Miasto powiatowe Winnica ślicznie położone nad skalistym Bohem wśród najpiękniejszej części Podola, gdzieśmy z pułkiem garnizonem stali, zachowało dotąd jak wszystkie miasta tego kraju, wiele śladów dawnej swej świetności z czasów naszej Rzeczypospolitej.
Historycy przypisują założenie Winnicy w roku 1331 jednemu z kniaziów Koryatowiczów, który od Gedymina otrzymał lenne panowanie nad Podolem.
Przeszło ono później dopiero bo w 1395 roku pod bezpośrednie władanie wielkiego księcia Witołda. Stąd pochodzą nasze długie spory z Litwą o władanie Podolem, mimo przeważnej kolonizacyi tej prowincyi przez rodziny czysto polskie, jako to: Jazłowieckich, Lanckorońskich, Stadnickich, a później Potockich.
W 1569 roku nadali nasi Jagiellonowie prawo magdeburgskie miastu Winnicy.
Był tu i zamek obronny przy ujściu rzeczki Winniczki do Bohu, zawładnięty przez Kozaków w czasie rozruchów Chmielnickiego i dobywany bezskutecznie w 1651 roku przez Mikołaja Potockiego. Z zamku tego już i śladów nie pozostało, lecz wspaniałe mury trzech klasztorów świadczyły o ofiarności naszych przodków i o dawnej świetności miasta.
Z nich jeden dominikański był już za mnie w kompletnej ruinie, jezuicki najobszerniejszy i najwspanialszy, pochodzący z początku XVII wieku, obrócony został po kasacie tego zakonu w 1783 roku przez komisyę edukacyjną na szkołę wojewódzką, przekształconą później przez Tadeusza Czackiego na miejscowe gimnazyum. Miało ono swą świetną epokę; uczniowie stąd przechodzili na wyższe kursą do Krzemieńca, bo nauki wykładały się według jednej metody i wszyscy ożywieni byli tym samym duchem. Znałem jeszcze kilku starych Krzemieńczanów, pomiędzy innymi mego teścia Karola Nyka i jego braci, którzy początkowo do szkół Winnickich uczęszczali.
Lecz w 1832 roku szkoły te zamknięto i przeniesiono je do sąsiedniego Niemirowa z programem szkół rosyjskich, a imponujące gmachy pojezuickie pozostały smutnemi pustkami. Wspaniały kościół w kompletnej ruinie, zaledwie jedno prawe skrzydło oddane i stało na użytek miejscowego garnizonu. Tu też mieściły się niektóre nasze huzarskie komendy i pułkowa kordegarda, do której trzeba było zajeżdżać przez dawną pięknie sklepioną bramę jezuicką. Jeden więc tylko klasztor 00. Kapucynów nie uległ kasacie. Poczciwym zakonnikom powierzoną została obsługa bardzo ludnej Winnickiej parafii, t. j. cura animarum wedle technicznego wyrażenia.
Mimo przymusowego ubóstwa, obowiązującego ich żebracze zgromadzenie, tak że odmówili pensyi rocznej po 40 r. s. wypłacanej przez rząd każdemu księdzu, Kapucyni winniccy o ile mogli spełniali ściśle swe parafialne obowiązki, i dzięki sowitym kwestom, wspaniale podtrzymywali splendor chwały Bożej w ślicznym swym kościółku, zbudowanym wedle stylu ogólnie przyjętego dla wszystkich kapucyńskich kościołów w Polsce.
Klasztor kapucynów w Winnicy otoczony był ze wszech stron prastaremi lipami a zapach róż sztamowych i wonnych kwiatów z zamiłowaniem hodowanych przez poczciwych zakonników, daleko roznosił się w powietrzu.
W każde święto i w niedzielę kościół ich napełniony był pobożnymi, wśród których jaskrawo odbijały się nasze huzarskie mundury. Mnóstwo karet , powozów i bryczek sąsiedniego obywatelstwa stało na dziedzińcu; wszyscy, wychodząc z nabożeństwa wesoło się witali, a czcigodny ojciec Remigiusz, gwardyan kapucyński, wszystkich serdecznie zapraszał na śniadanie do refektarza, na znakomity kapucyński sztokfisz i słynne stare miody. Owe śniadania kapucyńskie pozostały dla mnie jednem z najmilszych wspomnień.
Całe obywatelstwo okoliczne, szlachta sąsiednia i oficerowie huzarscy stanowili jakby jedną rodzinę , bo wielu z nas spotykało tu swych rodziców i krewnych. Wszyscy się zresztą znali i wzajemnie się zapraszali. Nieraz też gwardyan ojciec Remigiusz, siwobrody, zacny starzec, lecz wielki weredyk, niejednemu
z obecnych palnął publicznie ostrą prawdę, jeżeli tylko na to zasłużył.
Gdy patrzę na to co się dziś powszechnie dzieje, wierzajcie mi, że pod wielu a wielu względami były to jeszcze daleko lepsze czasy. Takie niespodziane ale ze wszech miar zasłużone admonicye ojca gwardyana, były to objawy rygoru społecznego, z którym się bądź co bądź liczono. Dziś nic podobnego nie widzimy, i dlatego brak opinii publicznej tak odczuwać się daje.
Słowo Polskie za: Wspomnienia Wołyniaka, 1897 r., 14 stycznia 2021 r.
Leave a Reply