W oplecionym pajęczą siecią legendowych bajek, ustroniu leśnym nad Słuczą, Edwardowi Chłopickiemu autorowi rozmaitych wędrówek (1826-1894) pewnego razu udało się usłyszeć z ust starego pobereźnika bardzo zajmującą relację o jednym z miejscowych krezusów za czasów Stanisława Augusta, której treść skróconą przywiódł w całości w swojej opowieści „Stepowe szlaki”.
Podczas napadów i rzezi, jakich dzikie hordy tatarskie aż do karłowickiego traktatu dopuszczały się tam periodycznie, jeden z najzamożniejszych wołyńskich dworów stał się ofiarą niepohamowanej zawziętości azjatyckiej dziczy i właściciel jego, wspólnie ze swą młodą, a nadobną małżonką, legł pod oprawczym najezdników nożem.
Dziwnym zrządzeniem losu, obecni śmierci najukochańszej swej dziedziczki włościanie, za oddaleniem się objuczonej rabunkami tłuszczy, unieśli z sobą na wieś jej stygnące ciało, i tam, – wiedząc, że konająca miała rychło zostać matką – w chwili oddania Bogu ducha rozcięli jej wnętrzności i wydobyli z obumarłego łona żywe jeszcze dzieciątko.
Wiejskie znachorki przystąpiły niezwłocznie do ocalenia życia niedonoszonemu płodowi, i na ten cel poświęciły znaczną liczbę wioskowych owiec, otwierając im po kolei trzewia i trzymając w nich, dopokąd naturalne ciepło nie uleciało z bydlęcia, zagłebione niemowlę.
Dziecię się uratowało; a gdy pod troskliwą opieką włościan zaczął się rozwijać i rozrastać żwawy chłopak, wdzięczność dla życzliwego sobie ludu odczuwał niezwykłą. To też cały swój żywot przepędził on wśród chłopków, wcieliwszy się najzupełniej w zwyczaje ich i nałogi.
Jedną z wybitnych cech charakteru tego wychowańca ludowego była, aż do sknerstwa posunięta, oszczędność. Powiadają, iż, gdy w podeszłych latach wypadło mu na swym możnowładczym dworze przyjąć króla Stanisława Augusta, udającego się z Warszawy do Wiśniowca i Kamieńca dla widzenia się z następcą tronu rosyjskiego, księciem Pawłem, i gdy jeden z jego nieodstępnych wiejskich posługaczy i ochmistrzów, zapytał poufnie, czy ma kazać zabić prosiaka na przyjęcie dostojnego gościa, skąpy staruszek, zacierając ręce, odrzekł naiwnie, w ludowym narzeczu: „zariż lipsze kawuna, nechaj krow ne tecze!” (zarżnij lepiej harbuza, niech krew nie płynie).
Walery Franczuk na podstawie tekstu z czasopisma „Kłosy” Nr 792. s. 157-158. XIX w., 30.03.18 r.
Leave a Reply