Kontynuujemy podróż po XIX-wiecznym Podolu razem z podróżnikiem Edwardem Chłopickim. Nasza droga prowadzi do Illiniec, ojczyzny autora piosenki „Hej, Sokoły”, Tomasza Padury oraz Seweryna Goszczyńskiego.
Po noclegu zaniepokojonym chwilowo przez hulającą w przyległym numerze i trunkiem rozpasaną rzeszę ilinieckich cukrowarów, o rannej godzinie opuścilismy Lipowiec. Na przestrzeni osiemnastu wiorst sunęliśmy bez przerwy bujną, stepową okolicą wśród nieobjętych okiem burakowych łanów, i po dwugodzinnej jeździe przybyliśmy do miasteczka Ilińce.
Gród to stary, rodzinne miejsce znakomitego poety, Seweryna Goszczyńskiego, położony nad trzema, wężowato płynącymi wśród jarów, rzekami: Sobem, Sobkiem i Wiazowicą, z siedemnaściorgiem przyległych do niego wsi, należał przez długie lata do rodziny Sanguszków, następnie przeszedł w posiadanie belmonckich z Litwy Platerów, a od lat kilku został nabyty z rąk Rządu przez Demidowa. Pałac dawny, w którym roku 1787 książę Hieronim Sanguszko podejmował wspaniale, wracającego z Kaniowa, króla Stanisława Augusta, zamienił dóbr tych dziedzic na locum cukrowniczej administracji, a przetrzebiony park i tarasy pałacowe na dziedzińce i ogrody fabryczne; z dawnych pamiątek, nietkniętych ręką czasu i wypadków, pozostał tylko okazały kościół parafialny, fundacji Hieronima Sanguszki z roku 1785, oraz olbrzymi z żydowskimi kramami murowany w rynku bazar.
W Ilińcach towarzysz mojej podróży zastał niespodziewanie listowną wiadomość, zmuszającą go na dni kilka zjechać z głównego berdyczowskiego traktu i udać boczną drogą w okolice miasta Skwiry. Ja, mając szczęśliwą zręczność odwiedzenia swoich kuzynów w położonych na niemirowskim szlaku, o 10 wiorst od Iliniec, Żorniszczach, tam, nie gdzie-indziej postanowiłem na te dni kilka pojechać.
Gdy się w podobny sposób ułożyły projekty naszej dalszej podróży, a zamówione dla mnie pocztowe konie stanęły przed gankiem austerii, uścisnęliśmy się serdecznie z miłym kolegą, i rzekłszy sobie: „do widzenia”, pociągnęliśmy w dwie przeciwne strony: on ku głębszej Ukrainie, – ja na malownicze podolskie pogranicze.
Konie pocztowe, kierowane silną i wprawną ręką ukraińskiego jamszczyka, tak mnie szybko uniosły w step otwarty, że zaledwiem zdążył spostrzec z lewej jego strony jakiś piękny las dębowy i okolone sadami leśne futory, z prawej – jeden ze świetnie zabudowanych majątków szefa Drzewieckiego, już Żorniszcze, ogromna kollokacyjna wieś z miasteczkiem, ukazały się jak na dłoni.
Droga, wiodąca do skromnego wiejskiego zacisza moich kuzynów, wymijała miasteczko oraz szersze wsi przestrzenie i przechodziła mimo jednej tylko, większych rozmiarów, kollokacyjnej dzielnicy. Stojąсy na zielonym wzgórzu i oblany dokoła prześlicznym stawem, starożytny dzielnicy tej dwór, przed kilkudziesięciu laty stanowił pokaźną zamożnych właścicieli rezydencję i należał do rodziców generała Józefa Chłopickiego. Tutaj to bohater spod Saragossy, przed odjazdem do szkół szarogrodzkich, spędził wiek młodzieńczy i tutaj po wypadkach burzliwej epoki Napoleońskiej sędziwa matrona, matka jego, dożywała we wdowieństwie i osieroceniu resztek swych lat podeszłych. Dziś z rozpadnięciem się dość sporej posiadłości na drobniejsze dzielnice, jedna tylko jej część pozostała w dawnym władaniu potomków generała; doznające zaś różnych eksdywizorskich zmian losu fundum, razem z resztkami, o połowę zmniejszonego, dworskiego gmachu, przeszło w ręce obcych nabywców.
Ale oto i dworek kollokacyjny dwóch, mieszkających z matką, młodych kawalerów. Przybycie moje pod gościnną kuzynów strzechę sprawiło im wielką niespodziankę. Jedno tylko, co mnie po zjechaniu do dworu krewniaków nieco zaniepokoiło, to to, że oni, parci jakimś interesem naglącym, mieli tegoż dnia właśnie udać się w dwumilową podróż do miasta Niemirowa; ale wstrzymani moją wizytą, odłożyli na czas dalszy swój, niecierpiący zwłoki, odjazd.
Zawiadomiony o tym przypadkiem przez ich starego sługę, gadułę, oświadczyłem niezwłocznie młodym gospodarzom, że ja także radbym zwiedzić Niemirów i, jeśli to nie zrobi różnicy, gotów jestem towarzyszyć im w przedsięwziętej wycieczce. Ucieszono się bardzo moją propozycją i uradzono jednogłośnie, że nazajutrz, po rannym obiadku, pojedziemy wszyscy trzej na Podole.
Walery Franczuk na podstawie tekstu Edwarda Chłopickiego („Stepowe szlaki”, „Kłosy”, 1880 r., t. XXXI, Nr 796), 01.05.18 r.
lp
Leave a Reply