115 lat temu zmarł arcybiskup Izaak Mikołaj Issakowicz

Abp. Isaak Mikołaj Issakowicz. Źródło: WikipediaNowy cios totalny a w ślad za nim nowa mogiła, która tym razem zamknie sobie doczesną powłokę człowieka, który zarówno wybitnym swoim stanowiskiem, jak i działalnością całego swojego żywota, zdobył sobie powszechne uznanie i szacunek w narodzie. Oto jak donieśliśmy już przy sposobności katastrofy w Banku ormiańskim, Ks. arcybiskup Issakowicz, na wieść o niej, zachorował obłożnie, co obudziło powszechne współczucie i wobec podeszłego wieku, obawy o życie czcigodnego arcypasterza. I obawy te były słuszne, gdyż wywołana wówczas zmartwieniem choroba, skończyła się wczoraj śmiercią. O godzinie 10. min. 45 rano umarł ks. arcybiskup Issakowicz – taki tekst pojawił się na pierwszej stronie w poczytnym „Kurjerze Lwowskim” z 30 kwietnia 1901 r.

Z życia arcybiskupa

Arcybiskup Izaak Mikołaj Issakowicz urodził się dnia 6 czerwca 1824 r. w miasteczku Łyścu. Szkoły gimnazjalne ukończył w Stanisławowie, utrzymując się z lekcji prywatnych. Potem udał się na wszechnicę we Lwowie i tam, po ukończeniu filozofii i teologii, wyświęcony został na kapłana, przez arcybiskupa ormiańskiego, Samuela Stefanowicza.

Po administrowaniu przez krótki czas parafią ormiańską w Tyśmienicy, przeniesiony został do Stanisławowa, gdzie za jego staraniem odbudowano kościół ormiański, który w 1868 r. został strawiony przy pożarze miasta. W roku 1863 objął kapelanię w Suczawie. Obdarzony z natury świetnym talentem kaznodziejskim, rozwinął go pracą i wydał bezimiennie sporo kazań i mów. W 1871 roku został zamianowany honorowym kanonikiem, a w  1877 r. dziekanem.

Oprócz obowiązków kapłańskich, ks. Issakowicz brał żywy udział w życiu publicznym.

I tak, w Stanisławowie zasiadał w Radzie Miejskiej, był prezesem Kasy Oszczędności, w Radzie Szkolnej Powiatowej i Radzie Szkolnej Okręgowej, dzielił prace każdego komitetu, jaki się zawiązywał w celach humanitarnych lub patriotycznych. Od 1869 r. był prezesem Powiatowej Ochronki dla Biednych Chłopców. Po śmierci arcybiskupa bar. Romaszkana w 1882 r. został wyniesiony na ormiańską stolicę arcybiskupią i konsekrowany przez ks. Dunajewskiego, księcia biskupa krakowskiego.

Działalność arcybiskupa Issakowicza na tym wysokim stanowisku pod każdym względem była wówczas znana we wszystkich sferach społecznych zarówno miasta, jak i kraju. Uznało jego działalność społeczeństwo, nagrodziwszy go honorowym darem, który arcypasterz obrócił na cel dobroczynny.
Obywatelstwo honorowe stolicy ks. Issakowicz otrzymał  15 września 1892 r.

Ostatnie chwile życia

Choroba w którą popadł arcybiskup po wyjściu na jaw defraudacji w Banku „Pii Montis“ objawiała się silnym zdenerwowaniem, osłabieniem i bezsennością. W nocy z soboty na niedzielę stan jego poprawił się i zdawało się, że będzie już ostatecznie dobrze. W tym czasie przy wykupnie powtórnie fantów do Banku hipotecznego dowiedziano się o nowej malwersacji ks. Mardyrosiewicza na szkodę jednego z tamtejszych jubilerów, o czym w sobotę dano nieoględnie znać ks. arcybiskupowi i to sprowadziło nowe pogorszenie jego stanu zdrowia.

O godzinie 5 nad ranem przyszły tak wielkie duszności, że musiano posłać natychmiast po lekarza dr Sobolewskiego. Po zażyciu zaordynowanych przezeń lekarstw polepszyło się, ale o godzinie 11 rano nasilił się atak, po którym chory zażądał spowiednika. Wezwano więc ks. kan. Woydaga, który właśnie wygłaszał kazanie, chory arcybiskup wyspowiadał się przyjął ostatnie sakramenty. Tymczasem u łoża zgromadzili się wszyscy kanonicy kapituły ormiańskiej a potem przybyli arcybiskup Hryniewiecki, arcybiskup Bilczewski, arcybiskup Weber, metropolita ks. Szeptycki i wiele innych osób, chcących się dowiedzieć o stanie zdrowia ks. Issakowicza.

Zawezwano więcej lekarzy, a mianowicie prof. Gluzińskiego i dra Borzęckiego, którzy skonstatowali u ks. arcybiskupa „zapad sercowy” z następowym obrzękiem płuc.

