lp
Leave a Reply