Peczara

Fragment dworu pałacowego w Peczarze. 1914. Ze zbiorów Romana Aftanazego

W wygodnym resorowym powozie i szerokim podolskim szlakiem pędziliśmy w nadbożańskie okolice. Podróż nasza, ożywiona wesołą i pełną humorystycznych cech rozmową, wydała się arcykrótką i przyjemną. Zaledwieśmy przebyli, rozcięty pasem ślicznej dąbrowy, step glinkowaty, i na dalszych planach przestronnego horyzontu dojrzeli kilka siół olbrzymich, wchodzących dawniej w obręb rozległych Szczęsnego Potockiego włości, już u krańców pszenicznego stepu ukazał się Boh srebrzysty, a tuż za nim miasteczko i wspaniały pałac pieczarski.

Prom żydowski czekał nas u zjazdu. Podczas odbywanej przeprawy mieliśmy przed oczyma jeden z najwaspanialszych, jakie posiada malownicze Podole, widoków. Na lewym wybrzeżu rzeki wznosiła się, zasadzona sosnowym borkiem, dość wysoka góra, z leżącym tuż za nią, przestronnym, pełnym owocowych ogrodów, siołem; prawy zaś brzeg zalegały góry, wyższe jeszcze od poprzedniej, podparte kamienną ścianą skał olbrzymich, a nad nimi długie, z ostrymi konturami cerkwi, miasteczko, pałac i park, kąpiący prawie swe krawędzie we wzburzonych rafami nurtach rzeki, i na końcu pejzażu w głębi perspektywy duża wieś dominialna. Z czarującym rysunkiem martwego krajobrazu zlewało się jednocześnie tableau du geure sielskiego rolników życia. Na promie, pod strażą zaopatrzonych w długie biczowiska poganiaczy, przeprawiały się razem z nami, gnane gdzieś w głąb kraju, siwe woły, owce i wieprze, duże jak dziki; ze stoków gór spuszczały się ku przeprawie napełnione sianem wozy, żydowskie z gorzałką kałamaszki i uzbrojeni w kosy i grabie, piesi, z bliższych okolic wieśniacy; na szczycie dwóch nadbrzeżnych płaskowzgórzy, z jednej strony dziatwa chrześcijańska zrywała w ojcowym sadzie czerwone jabłuszka, a hoże mołodyce rozwieszały na płotach pomyte w podwórku tygle i garnki, z drugiej – stare Izraelitki snuły się z niemowlętami wśród podmiastowych bodiaków i łopianów, a zapobiegliwi ich mężowie, czy synowie, u rogatki miasteczkowej atakowali fury chłopskie z wiezionym na rynek sianem, drzewem, ogrodowizną i nabiałem.

Obraz, zarówno wielki i okazały, jak pstry, ruchliwy i oryginalny, tak mocno mnie od przewozu do samych wrót pałacowych zajmował, żem się nie spostrzegł prawie, jakeśmy wyminęli miasteczko, oraz skrzyżowane poza nim szerokie drogi i od razu się znaleźli przed wspaniałą kolumnadą pałacowego gmachu.

Na spotkanie przybywających gości wybiegli trzej dziarscy Kozacy pokojowi, ubrani w żółte, dawnego kroju, żupaniki, oraz czarne, kozackie kontusze, i zawiadomili nas, że pan hrabia poszedł przed chwilą na odbywające się dnia tego nieco później, niż zwykle, nabożeństwo. Towarzysz mój znał dobrze skład domu, więc wprost od podjazdowego ganku poprowadził mnie, obsadzoną kwiatami i drzewami drogą, do stojącej na uboczu, vis-a-vis pałacowego frontu, kaplicy.

Rzuciwszy przelotne spojrzenie na nadobną strukturę murowanej świątyni, otaczający ją wieniec drzew i ładny domek kościelnego dziadka, weszliśmy do kruchty. Msza się wtedy kończyła. Zamodlony w kollatorskiej ławce hrabia na razie nie spostrzegł nas wcale, ale po chwili, gdy odmówiwszy pacierz, zacząłem się wpatrywać z zajęciem w piękne wnętrze świątyni, jej obrazy, ozdobione herbami Pilawitów, prezbiterialne boazerie, oraz wytwornie rzeźbione sklepienie nawy, nagle ukazał się on w kruchcie, powitał serdecznie pana U. i do zaprezentowanego sobie naprędce literata uprzejmą rękę wyciągnął.

Za wyjściem z kaplicy, w towarzystwie gospodarza domu i czczonego na całym Podolu ks. kanonika Stawińskiego, przed tym proboszcza w Murafie, dziś kapelana pieczarskiego, udaliśmy się do pałacu. Tam, po przedstawieniu mnie samej hrabinie, uprzejmy gospodarz poświęcił godzinkę czasu pokazaniu godniejszych widzenia przedmiotów. Zanim nieco niżej w pobieżnych słowach podzielimy się z czytelnikami naszej podróży ich opisem, jako jego pendant, umieszczamy tu przedewszystkim krótką wzmiankę o żyjących męskich potomkach Szczęsnego Potockiego.

Z synów jego żyje dotąd w Petersburgu urodzony z Zofii, Greczynki, hr. Bolesław, a z wnuków, w ukraińskich swych dobrach, Daszowie, Włodzimierz i w Paryżu Mikołaj; wszyscy oni, jako nie mający męskiego potomstwa, kończą na sobie dom tulczyniecki. Pozostaje tylko dziedzic Pieczary, hr. Konstanty, po urodzonym z Mniszchówny synie jego Jarosławie i jest dziś jedynym przedstawicielem wygasającego, a tak niegdyś licznego domu.

Walery Franczuk na podstawie tekstu Edwarda Chłopickiego, „Stepowe szlaki”, „Kłosy”, 1880 r., t. XXXI, Nr 798, s. 252-253, 23.05.18 r.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *