Donbas z perspektywy członka zarządu Fundacji „Wolność i Demokracja” Rafała Dzięciołowskiego

Kilka godzin po opuszczeniu Donbasu przez przedstawicieli Fundacji „Wolność i Demokracja” udało nam się porozmawiać z Rafałem Dzięciołowskim na temat bieżącej sytuacji w strefie ATO oraz o Polakach, tam mieszkających.

Jakie wrażenia po spotkaniu z rodakami w Mariupolu?

Rafał Dzięciołowski: – Odniosłem wrażenie, że to zaskakująco ciekawi ludzie. Nam razem z prezesem Wolności i Demokracji Michałem Dworczykiem nadarzyła się rzadka możliwość porozmawiania z nimi o wysłuchania – skąd wzięli się w Mariupolu, o tradycjach rodzinnych, o nastawieniu na to co się dzieje… Okazało się, ze mieszkają tu Polacy z różnych regionów, jest tutaj na przykład pani z Wilna oraz potomkowie obywateli II Rzeczypospolitej Polskiej, którzy zostali wysiedleni po II Wojnie Światowej na Donbas.

Czy Mariupol wygląda, jak miasto wojenne?

– Mariupol wygląda w miarę normalnie. Jeżdżą autobusy, sklepy są otwarte. Życie wygląda tutaj jak w innych przyfrontowych miastach na Ukrainie. Ale kiedy miejscowi Polacy zaczynają opowiadać o ostatnich dwóch czy trzech tygodniach, to mam wrażenie, że rozmawiam z żołnierzami w ciężkim szoku bojowym, którzy widzieli śmierć, doświadczyli jej na własnej skórze. Jedna Polka widziała jak pod blokiem padały rakiety, inne uderzały w sąsiednie mieszkanie, kiedy ona przebywała za ścianą.

Czyli można stwierdzić, że znaczna część mieszkańców Mariupola ma traumy psychologiczne?

– Tak, ci ludzie wymagają po prostu opieki i rehabilitacji w spokojnej atmosferze. Przez fale lęku widać emocje i napięcie, które towarzyszą naszym rodakom w Mariupolu i okolicach na każdym kroku. U nas (w Polsce – red.) jest tak – martwimy się, że dziecko, które poszło do szkoły – zapomniało śniadania, a ci umierają ze strachu, że ich dzieci mogą nie przeżyć ataków rakietowych podczas zajęć w szkole! Martwią się także o to, że gdy sami zginą, to ich dzieci zostaną sierotami. To życie w warunkach wojny. Na dłuższą metę – niemożliwe do zniesienia. Dlatego postulat, żeby dokończyć repatriację i pomóc także Polakom z Mariupola i okolic opuścić rejon walk, jest priorytetowym dla władz w Polsce. Nasi rodacy już doświadczyli śmiertelnego strachu, który pozostawił bardzo poważne, choć niewidoczne rany.

Jak można opisać polityczne poglądy mieszkańców Mariupola?

– Mariupol jest dość podzielony z punktu sympatii do wojujących stron. Większość mieszkańców, może i nie otwarcie, ale deklaruje przyjazny stosunek dla Rosji. Środowisko polskie jest zorganizowane – o ile poprawnie zrozumiałem – dokładnie odwrotnie. Uważam, że ściągnięcie mariupolskich Polaków do kraju przodków miałoby uzasadnienie, oni stanowiliby przeciwwagę tym Polakom z Doniecka i Ługańska, ocena sytuacji i narracja których jest taka, delikatnie mówiąc, że jest im wszystko jedno – kto strzela, aby tylko się uspokoiło.

Czy odczuwa Pan ulgę po opuszczeniu strefy działań wojennych?

– Jechaliśmy z Warszawy z mieszanymi uczuciami. Mariupol okazał się w miarę normalnie funkcjonującym miastem, chociaż samochody opancerzone, żołnierzy z karabinami maszynowymi, i punkty kontrolne zdradzały, że wojna jest tuż za rogiem. Wewnątrz miasta jednak życie z pozoru toczy się normalnie, ludzie starają się żyć nadal…

Jak ukraińska drogówka na Donbasie reagowała na polskie tablicy rejestracyjne?

– Bardzo dobrze. Dobry stosunek do nas był i na przejściach granicznych i po drodze do Mariupola. Poza tym wieźliśmy ładunek przeciwdeszczowych kombinezonów. Kiedy funkcjonariusze słyszeli, że to wolontariusze z Polski, to kierowali w naszą stronę wyłącznie gesty sympatii. Tak samo odreagowali na nas funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa Ukrainy z naszywkami SBU na ramionach. Usiłowałem nawet podpytać ich o sytuacji na linii frontu, ale nic konkretnego nie opowiedzieli. Rozumiem że to tajemnica i oni mówić otwarcie nie mogą.

Proszę podsumować wasz wyjazd do Mariupola?

– Chcemy po pierwsze przybliżyć problem naszych rodaków w Mariupolu Polakom w kraju szczególnie teraz – kiedy wrażliwość na tematykę ukraińską jest nadal dosyć wysoka. Opinia publiczna ma odpowiednią siłę wpływu na decyzję rządu, powinna uświadomić władzom, że trzeba aktywniej reagować na stanowisko mediów i organizacji pozarządowych w przypadku Donbasu i w szczególności – Polaków z Mariupola. Druga sprawa – to konkretna pomoc naszym rodakom na miejscu. W tym celu rozmawialiśmy z prezesem mariupolskiej organizacji społecznej, zrzeszającej Polaków – Andrzejem Iwaszkiem. Prawdopodobnie będziemy się starali organizować transport niezbędnych rzeczy dla najbardziej potrzebujących, a w warunkach wojny – osób, które nie są w stanie opuścić swoich domów, bo nie mają gdzie pojechać.  Takie osoby polskiego pochodzenia mieszkają na przykład w miejscowościach położonych na wschód od Mariupola. Na spotkanie z nami przyszło trzy panie z Tałakówki, nad którymi codziennie latają pociski i z jednej, i z drugiej stron. Takiego ostrzału, który Polacy w Mariupolu doświadczyli jeden raz, mieszkańcy Tałakówki mają codziennie. One też zasługują na pomóc, no chociażby na dostawę żywności, albo wynajęcie mieszkania w Mariupolu…  Na razie nic nie wskazuje, że ta wojna miałaby się szybko zakończyć.

Rozmawiał Jerzy Wójcicki, opracowanie Ania Szłapak, 13.02.15 r.

Skip to content