We Lwowie. Opowiadanie trochę z science fiction

Źródło: static.static.allekontrola.plPodczas rozbiórki starego domu na Wulce,  w jednej z piwnic robotnicy znaleźli tajemnicze drzwi. Otworzywszy je, co nie było wcale łatwe, weszli do pomieszczenia wyłożonego białymi kafelkami. Stały tam trzy marmurowe wanny, a w każdej leżał trup młodego mężczyzny, częściowo oblany jakąś białą cieczą.

– Nie jestem pewien, czy to trupy – powiedział zawezwany przez robotników lekarz. – Wyglądają jakby byli w śpiączce. Powinni ich zbadać specjaliści.
Wezwał więc trzech innych lekarzy, którzy wezwali z kolei profesora Martyniuka, najwybitniejszego we Lwowie specjalistę od medycyny sądowej. Ten kazał jednak na siebie czekać, bo akurat udzielał wywiadu miejscowej telewizji. 
Tymczasem któryś z lekarzy dostrzegł, iż ciało jednego z leżących w wannach jakby drgnęło. Powiadomił o tym pozostałych. Ale ich obserwacje nie potwierdziły tego.
Ponieważ w pomieszczeniu panował niesamowity chłód, doktorzy wyszli na zewnątrz i rozsiedli się na resztkach nierozwalonych jeszcze murów. Po chwili przyjechał profesor Martyniuk. Wszyscy więc zeszli obejrzeć te dziwne ciała.
– Koledzy – powiedział profesor po wstępnych oględzinach – doprawdy nie wiem, co o tym sądzić. Trzeba by ich zbadać za pomocą specjalistycznej aparatury.
– Czy zabierzemy ich stąd? – zapytał ktoś.
– Na razie chyba nie. Na razie też trzeba wstrzymać rozbiórkę.
– Proponuję także zobowiązać do tajemnicy pracujących tu robotników – dodał inny.
– Słusznie, bardzo słusznie – uczony podniósł wskazujący palec do góry. – Nie mogą się o tym dowiedzieć media, bo by nam przeszkadzały w pracy.
– W końcu się o tym dowiedzą.
– Ale im później, tym lepiej.
– Cicho! – powiedział nagle lekarz, który tu przybył pierwszy. Wydało mu się bowiem, że w jednej z wanien coś zaszemrało.
Zapadło milczenie.
– To w tej po prawej – wskazał głową wannę.
Wszyscy zaraz do nie podeszli. Leżący w niej człowiek miał teraz na wpół odemknięte powieki.
– Zimno mi. Bardzo zmarzłem – powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem.
– On chyba nie mówi po ukraińsku – zauważył jeden z lekarzy.
– To polski – stwierdził profesor. A potem pochylił się nad zmarzniętym młodzieńcem i rzekł po polsku: – Proszę być spokojnym. Opiekujemy się panem.
– Po Polakach można się wszystkiego spodziewać – powiedział kąśliwie inny medyk.
Martyniuk spojrzał na niego karcąco.
– Przepraszam – opuścił głowę, czując, że się czerwieni.
– Pan doktor Konicki. Pan doktor Konicki… – znów z wanny usłyszeli szept, ale tym razem wyraźniejszy niż przedtem.
– Niech pan będzie spokojny. Jest dobrze – łagodnym głosem przemówił profesor.
Najstarszy z zebranych odszedł na bok. Musiał się nad czymś zastanowić.
– Panowie, posłuchajcie mnie – odezwał się po chwili. – Coś mi się przypomniało. Kiedy skończyłem medycynę i zacząłem pracować w szpitalu, spotkałem tam starego lekarza, który opowiadał mi o środowisku lekarskim przedwojennego Lwowa. Opowiadał też o niejakim doktorze Konickim, który prowadził badania nad hibernacją. Ponoć uważano go za szaleńca. Gdy wybuchła wojna, Konickiego powołano do wojska i, jak wspominał stary doktor, został zabity.
– To bardzo ważna informacja! – wykrzyknął profesor Martyniuk. – Wszystko wskazuje na to, że ci trzej byli tu zamrożeni.
