Turbów, Kijów – lata szkolne…

Kijów w 1918 r.„Wśród młodzieży polskiej uczniowie klas gimnazjalnych w Kijowie: 6-ej, 7-ej i 8-ej należeli do grupy starszych, która w owym czasie objęta była polskim konspiracyjnym ruchem młodzieżowym. Ośrodkiem tego ruchu była oczywiście Kongresówka, a w niej Warszawa. Stamtąd szły dyrektywy programowe, ideologiczne i organizacyjne. Ruch ten o tyle polityczny, że był jednym z przejawów walki społeczeństwa  z łajdackim systemem rusyfikacji wprowadzonym przez rząd rosyjski. Im głębiej sięgała, a w każdym razie starała się sięgnąć akcja rusyfikacyjna, im bardziej uderzała w owo patrymonium narodowe, zwłaszcza, kiedy chodziło o jego część duchowo-kulturalną, tym większą i bardziej jednolitą stawała się siła oporu”: coraz częściej docierają do nas wspomnienia Polaków z okresu 1910-1920, mieszkających na terenie obecnej Ukrainy. Bogatsi zdążyli uciec przed bolszewikami do Polski, biedniejsi zostali poddani okrutnym represjom i czystkom etnicznym ze strony władz komuno-bolszewickich.

Poniższy tekst opowiada o latach młodzieńczych w Turbowie pod Winnicą oraz Kijowie młodego Kazimierza Fudakowskiego, który później stał się znanym polskim politykiem, członkiem Rady Stanu, prezesem Centralnego Towarzystwa Rolniczego, Związku Ziemian, Rady Naczelnej Organizacji Ziemiańskich oraz Zrzeszenia Związków Właścicieli Lasów, Senator IV i V kadencji. Odznaczony Krzyżami Komandorskimi Polski, Węgier, Francji, Rumunii oraz Czechosłowacji.
Jasne dni mego dzieciństwa przesłaniać zaczęły ciemne chmury smutku. Mama nasza zapadła na zdrowiu. Co roku wysyłano ją na południe, gdzie zimę spędzała.

Ojciec przeniósł się do Turbowa, gdzie objął administrację trzeciej z kolei cukrowni zakupiwszy jeszcze uprzednio w 1889 roku Uher na Lubelszczyźnie, gdzie zamierzał z całą rodziną, po wyzdrowieniu Mamy, osiąść na stałe.
Po śmierci Mamy, kierownictwo domu w Turbowie obięła zastępczo siostra Ojca, ciotka Helena Morgulcowa. Wiało na nas od niej chłodem surowości i oschłości. Dzięki odległości, jaka nas od niej dzieliła, nigdy nie widziała, co “pedagodzy” w pokojach szkolnych z nami wyczyniają. Pierwszym pedagogiem był niejaki pan Witkowski wychowanek junkierskiej szkoły piechoty w Odessie, dla którego ideałem była musztra, parada, lakierowane byty z cholewami, wąsy zakręcone “w szpic” zlepione pomadą węgierską.

Po Witkowskim ojciec zgodził się na bardzo polecanego pedagoga pana Szpakowskiego, który rozpoczął z nami naukę. I rzeczywiście nauczył nas tak, że w 1892 roku zdaliśmy egzaminy do 3-ej klasy gimnazjum w Kijowie, ale to półtora roku trwające kształcenie było po prostu obozem karnym.

Po dwóch latach od śmierci naszej Matki, Ojciec ożenił się z panną Anną Wańkowiczową z domu Wolmer, który ojcem kierował było dorastanie córek i brak pani w domu rodzinnym. Z tego małżeństwa urodził się nam przyrodni brat Józef, przyszły profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, który od wczesnego dzieciństwa tak ujmował nas sercem, szlachetnością, prawością i przywiązaniem do rodziny, że uznaliśmy w nim rodzonego brata.

