Winnica, niegdyś powiat i stolice województwa Bracławskiego, potem guberni Podolskiej, powstała przy ujściu rzeczki Winniczki do Bohu.
Po świetnie i z błyskawicznym pośpiechem dokonanych na południowej Rusi zwycięstwach Giedymina, książęta Koriatowicze otrzymali od bohatera litewskiego w darze całe Podole i nad brzegami Bohu, tej odwiecznej macierzy dziewiczego stepu, w r. 1331 zbudowali Winnicę.
Zamek, od którego zaczęto koriatowiczowską fundację, istniał przez długie wieki, aż do upadku Rzeczypospolitej. Osada, dokoła obronnej warowni, na samym szczycie wzgórza szeroko się rozbudowała. W r. 1395 Witold wcielił gród nadbożański, razem z całym Podolem, do szerokich dzierżaw potężnej Litwy. Po dość długim upływie lat, zaczął się tu szereg magnackich religijnych fundacji. W r. 1610 generał podolski Aleksander Kalinowski wprowadził zakon Jezuitów. W r. 1624, kiedy w miasteczku Czerlenkowie klasztor i kościół dominikański zburzyli Kozacy, kolator zakonu Stefan Czerlenkowski przeniósł wypłoszonych księży do Winnicy, i tu im wspaniały gmach, dzisiejszy sobór, wybudował.
W sto lat potem, t. j. r. 1745 klasztor Kapucynów założył starosta winnicki Ludwik Kalinowski. Wśród przewrotów dziejowych, losy jezuickiego klasztoru w rozmaity sposób się notują na kronikarskich kartach miasta. Przez lat 163 był on nieprzerwanie siedliskiem potężnego zakonu; z nadejściem kasaty Jezuitów w r. 1773, komisja edukacyjna umieściła w nim szkołę podwydziałową stanu akademickiego, i ta trwała przez półwieku. Od zamknięcia szkoły w r. 1832 do obecnej chwili, świątynia sama stoi pustkami, a w świeżo odrestaurowanych murach klasztoru mieści się garnizon miejski.
Sławna szkoła, w której się wychowało wielu zdolnych obywateli kraju, zasługuje na dorzucenie kilku słów oddzielnych. W pierwszym zaraz roku po założeniu znakomitego gimnazjum, uczyło się w nim 440 uczniów. Oprócz nauki religii i moralności, wykładano tu języki: grecki, łaciński, ruski, polski, francuski i niemiecki, historię powszechną, historię polską i rosyjską, geografię, chemię, fizykę, zoologię, botanikę, mineralogię, matematykę początkową, algebrę, geometrię, logikę, prawo natury, naukę rysunku, a nawet początki medycyny i chirurgii. Nauczycielami szkoły akademickiego zakroju były takie znane powagi naukowo, jak Ignacy Jagiełło, Józef Uldyński, Jan Styczyński i wielu innych.
Z dziedziny kronikarskiej, przenosimy obrazu pióro nasze na bruk dzisiejszego miasta.
Gdyśmy usadowieni w dość wygodnej i pokaźnej żydowskiej dorożce, przybyli ze stacji kolei pod mury kapucyńskie, najpierw furta klasztorna a potem cela ks. gwardiana otworzyły się dla nas z całą, właściwą miejscu temu, gościnnością. Pełny młodzieńczego jeszcze ciepła i słodyczy w obejściu się ks. Mariusz przeznaczył dla nas dwa oddzielne pokoiki gościnne, czyściuchne i uporządkowane. Po rozlokowaniu się tam niezwłocznym, nim noc nadeszła, w towarzystwie dwóch jedynych już nie pochylonych wiekiem Kapucynów, tegoż ks. Mariusza i ks. Kazimierza, obeszliśmy cały gmach klasztorny. Budynek duży o dwóch piętrach, z celami rozłożonymi po obu stronach łamiącego się w kwadrat korytarza, imponujące zrobił na nas wrażenie. Rozwieszone na ścianach portrety dostojników kościoła i przedstawicieli zakonu, obrazy historyczne z pierwotnych dziejów chrześcijaństwa, różne obszerne staroświeckie mapy i wreszcie, z nowych nabytków sztuki, kopie drzeworytnicze arcydzieł Matejki i Siemiradzkiego, uprzyjemniły , nam tę korytarzową przechadzkę w sposób niezwykły. W samym kościele, skromnym jak wszystkie reguły tej świątynie, zwróciło szczególną naszą uwagę kilka lepszego pędzla płócien i okazałe nagrobki. Przeglądając napisy sarkofagowe, odczytaliśmy pełną wdzięcznej prostoty i jakiejś nie wysłowionej rzewności epitafią na grobie dziecka, którą tu notujemy:
Pokrewnemu braterstwem,
nadziemskiemu duchem
wieszczemu dziecięciu,
tęskniącemu aniołowi na ziemi,
Romualdowi Mieleszko-Maliszkiewiczowi,
uśpionemu w falach Bohu
dnia 2-go (14-go) sierpnia r. 1837-go.
