Mieszkając na Podolu, grzech nie skorzystać z długiego weekendu majowego i nie wybrać się na drugi brzeg Dniestru – do Mołdawii. Najciekawszym wariantem podróży do tego kraju dla turysty będzie przekroczenie granicy promem wodnym, który nieśpiesznie przewozi do 8 samochodów osobowych oraz 30 osób pasażerów przez Nistru (tak po mołdawsku brzmi nazwa rzeki Dniestr).
Do Jampola, w którym znajduje się przeprawa, można dotrzeć z Winnicy busem-”marszrutką”, która wyrusza z Dworca Zachodniego co dwie godziny. Przy okazji można podziwiać malownicze widoki kresowego Podola, które mało czym się różnią od tych co postrzegał król Stanisław August Poniatowski ponad 250 lat temu.
W pobliżu Jampola już pojawiają się niewielkie pagórki a do rzeki, gdzie znajduje się przejście graniczne, prowadzi dość stromy zjazd.
Ukrainiec, mieszkający w Jampolu nie potrzebuje mieć paszport zagraniczny by przekroczyć granicę, zaś mieszkańcy Winnicy muszą zabrać ze sobą ten dokument. To samo dotyczy i mieszkańców Rzeczypospolitej Polski. Wiza nie jest potrzebna, jeżeli pobyt w Mołdawii nie będzie przekraczał 90 dni.
Odprawa celna na Ukrainie trwa około 25 minut dla samochodu oraz 10 minut dla pieszych (pieszo też można przekroczyć ukraińsko-mołdawską granicę), jeżeli nie ma kolejki. Następnie czeka załadunek na prom z dwiema flagami Ukrainy i Mołdawii, powiewającymi na wietrze, oraz krótka przeprawa przez Dniestr. Prom nie jest napędzany silnikiem a tylko siłą prądu rzeki. Tylko przy cumowaniu potrzebna lekka pomoc pasażerów-mężczyzn by ten prom zakotwiczyć na brzegu.
Nie zważając na falę krytyki, które ostatnio zalewają media i dotyczą ukraińskiej granicy, mołdawska nie wygląda dużo lepiej. Po prawej stronie Nistru znajdują się trzy budki – Odprawa paszportowa, sklep Duty Free oraz Odprawa Celna. Warto jeszcze na ukraińskim brzegu wymienić hrywny albo eurodolary na lei (100 hrywien, 10 Euro – 145 lei) bo pasażerowie, poruszający się własnym samochodem, muszą przy odprawie wykupić niejaką winietę oraz cło ekologiczne (około 100 lei) a także ubezpieczenie minimum na dwa tygodnie (75 lei), jeżeli nie mają Zielonej Karty. Politia de bordier nie śpieszy się za bardzo, celnicy rozmawiają po rusku i angielsku a także proponują usługę… wymiany walut we własnym samochodzie prywatnym ;).
Po pół godziny czekania i biegania od budki do budki (wszystko trzeba załatwiać osobiście), droga do słonecznej Mołdawii stoi otworem, chociaż ani szlabana, ani wopisty na wyjeździe z przejścia granicznego i tak nie było widać.
Pierwsza wioska za granicą, Cosauti nie zainteresuję turystę, chyba że stella z czerwoną gwiazdą na skrzyżowaniu i pracownie, produkujące wspaniałe nagrobki z kamienia przyciągną uwagę. Warto od razu jechać dalej do Soroki, miejscowości, którą Polacy pamiętają, jako twierdzę, gdzie przez dwa tygodnie polska załoga pod dowództwem Krzysztofa Rappe broniła się przed tureckimi wojskami pod koniec XVII wieku.
Egzotyczne numery rejestracyjne BR AK, BR AW, BR AT, BL EF nie raz wywoływały uśmiech a nawet łzy ale w języku mołdawskim słowiańskie słowa nie są używane, dlatego miejscowych znaczenia tych wyrazów bawią chyba mniej. Kilka razy z góry i pod górkę i po kupieniu kilograma smacznych mołdawskich jabłek za 6 lej (4 hrywny, 1 Euro), trafiamy pod twierdzę, wybudowaną przez Stefana Wielkiego, całkowicie zmieniona dzięki Petru Raresowi i gruntownie modernizowana przez Polaków w 1692 roku.
Twierdza sprawia niezapomniane wrażenie surowymi basztami z otworami dla armat. Stoi forteca kilkadziesiąt metrów od Dniestra, na drugim brzegu którego widnieją ukraińskie flagi. Kustosz muzeum, Nicolae Bulat (ncbulat@gmail.com), gdy dowiedział się, że do fortecy wpadli Polacy, przez 20 minut opowiadał, jak polska załoga, składająca się z 1200 żołnierzy broniła twierdzy i miasta w 1699 roku, jak Turcy obcięli dopływ wody do studni a Polacy wykopali drugą studnię i nie poddali się sułtanowi. Na potwierdzenie jego słów na placu pomiędzy basztami twierdzy i naprawdę są dwie studnie – okrągła i kwadratowa. Tą ostatnią chyba i wybudowali Polacy podczas oblężenia.
Opowieść o samej twierdzy zasługuje na osobny artykuł i może do tego tematu jeszcze wrócimy później. Sama Soroka sprawia miłe wrażenie. Młodzież rozmawia prawie wyłącznie po mołdawsku, czasami tylko można usłyszeć język rosyjski. Bardzo smakuje miejscowa zupa – Zama, mieszanka rosołu z kury i solanki, podawana z chlebem, która kosztuje około 18 lei (12 hrywien, 1,2 Euro).
Warto także zobaczyć dziwny pomnik na jednym z pagórków Sorok. Przedstawia sobą rakietopodobną świecę, z dziwnym zakończeniem w postaci obrączki. Ma podobno symbolizować odrodzenie mołdawskiej kultury po latach komuny, a tak naprawdę, wydaje się, że tą rakietę specjalnie postawiono tak wysoko, by w pewnym momencie wzbiła się w niebo…
Powrót do Jampola nie był skomplikowany. Znów przeprawa promem, w kompanii turystów z Doniecka i „ridna Ukraina” już przyjmuje w swoje objęcia.
Wracając do Winnicy koniecznie warto zajrzeć do Czerniowiec, gdzie znajduje się kościół z bardzo ciekawą historią a następnie do Murafy, niepozornym miasteczku z rzymskokatolicką świątynią, która cudem uniknęła rujnacji w latach komunizmu. Epitafia Potockich, herby rodzinne polskich ziemian, a przede wszystkim mechanicznie otwierany cudowny obraz Matki Boskiej w otoczeniu setek wot pozostawi niezapomniane wrażenie i zachęci do modlitwy…
Okolice Murafy i Szarogrodu to tradycyjne skupiska ludzi polskiego pochodzenia. Nowe kościoły tutaj wyrastają jak grzyby, a prawie każdy mieszkaniec bez problemu rozumie po polsku.
Trasę Winnica-Jampol-Soroka-Czerniowce-Murafa można bezproblemowo zaliczyć za jeden dzień. Jeżeli jeszcze dopisze pogoda, to wrażenia od podróży można będzie z zachwytem przekazywać rodzinie i znajomym przez długie dni i tygodnie.
Redakcja
Zdjęcia z wycieczki
{morfeo 308}
oraz wideo
{youtube}nvw4ci8kqnA{/youtube}
Małgorzata
Witam 🙂 Interesuje mnie kościół w Czerniowcach ,,z bardzo ciekawą historią”
Pozdrawiam Małgorzata