Wbrew wcześniejszym zamiarom, profesor postanowił ich przewieść do szpitala, aby rozbudzić i poddać badaniom. Nigdy dotąd nie miał podobnego przypadku, zresztą nikt nie miał. Był jednak pewien, że każdego z nich uda się uratować. Obawiał się tylko nieznanego człowieka, instytucji, organizacji, które by mogły przejąć nad nimi kontrolę i wykorzystać do swoich celów.
W szpitalu umieszczono ich w jednej sali, w której okna były cały czas zasłonięte, i do której nie mógł wejść nikt bez pozwolenia profesora Martyniuka. Podłączono ich do aparatury nieustannie monitorującej przebieg procesów życiowych. A oni cały czas spali, także ten, który na krótko oprzytomniał w dniu ich odnalezienia.
Martyniuk nawiązał kontakt ze słynną doktor Twynham-Gonzales, mającą ogromne sukcesy w wyprowadzaniu ludzi ze stanu głębokiej śpiączki. Uczona przyjechała do Lwowa. Dzięki jej radom, a także trudno dostępnym lekom, jakie ze sobą przywiozła, młodzieńców udało się obudzić. W następnej kolejności trzeba było wzmocnić ich wycieńczone organizmy.
Nikt nie pytał ich, kim są i dlaczego leżeli zamrożeni w laboratorium. Nikt im też nie mówił o tym, co jest poza salą szpitalną. Profesor Martyniuk uważał, że są na razie za słabi, ażeby rozmawiać z nimi o przeszłości, a zwłaszcza o teraźniejszości. Dopiero po dwóch miesiącach uznał, iż można ich zacząć wypytywać.
– Panowie, muszę wiedzieć, kim jesteście i dlaczego byliście w piwnicy na Wulce? – zapytał ich pewnego dnia.
Patrzeli na niego, leżąc w łóżkach, żaden jednak nie odpowiedział.
– Czy rozumiecie po ukraińsku? A może wolicie rozmawiać po polsku? – Każde z tych pytań zadał w stosownym języku. – Nie znam żydowskiego – powiedział spoglądając na jednego z leżących, o którym wiedział, że jest obrzezany.
– Mówmy po polsku – odpowiedział właśnie on.
Rozmawiali pół godziny. Profesor zadawał pytania, które przygotował uprzednio, dbając by nie wymagały rozwlekłych odpowiedzi, męczących indagowanego.
Po tej rozmowie było wiadomo, że ze stanu śpiączki został wybudzony Stefan Korolko, Jerzy Granicki i Dawid Rubin. Dwaj pierwsi urodzili się w 1919 roku, ostatni w 1920. Wszyscy trzej byli kolegami z gimnazjum. Wiosną 1939 Dawid, który zaczął studiować medycynę, poznał doktora Konickiego i zainteresował się jego teoriami dotyczącymi zamrażania ludzi. Doktor twierdził, że dzięki takiemu zamrażaniu  można wyleczyć wiele chorób. W swoich badaniach zaplanował zamrożenie kilku ochotników na dłuższy czas, nawet kilka miesięcy. Dawid bez wahania zgodził się na udział w takim eksperymencie. Zdołał też namówić na to Stefana i Jerzego, wówczas bezrobotnych. Na początku lipca, w swym tajnym laboratorium doktor wprowadził ich w stan hibernacji.
Co było dalej, żaden z nich oczywiście nie wiedział. Profesor Martyniuk był przekonany, że ta wiedza może im teraz bardzo zaszkodzić. Postanowił więc na razie nic im na ten temat nie mówić.
– Panowie są już zmęczeni. Porozmawiamy kiedy indziej.
Po kilku dniach profesor Martyniuk przybył do nich, aby opowiedzieć im o teraźniejszości. W sąsiednim pomieszczeniu czekali lekarze i pielęgniarki ze sprzętem reanimacyjnym.
– Panie profesorze – odezwał się niespodziewanie Korolko – my jesteśmy ludźmi inteligentnymi, my się wszystkiego domyślamy. Nie obudził nas doktor Konicki, więc prawdopodobnie umarł. A że nikt nie wiedział gdzie jesteśmy, to pewnie pospaliśmy trochę dłużej. Kilka miesięcy, rok, trzy lata. Chyba nie dwadzieścia?
– Panowie, w każdym razie w stanie hibernacji funkcjonowanie waszych organizmów zostało zahamowane, łącznie z procesami starzenia. Pod względem biologicznym macie teraz tyle lat, ile w dniu, gdy zamknęły się za wami drzwi laboratorium.