W 1892 roku wstąpiłem do gimnazjum w Kijowie. Z tą chwilą rozpoczął się dla mnie okres szkolny. Jak już na wstępie zaznaczyłem, zamieszkaliśmy z bratem Leonem u profesora Zawistowskiego Rosjanina. Nie wiem, dlaczego oddano mnie najpierw do najodleglejszego 3-ciego gimnazjum, położonego w dzielnicy Kijowa nad Dnieprem, zwanej “Padołem”. Brat mój Leon wstąpił do szkoły realnej, w której gmachu na palcu Michajłowskim Zawistowscy mieli obszerne mieszkanie. W szkołach kijowskich nie prześladowano Polaków, jak to się działo wówczas w szkolnictwie Królestwa Kongresowego, zwłaszcza za rządów słynnego kuratora Warszawskiego Okręgu Naukowego Apuchtina.
Nauka łatwo mi przychodziła, a wyszedłszy z pod katońskiej ręki Szpakowskiego, miałem uczucie bezpieczeństwa osobistego i pewności, że nic mi nie zagraża. Trzecie Gimnazjum (obecnie Centrum Kultury Dziecięcej) przy Kontraktowej płoszczy na kijowskim Padole (do 1917 r.: Aleksandrowskaja pł.). Prawy  róg budynku Gimnazjum wychodzi na ul. Pokrowską.

Z klasy do klasy przechodziłem bez egzaminów, na co regulamin pozwalał w wypadkach, gdy uczeń miał w rocznej cenzurze przeciętnie nie mniej niż czwórkę. W piątej klasie dostaliśmy nowego nauczyciela greki, który dla niezbadanych powodów wziął mnie na kieł, mimo że przedmiot umiałem. Potem przeniosłem się do I gimnazjum, gdzie panowała zupełnie inna atmosfera niż w poprzednim. Profesorowie byli to przeważnie ludzie rozumni i pedagodzy.

Wkrótce moje nauki uległy, na żądanie lekarzy, rocznej przerwie z uwagi na mój stan zdrowia. Rok 1895/96 spędziłem w Uhrze. Z tego powodu pozostałem w 6-ej klasie na drugi rok. Po powrocie do szkoły na jesieni 1896 roku już nie zamieszkałem u, Zawistowskich lecz u stryjostwa Bronisławostwa, którzy w owym czasie przenieśli się na stałe do Kijowa.

Nie była to już stancja, lecz dom rodzinny i tak mi bliski, jak bliski mógł być dom rodzonego brata mojego Ojca i rodzonej siostry mojej Matki. Dlatego też wspomnienia, jakie z niego wyniosłem, są mi najmilsze, najserdeczniejsze takimi, jakimi mogą darzyć serca rodzeństwa. Z całej tej rodzinny, w chwili, gdy te słowa piszę, pozostały tylko dwie siostry Maria i Amelia, znane wśród nas jako “Ciotki Górnośląskie”. Po opuszczeniu Kijowa w 1920 roku zamieszkały w Warszawie przy ulicy Górnośląskiej, gdzie dom ich stał się ośrodkiem promieniującym pogodą i równowagą ducha w najcięższych chwilach i taką radością życia, jaka jest właściwą głębokiej wierze w Boga i rozwiniętemu poczuciu więzi rodzinnej (Zob. Dziennik z Powstania Warszawskiego, c. Amelii). Tadeusz i Ignacy odbywali studia uniwersyteckie, Herman i ja uczyliśmy się w tym samym gimnazjum, a najmłodszy Stanisław chodził już do 1-ej klasy realnej.

Dwaj bracia stryjeczni dziadzi Kazimierza na balkonie mieszkania w Kijowie: Herman (z lewej) i Stanisław, który pracował najpierw jako inżynier w Żyrardowie, potem od 1911 r. studiował  filozofię na UJ w Krakowie. Jako oficer rezerwy, jesienią 1914 roku ściągnięty z wakacji w Szwecji został zmobilizowany i walczył na froncie galicyjskim, jako dowódca roty. Ciężko ranny w styczniu 1915 r. pod górą Kosiowa, zmarł. Pochowany na cmentarzu greko-katolickim w Skole.

