1 listopada zapalono znicze na grobach Polaków w Kazachstanie

1 listopada Stowarzyszenie Polaków Rejonu Astrachańskiego w Pierwomajce (Kazachstan) gościło nowego ambasadora RP w Kazachstanie p. Macieja Langa.

Ambasadorowi towarzyszyło dwóch konsulów z Astany: M. Tańska i J. Skrzydło. Członkowie stowarzyszenia, w większości etniczni Polacy, oraz goście odwiedzili cmentarze w Pierwomajce i Łozowoje, gdzie spoczywają kolejne pokolenia Polaków zesłanych w 1936 r. z terenów Podola, Wschodniego Wołynia i Galicji Wschodniej oraz miejsca upamiętniające zesłanie. Toczka 13. wskazuje miejsce gdzie stał pierwszy barak dla deportowanych. Wieś Łozowoje powstała potem kilkaset metrów od tego miejsca. Pomnik w Pierwomajce (toczka 12) stoi w centrum wsi.

Ambasador Lang zapalił znicze w miejscach upamiętniających ofiary represji, oraz przy krzyżach na cmentarzach.

Po powrocie do Rejonowego Centrum Kultury Polskiej w Pierwomajce, dyplomaci spotkali się z Polakami mieszkającymi w obu wsiach.

Wielu deportowanych do Rosji i Kazachstanu Polaków później pisało lub mówiło o rosnącym poczuciu oderwania od wszystkiego, co znajome, w miarę jak pociągi przekraczały Ural, tradycyjną granicę między europejską a azjatycką częścią Rosji. Nic nie było znajome – ani mroczne, niegościnne i nieprzebyte syberyjskie bory, w których nawet latem słońce świeciło słabo, ani też niekończące się płaskie pustacie kazachskich stepów.

Te doświadczenia były wstrząsem, do którego doszły jeszcze trudy strasznych podróży bydlęcymi wagonami wywożącymi ich coraz dalej od domów. Stosunek Sowietów do życia i pracy ujmowało powiedzenie: „U nas kto nie rabotajet, tot i nie kuszajet” (Kto nie pracuje, ten nie je); szokiem dla Polaków było to, że pojmowano je dosłownie.

Wywózka do Związku Radzieckiego miała stanowić niekończącą się walkę o przetrwanie. W Kazachstanie kobiety i dzieci musiały radzić sobie same. Bardzo często Polacy byli przywożeni ze stacji kolejowej do jakiegoś miasteczka lub wioski, gdzie po 5 000 kilometrach podróży pozostawiano ich samym sobie. Warunki życia panujące w Kazachstanie również wywoływały szok. Gliniane domki bez podłóg i mebli, miały się stać dla nich nowymi domami na najbliższą przyszłość. Ściany domków wykonane były z powycinanych kawałków gliny. Na szczycie ścian kładziono deski, na których budowano dach z żerdzi i gałęzi. Na koniec dach, ściany i podłogę smarowano gliną zmieszaną z nawozem, który po zaschnięciu impregnował konstrukcję. Domki te wystarczały ledwie na dwa-trzy lata, po czym trzeba było je budować na nowo. Stanowiły idealne siedlisko dla wszelkiego rodzaju owadów, wręcz kłębiły się od skorków, stonóg, pcheł, pluskiew i wszechobecnych wszy.

Zesłani na Syberię mogli łatwo ogrzewać swe baraki, gdyż w lasach nie brakowało opału. Inaczej było w Kazachstanie. Drewna nie było, więc Polacy musieli szybko polubić kiziak (wysuszony nawóz), który często pojawia się na kartach wspomnień zesłańców, zwłaszcza dzieci. Wszyscy nauczyli się chodzić za krowami i zbierać ich odchody, które suszono na słońcu i magazynowano na zimę. Palący się kiziak dawał niewielki płomień, jednak produkował dużo ciepła. Ratowało ono życie, gdy na zewnątrz temperatura spadała do -50°C.

W kazachskich kołchozach praca miała charakter sezonowy. Wiosną w step wychodziły grupy poszukujące maszyn rolniczych pozostawionych na zimę w polu – nikt nie odnotowywał ich dokładnego położenia. Potem zaczynano orkę, za pomocą wołów lub ciągników. Polacy nie mieli doświadczenia w oraniu wołami; w wielu wspomnieniach pojawia się motyw nieposłusznych zwierząt, które do pracy zmusić mogły tylko rosyjskie lub kazachskie przekleństwa.

W Kazachstanie podstawową dietę stanowiły chleb, jeśli był dostępny, oraz zupa i nieco ziemniaków. Ilość żywności była zależna od produkcji samego kołchozu, gdyż państwo zawsze zabierało wyznaczony kontyngent. Niewielu deportowanych do Związku Radzieckiego jadło mięso w ciągu całego zesłania. Brak witamin i białka miał katastrofalny wpływ na stan zdrowia zesłańców. Powszechna stała się ślepota śnieżna i kurza ślepota. W jednym z obozów udało się temu zaradzić, dopiero gdy władze radzieckie sprowadziły tran z dorsza. Wielu Polaków cierpiało na obrzęk, powszechną przypadłość przy niedożywieniu. Najpierw puchły powieki i podeszwy stóp, potem całe ciało. Brak witamin powodował także liczne dolegliwości skórne, takie jak świerzb, często zmieniający się we wrzody. Sińce i rany odniesione w czasie pracy nie chciały się goić.

Opieka zdrowotna była prymitywna w całym Związku Radzieckim, szczególnie marna była jednak w rejonach, do których trafi li zesłańcy. Życie ludzkie miało niewielką cenę. Ludzi zmuszano do pracy mimo choroby, chyba że lekarz (jeśli w ogóle był) stwierdził, że gorączka przekracza 40°C. Kobieta chora na zapalenie opłucnej musiała iść 12 kilometrów do lekarza, by uzyskać zwolnienie z pracy – mniejszym wysiłkiem było pójść na swoją zmianę.

W Kazachstanie nie było drewna na trumny; na Syberii, gdzie drewna nie brakowało, deski na trumny trzeba było kraść. Zachowało się wiele opowieści Polaków o tym, jak musieli błagać miejscowych o konia i wóz, by mogli zabrać ciało zmarłego w głąb stepu lub lasu, żeby tam je pochować, oraz o kilofy, by mogli wykopać grób w zamarzniętej ziemi – do większości zgonów dochodziło w ciągu długich i mroźnych zim.

Pierwomajka i Łozowoje to wioski, które powstały, dzięki morderczej pracy Polaków, deportowanych ze swoich rodzinnych miejscowości wskutek zbrodniczej polityki reżimu komunistycznego i Stalina. Ich potomkowie najbardziej zasługują na wsparcie ze strony Macierzy, bowiem zostali zmuszeni do osiedlenia się na nieludzkiej ziemi wyłącznie przez to, że byli Polakami z pochodzenia.

Urszula Zakrawacz, przy napisaniu artykułu wykorzystano informację z portalu http://nowahistoria.interia.pl, 02.11.15 r.

 



Skip to content