– A jak długo tam byliśmy?
– Siedemdziesiąt lat. Siedemdziesiąt lat – powtórzył profesor i zamilkł na chwilę, jakby czymś głęboko zasmucony. – Przez ten czas  świat się bardzo zmienił. Będziecie się musieli do niego teraz przyzwyczaić. Oczywiście pomożemy wam w tym. Wyobraźcie sobie, że obecnie jest o wiele więcej samochodów, telefonów. Telefony nosi się ze sobą – wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy.
– Byłem w domu najstarszy – powiedział nagle Rubin – może któraś z moich czterech sióstr jeszcze żyje. Chciałbym się z nimi spotkać.
Martyniuk spojrzał na niego zaniepokojony.
– Moi drodzy, była wojna. Wybuchła 1 września 1939 roku, trwała pięć lat i zginęło na niej wiele milionów ludzi.
– Przed naszym zamrożeniem mówiło się, że będzie wojna – zauważył Korolko. – A kto z kim walczył?
– Niemcy i Sowieci napadli na Polskę.
– A nasi sojusznicy: Francja i Anglia? – zapytał Granicki.
– Oni wypowiedzieli wojnę Trzeciej Rzeszy, ale poza tym nic nie zrobili.
– A to zdrajcy! – zdenerwował się Polak.
– I co było dalej?
– Panowie, to wszystko jest bardzo skomplikowane i emocjonujące. Mogłoby wam zaszkodzić. Może odłożymy dalsze wyjaśnienia na inną okazję. Teraz jest pokój. Jesteście bezpieczni.
– Nie, panie profesorze – zaprotestował Korolko. – Jeśli nam pan wszystkiego nie opowie, będziemy zaniepokojeni. I to nam może zaszkodzić.
Profesor uśmiechnął się. Wiedział, że jego rodak ma rację.
– A więc Niemcy zajęli większą część Polski, oprócz terenów wschodnich, które zabrali Sowieci. Nasz Lwów stał się miastem sowieckim.
– Cieszę się, żeśmy ten czas przespali – powiedział Rubin.
– Potem było jeszcze gorzej. Niemcy zajęli Francję i kilka innych krajów Europy Zachodniej. Tylko Wielka Brytania się broniła.
– To była więc druga wojna światowa!
– Niespodziewanie w 1941 roku Niemcy napadli na Związek Sowiecki. Z łatwością doszli prawie pod Moskwę. Wtedy Sowieci przystąpili do koalicji antyniemieckiej. I ta koalicja ostatecznie wygrała. W maju 1945 zajęto Berlin.
– Czy lwowiaków wielu zginęło? – zapytał smutno Granicki.
– Wielu, wielu. Ale Lwów przestał być polskim miastem.
– To niemożliwe! – wykrzyknął.
– Sowieci zajęli całą wschodnią Polskę. Wysiedlili też stamtąd większość Polaków, którzy musieli znaleźć sobie miejsce w nowych granicach Polski.            
– To my teraz jesteśmy sowieckimi obywatelami? – zaniepokoił się Korolko.
– Teraz już nie. W 1991 roku Związek Sowiecki przestał istnieć.
– I Lwów wrócił do Polski? – domyślił się Granicki.
– Nie. Powstała wolna Ukraina. Lwów jest miastem ukraińskim.
– A więc udało wam się stworzyć własne państwo – powiedział Granicki do Korolki z wyraźną ironią w głosie.
– A kto mieszka wokół Lwowa? – zapytał Ukrainiec.
– Na przykład moja rodzina!
– Ciekawe!
– Wokół Lwowa mieszkają Żydzi – wtrącił Rubin.
– Tak było przed wojną. Teraz już niewielu Żydów mieszka na Ukrainie – rozpoczął nowy temat profesor.
– Dlaczego?
– Niemcy postanowili wszystkich Żydów unicestwić. Łapali ich, wywozili do obozów koncentracyjnych, gdzie zabijali trującym gazem.
– A czy ktoś ich próbował ratować?
– Za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Niektórzy Ukraińcy ich łapali i dostarczali Niemcom.
– To nie może być prawda – zaoponował Ukrainiec.
– To jest prawda, Niemcom udało się skaptować wielu Ukraińców, obiecując, że pozwolą im utworzyć państwo.