Wobec tego, że tętno stawało się u chorego coraz słabsze, lekarze po odbytem konsylium zarządzili wstrzykiwania kamfory, wskutek których znowu serce się poprawiło.

Po południu po godzinie 5-tej arcypasterzowi polepszyło się nieco, trwało to jednak tylko chwilę, poczym nastąpiło znów pogorszenie; upadek sił był coraz silniejszy, trudności w oddechu coraz większe. Chory był przytomny, ale z powodu osłabienia serca czuł jednak często brak oddechu i zwracał się wówczas do otoczenia, wołając: „ja się duszę — ratujcie mnie“ !

Po godzinie 9 wieczorem odbyło się ponownie konsylium, w którym wzięli udział prof. Gluziński, dr Merczyński, dr Borzęcki i dr Sobolewski, Konsylium zastało stan o wiele gorszy, niż był rano. Zastosowano więc wszelkie najnowsze metody do podtrzymania akcji serca celem niesienia ulgi, ale niestety, sztuka lekarska tu już nic pomóc nie mogła.

O godz. 12-tej w nocy, ks. Issakowicz zawezwał do siebie arcybiskupa Hryniewieckiego, a gdy on przybył, poprosił go, aby go pobłogosławił, by – jak się wyraził doznał ulgi w cierpieniach.

O godz. 3 rano arcybiskup Hryniewiecki odprawił na intencję chorego Mszę św. w domowej jego kaplicy.

Mimo ciągle powtarzających się napadów i pogarszającego się widocznie z każdą chwilą stanu, chory przez całą noc aż do końca prawie był do tego stopnia przytomnym, że z czuwającymi przy łożu jego osobami, rozmawiał pamiętając ciągle o najdrobniejszych szczegółach interesujących go spraw.
Następnego dnia o godzinie 10 odbyło się ponowne konsylium złożone z lekarzy Gluzińskiego, Sobolewskiego i Borzęckiego. Wobec tego, że stan chorego znowu się trochę poprawił, dr Gluziński i Sobolewski odeszli, a został tylko sam dr Borzęcki.

Wreszcie w kilkanaście minut po godzinie 10 nastąpiło pogorszenie… ostatnie. Chory stracił przytomność w obecności całej kapituły i rodziny i o godz. 1045 umarł spokojnie.

Po śmierci

Gromady publiczności, która została zaalarmowana przerwaniem kazania przez ks. Woydaga, nie ustępowały już przez cały dzień spod drzwi prowadzących do mieszkania arcybiskupa aż do nocy, a od rana na wieść o śmierci zbiły się w gęsty tłum. Rozniósł ją po Lwowie głos dzwonów ze wszystkich kościołów, który od tej chwili, aż do pochowania ks. arcybiskupa brzmiał na tę intencję po trzy razy na dzień: o godzinie 8. rano, o 12. w południe i o godz. 4. po południu. Kapituła wraz z rodziną odbywszy zaraz po śmierci ks. arcybiskupa naradę postanowiły, że zwłoki wystawione będą na widok publiczny w mieszkaniu aż do środy, następnie przeniesione zostały do kościoła, a pogrzeb odbył się we czwartek.

Zmarły nie pozostawił żadnego majątku. Wszystko co miał było przeważnie z ruchomości, a testamentem napisanym jeszcze przed 30 laty wszystko czym dysponował zapisał swojej siostrzenicy Albinie Rozwadowskiej, żonie urzędnika kolejowego. W liście do rodziny, napisanym jeszcze w maju 1900 roku, potwierdził arcybiskup jeszcze raz swoją ostatnią wolę, spisaną we wspomnianym testamencie, przy czym sam jeszcze raz zaznaczył, że majątku żadnego nie posiada, gdyż co miał to porozdawał za życia. Zabraniał też w tym liście nawet opieczętowywać mieszkanie, gdyż znajdowały się w nim tylko rzeczy, które albo stają się wyłączną własnością Rozwadowskiej, albo jako funduszowe, pozostają w posiadaniu kapituły.

Rzewnym i chlubnie świadczącym o skromności tego księcia kościoła jest ustęp z pozostawionego przez niego listu, w którym mówi, że chce aby pogrzeb był jak najskromniejszym, bez mów i wieńców na trumnie. „…Jestem nędzny proch i ziemia – kończy się list – do ziemi nędzny powracam. Panu Bogu samemu niech będzie chwała. Jeżeliby, przy śmierci mojej brakło na wydatki pogrzebowe, bo złożonego grosza nie mam, to się może znajdą litościwi Józefowie z Arymatei, którzy po chrześcijańsku pogrzebią ciało moje“.

Podniesiono myśl, żeby odpowiednio do zasług  zmarłego arcypasterza, pogrzeb odbył się na koszt  kraju. Ks. arcybiskup Hryniewiecki zaś oświadczył, że na wypadek gdyby się to nie stało, to on go sam weźmie na swój koszt.

Paweł Glugla, 13.12.16 r.

Bibliografia „Kurjer Lwowski”, R. 19:1901, nr 119, s. 1.

Skip to content