Zwiedzenie cel trzech już tylko pozostałych w klasztorze zakonników, refektarza i ogrodu owocowo-kwiatowego, stanowiło zakończenie naszych wstępnych za przybyciem w te mury, nawiedzin.
W celach spędziliśmy potem nie jedną przyjemną chwilę z ludźmi pełnymi nauki i wiary gorącej. W refektarzu, jeżeli się czasem zdarzyło zasiąść za stół obiadowy, śród duchownych samotników i przytulonych tam z miłosierdzia rozbitków społecznych lub zjeżdżających na nabożeństwo obywateli ze wsi sąsiednich, mieliśmy przed oczyma obraz nieistniejącego już dziś nigdzie patriarchalizmu, którego akcesoriami były modlitwy, cicha rozmowa i spożywany na dębowych stołach posiłek anachoretów. W ogrodzie wreszcie, tym maluchnym pełnym kwiatów i owoców najrzadszych raju klasztornym, słuchaliśmy zawsze w godzinach poobiednich z niesłychanym zajęciem ciekawej opowieści zakonników o odbytych przez nich dalekich podróżach do Rzymu i Palestyny, jak również poruszających serce rewelacji jednego z najświatlejszych w dieсezji kapłanów ks. Sieleckiego, który czasowo w klasztorze Kapucynów zamieszkiwał, o próbach przebytych przezeń w życiu i ciężkiej zawodu duchownego doli!
Takie było nasze życie klasztorne w Winnicy; inaczej się wcale układało ono poza furtą kapucyńską. W głębi miasteczka, nad skalistym łożyskiem Bohu stał piękny i wygodny dom w ogrodzie, do którego, zamieszkali z liczną rodziną od pary miesięcy baronostwo S., zaprosili nas na całodziennych gości, przez wszystkie dni pobytu naszego w mieście. Przejażdżki powozowe ze ślicznymi panienkami w stronę wspanialej rezydencji hr. Grocholskich w Pietniczanach, spacery łódkami po szerokim Bohu, odwiedzanie interesującej pracowni utalentowanego miejscowego malarza p. Zasedatela, lektura i rozmowy humanitarno-społeczne ze światłym baronem: był to cały szereg najrozmaitszych rozrywek, podczas naszej przedmieściowej i pozaklasztornej willegiatury. Rozrywki te przyniosły nam nie tylko przyjemność, ale i użytek. Najwięcej z nich skorzystał mój kolega. Nie jeden bowiem z epizodów spędzonego w Winnicy tygodnia przeniósł na papier i wzbogacił nimi swoją tekę rysunkową.
Pod koniec pobytu naszego w Winnicy, oczekiwany przeze mnie z głębszych okolic Podola kuzynek przyjechał tam wreszcie po nas. Interesy rolnicze zatrzymały go przez dzień jeden w mieście, ale nazajutrz po południu gotów już był do odwrotnej podróży, i nas, żegnających z żalem tak gościnne mury klasztorne, jak miłe odeskich kuzynów towarzystwo, pociągnął stanowczo z sobą.
Edward Chłopicki, Od Słuczy do Bohu, „Tygodnik Ilustrowany”, 1887, t. IX, Nr 230, s. 402-403., 29 grudnia 2018 r.
Leave a Reply