Wśród młodzieży polskiej uczniowie klas gimnazjalnych w Kijowie: 6-ej, 7-ej i 8-ej należeli do grupy starszych, która w owym czasie objęta była polskim konspiracyjnym ruchem młodzieżowym. Ośrodkiem tego ruchu była oczywiście Kongresówka, a w niej Warszawa. Stamtąd szły dyrektywy programowe, ideologiczne i organizacyjne. Ruch ten o tyle polityczny, że był jednym z przejawów walki społeczeństwa  z łajdackim systemem rusyfikacji wprowadzonym przez rząd rosyjski. Im głębiej sięgała, a w każdym razie starała się sięgnąć akcja rusyfikacyjna, im bardziej uderzała w owo patrymonium narodowe, zwłaszcza, kiedy chodziło o jego część duchowo-kulturalną, tym większą i bardziej jednolitą stawała się siła oporu. Wprawdzie już wtedy prądy o charakterze społecznym, napływające do nas ze wschodu, starały się umysły młodzież przenikać, lekceważąc wszystko, co z tradycją lub przeszłością narodu było związane, ale instynkt samozachowawczy tak wyostrzył czujność społeczeństwa, że z trudem dawało się brać na lep tej propagandy. Nauka języka polskiego w szkołach była zabroniona, nawet wyszedł rozkaz wykładania religii w języku rosyjskim. Wśród młodzieży odpowiedziano na to utworzeniem kółek samokształceniowych, w których wykładowcy Polscy prowadzili wykłady z historii i literatury polskiej. Powstały tajne, wędrowne biblioteki samokształceniowe, które zasilały ośrodki szkolne na prowincji i wędrowały do młodzieży uczęszczającej do szkoły poza obrębem Kongresówki. Takie koła samokształceniowe powstawały również i w Kijowie, utrzymując stałą łączność z młodzieżą z Kongresówki. I ja w nich brałem czynny udział.

Była to właśnie epoka, w której mimo intensywnego życia polskiego, jakie kwitło w Kijowie, i tradycyjnych więzi, jakie wiele polskich rodzin, a wśród nich i naszą łączyło z Kresami – narastała we mnie z coraz większą siłą tęsknota za rodzinną Polską. Mimo żarliwego patriotyzmu Polaków kresowych i ich historycznie tradycyjnego zahartowania w ofiarnych walkach, chroniących Rzeczpospolitą przed wrogim zalewem ze wschodu, prawdziwie dobrze się czułem w rodzinnej Polsce. Dlatego coraz bardziej ciągnęło mnie do domu, do Uhra, w którym Ojciec na nowo życie organizował. Odżywały dawne stosunki sąsiedzkie z czasów panieńskich naszej Matki i przed-powstaniowych Ojca. My zaś młodzi spędziliśmy wakacje w atmosferze pogodnej, wesołej, przyśpieszającej rozwój życia duchowego.

Dom w Uhrze Ojciec nasz odnowił, zachowując cały dawny rozkład jego wnętrz. Jeden tylko szczegół w odnowieniu domu zawsze mnie raził. Zresztą jego autorem był architekt, stryjeczny brat mojej Matki, przemiły i uroczy wuj Tomasz Bielski. Było to zastąpienie charakterystycznych w starym dworze lunetowych okien w dachu, przez okna mansardowe z prostokątnymi występami. Starych progów już nie było, posadzki były nowe. Całość, jak dawniej, była dostatni i wygodna. Zamiast starej, walącej się oficyny, powstała nowa z wygodnym rozkładem pomieszczeń gospodarczych. Organizacja życia domowego o tyle uległa zmianie, że przybyły do dawnego kompletu służby jeszcze jeden służący naszej macochy.

Z odnowieniem dawnych stosunków sąsiedzkich, zwłaszcza wśród rodziny i nawiązaniem nowych, weszliśmy w pełnię ówczesnego życia towarzyszącego na wsi w lubelskiem.

Słowo Polskie na podstawie wspomnień Kazimierza Fudakowskiego, 04.03.17 r.

Skip to content