Rozpoczynamy nową rubrykę „List do Rodaków: historie Polaków z Chmielnika i okolic”! Będziemy dzielić się niezwykłymi opowieściami naszych rodaków polskiego pochodzenia, pełnymi wspomnień, tradycji i przełomowych wydarzeń. Otwieramy pierwszą stronę tych opowieści o życiu i dziedzictwie polskiej społeczności Chmielnika i okolic.
90-latek z napiętym harmonogramem
Na wsi dzień słoneczny, ale nie ciepły. Październik dobiega końca. Drogą do Pana Mieczysława myślałam, że w taki dzień odnajdę seniora gdzieś obok pieca, gdzie można byłoby spokojnie porozmawiać o jego życiu.
Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam na podwórku 90-latka z drabiną i przyjacielem do pomocy. „Dach potrzebuje remontu” – tłumaczy Pan Mieczysław. Rozumiem, że „sprawa poważna” i może nie uda się porozmawiać dzisiaj, jednak w napiętym harmonogramie Pana Mieczysława nagle powstaje dziura na godzinę, przyjaciel musi iść, łapię moment i pytam:
Czy Pan sam wszystko robi?
„Już nie, jakby plecy nie bolały, robiłby więcej i dach sam wyremontował, lecz muszę prosić o pomoc” – odpowiada senior. Ale okazuje się, że w takim poważnym wieku sam gotuje, sam sprząta, zajmuje się niewielką pasieką, a nawet prowadzi samochód!
Pan Mieczysław ma wielką rodzinę – trzech wnuków, sześciu prawnuków, dla wszystkich na swoje urodziny sam gotuje pyszności. „Z dzieciństwa byłem taki samodzielny, nigdy w chacie nie siedziałem,” wspomina Pan Mieczysław. „Kiedy miałem 11 lat, wszyscy mężczyźni byli na wojnie, a tata, który na piechotę doszedł do Berlina, zostawił dwoje koni. Na nich ja sam orałem działki we wsi, bo nie było komu i nie było czym.”
Rodzinna wieś Pana Mieczysława to Dzierżanówka pod Chmielnikiem, w jego dzieciństwie prawie w całości była zamieszkana przez Polaków.
„W dzieciństwie mówiłem po polsku, jedliśmy gryczuszki, pyzy, pierogi z serem. Ale najbardziej podobały mi się pierogi z mąki gryczanej, były znacznie większe i miały taki smak, m-m-m…” – mówi podolski Polak.
W Polsce Pan Mieczysław nigdy nie był, ale objechał całą Ukrainę za kierownicą polskiej Nysy w cukrowej fabryce. Pracował na tym samochodzie przez 22 lata, dwa razy robił sam generalny remont, a jak przeszedł na emeryturę, to zabrał samochód ze sobą!
O życiowych wydarzeniach mówi czasami z uśmiechem, na przykład, kiedy wspomina, jak w czasie drugiej wojny światowej pocisk trafił w dach rodzinnego domu. Albo jak matka krzyczała, kiedy był na ulicy w trakcie ostrzałów, żeby wrócił do domu. Lecz według Pana Mieczysława, za czasów niemieckiej okupacji było cicho i był porządek, a ciężko było za Sowietów. Wtedy odebrano ich rodzinny budynek ze wszystkimi rzeczami i bydłem. A dziadka zabrano nie wiadomo dokąd, jak wroga ludu. Do domu on już nie powrócił. To w ZSRR nazywało się „rozkułaczeniem”.
Później, wspomina, był głód w 1946-1947 (już drugi, bo za pierwszym był bardzo mały, żeby coś pamiętać, a rodzice o tym nic nie opowiadali). Wtedy radziecki rząd zabierał wszystko z domów, co można było zjeść, nawet to, co było w garnkach, wspomina Pan Mieczysław.
„Jak znajdowaliśmy gdzieś szklankę mąki, to robili z nią taką juszkę, że tylko brzuch był nadmuchany” – nie licząc trudności, uważa, że w starych czasach ludzie żyli radośniej.
„Teraz wszyscy siedzą z tymi małymi urządzeniami, a kiedyś wieczorem chodzili w gości do sąsiadów, rozmawialiśmy, słuchaliśmy jakichś wiadomości, historii życiowych” – mówi.
Przez cały czas trwania rozmowy Pan Mieczysław siedział z bosymi stopami. Pytam, czy czasem nie zmarzł, on wyciąga do mnie gorące dłonie. Mówi, „zawsze takie mam i nigdy nie choruję. Miałem jakoś dziecięcą chorobę jeden raz w życiu i COVID, i na tym wszystko”. Przez sekundę wydaje mi się, że wiem dlaczego – brak czasu. Na podwórko powraca człowiek, który pomoże wyremontować Panu Mieczysławowi dach…
Rozmawiała Julia Węgruk
Autor: Julia Węgruk
Słowo Polskie za: Chmielnicki Miejski Związek Polaków im. Wł. Reymonta, 2 listopada 2024 r.
Leave a Reply