– Czy nie wydarzyło się nic dobrego, kiedy byliśmy zamrożeni? – spytał Dawid.
– Po wojnie Żydzi utworzyli własne państwo w Palestynie.
– Wiedziałem, że ono powstanie – powiedział ze wzruszeniem.
– A co działo się tutaj? – zapytał Granicki.
– Tutaj przez pół wieku był komunizm. Do połowy lat pięćdziesiątych panował straszny terror. Potem się poprawiło. Nie było wojny, ludzie mieli pracę, nie głodowali. Jednak na Zachodzie ludziom powodziło się lepiej. Poza tym oni mieli wolność, my nie.
– A czy nasz Lwów bardzo się zmienił?
– Jak całkiem wydobrzejecie, zabiorę was na wycieczkę. Sami zobaczycie.
Zabranie ich na wycieczkę okazało się niełatwe, nawet wtedy, gdy zaczęli wstawać z łóżek i przechadzać się po sali. Dowiedział się o nich bowiem cały świat. Przed szpitalem wystawało mnóstwo dziennikarzy oraz ciekawskich. Gdy czasami na chwilę znikali, profesor prowadził swoich niezwykłych pacjentów do okna, by mogli trochę popatrzeć na współczesność. Zawsze wtedy im towarzyszył i objaśniał to, na co spoglądają.
W końcu zorganizował im objazd po mieście. Kazał im ubrać się w stroje noszone przez młodzież i nocą wyprowadził bocznym wyjściem, przed którym czekało auto terenowe. Pojechali na starówkę, która, jak sądził, zbytnio się nie zmieniła w ciągu siedemdziesięciu lat. Oni jednak uważali inaczej. Znane im zabytkowe budowle – ratusz, kościół dominikanów, katedra ormiańska – według nich nie były takie same jak dawniej. Inne pokrywały je tynki, inny wokół nich roztaczał się zapach… Wszystko zmieniło się na gorsze.
– Co zrobiliście z naszym Lwowem? – powiedział z goryczą Granicki, patrząc na Korolkę.
– Do mnie masz pretensję?
– Do twoich rodaków.
– Przecież profesor ci wyjaśnił, że rządzili tu Sowieci, komuniści. Tacy, jak kuzyn Dawida – wskazał ręką na Żyda.
– Ja nie mam z nim nic wspólnego. A przecież w każdej rodzinie może zdarzyć się czarna owca.
– W rodzinach żydowskich jest ich tyle…
– Panowie, panowie, przestańcie się kłócić – próbował ich uspokoić profesor. – To doprawdy do niczego nie prowadzi.
Potem jeszcze kilkakrotnie odbyli podobne wycieczki. Za każdym razem, gdy oglądali stare części miasta, doznawali żalu, że uległy one zmianie, że nie są takie jak przed siedemdziesięciu laty. Najbardziej żałował Korolko, którego dom przy ulicy Pełczyńskiej zachował się, lecz on nie mógł już do niego wejść. Chętniej więc oglądali nowe dzielnice, nawet brzydkie blokowiska.
Podczas którejś z takich wypraw wyśledził ich jakiś dziennikarz i w dodatku sfotografował. Zdjęcia trzech niezwykłych lwowian obiegły cały świat. Poza tym komuś udało się niepostrzeżenie wtargnąć do ich pokoju w szpitalu. Władze obawiając się o ich bezpieczeństwo, zdecydowały się przewieźć ich do bazy wojskowej we wschodniej części kraju.
Zastanawiano się, co z nimi zrobić. Rząd polski zażądał natychmiastowego wydania bezprawnie przetrzymywanych obywateli polskich. Natomiast rząd Izraela uważał, że Ukraińcy powinni  oddać im Rubina. Ukraina zaś wszystkim trzem przyznała obywatelstwo ukraińskie. Niezależnie od tych przedsięwzięć politycznych panowała opinia, że oni sami powinni zdecydować o swojej przyszłości.
– Panowie, nie zamierzamy was przetrzymywać – powiedział przybyły do bazy wojskowej przedstawiciel władz ukraińskich. – Powiedzcie więc, gdzie chcecie żyć?
– Wiadomo – odpowiedział za wszystkich Korolko – tylko we Lwowie.

Grzegorz Pełczyński, 08.05.16 r.

Skip to content