Szmaragdy Lwowa, część II

Przy ulicy Pańskiej wokoło pałacu Sieniawskich we Lwowie, później Czartoryskich szumiały lipy prastare, pamiętające jeszcze czasy Augusta II. W ogrodzie parafialnym kościoła świętej Anny rosła lipa rozłożysta, zda się odwieczna. Ją to gwara lokalna ochrzciła zaszczytnym przydomkiem „prababki drzew lwowskich”.

Kiedy z ogrodu odcięto przestrzeń pewną pod budowę „domu katolickiego” na Gródeckiem, przerwała się długa nić żywota lipy-staruchy i ona „prababka drzew lwowskich” pożegnała się ze światem i Lwowem. Na górze Szemberka, chrzczonej przez trady-cję miejscową chętnie mianem „tureckich szańców”, rósł jeszcze w roku 1834 wspaniały dziad-kasztanowiec, stanowiący prawdziwą ozdobę siedziby Wronowskich. Przeżył on brata olbrzyma szumiącego przed kościołem św. Mi-kołaja. Gdy w tym miejscu sypano nową skarpę, położył starzec głowę sędziwą pod topór.

Wiadomość o istnieniu drzew zawdzięczamy notatce prof. Zawadzkiego zamieszczonej w piśmie „Mnemosine” z r. 1839. Do niebywałej wysokości wybujał krzew szakłaku za kościołem św. Marli Magdaleny w dzielnicy zwanej swego czasu „Nowym światem”. Krzew niskopienny zazwyczaj urósł do wysokości z górą ośmiu metrów. Nie tamowały jego rozwoju nieprzyjazne wpływy miasta, nie zasłaniały mu światła kamienice, bo ta część „Nowego świata” byla wówczas pustoszą słabo zabudowaną. Czaiły się tam jeno „małe jeziorka trawą zarosłe na poły” na Bajkach, dalej sterczało zabudowanie fabryki Distla. Budzącym podziw patriarchą kasztanowców lwowskich był kasztanowiec rosnący w ogrodzie Benedyktynek. Gdy pień opasać przyszło ramionami, trzech chłopów wołać należało do takiego pomiaru, bo ponad cztery metry liczył sobie ów olbrzym w obwodzie. Siedem tęgich konarów wybiegało z pnia i rozrastalo się w okazałą koronę. „W jej cieniu cała kompania wojska mogła się wygodnie pomieścić”. Tak pisał w „Mnemozynie” profesor Zawadzki. Ciekawość, co też myślały o tel relacji świętobliwe mniszki. Surowe prawo klauzury broniło wstępu do bram klasztoru mężczyźnie wszelakiemu, a tu profesor Zawadzki tak sobie z lekkiem sercem rozkwaterowywal w cienistym wirydażu klasztornym aż całą wojska kompanię.

Gdy już mowa o klasztornych grządkach i drzewach, to trudno nie wspomnieć o ogrodzie Dominikanek, w którym nadobna Flora wystąpiła ongi z niemałą sensacją dla Lwowian.

Niby symbol zamkniętej w zimnych murach cnoty, wyrosła tam kiedyś lilja przedziwnej piękności, o czym korespondent lwowski do „Kuriera Polskiego” gdzieś w połowie XVIII wieku taką składał relację: „Na podziwienie wszystkich w ogródku s. Dominikanek przed oknem celi Matki Taidy Wiśniowieckiej, tegoż zakonu, urodziła się lilia biała ekstraordynaryjnej wysokości; której gałąź płaska jako deska na samym wierzchu kwiatów 67 wydała, odór piękniejszy mająca nad inne, czemu się wszyscy patrzący dziwowali”.

Ogród Dominikanek godzien wspomnienia jeszcze z tej racji, że on to po zniesieniu klasztorów był wyznaczony na pierwszy ogród botaniczny. Profesor Schiwerek, któremu cesarz Józef II polecił ogród stosownie do celu przysposobić, tak się energicznie brał do dziela, że ogrodu tego nigdy nie urządził, aż całą kwestię przeciął w trzy lala później bilet odręczny nakazujący dawną posiadłość Dominikanek oddać grecko-katolickiemu seminarium.

Część I

Słowo Polskie za: Mieczysław Opałek, Ziemia : dwutygodnik krajoznawczy ilustrowany : organ Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. R. 11, 1926, nr 21 , 26 kwietnia 2025 r.

Opis ilustracji: Park Kilińskiego we Lwowie, pocztówka z pocz. XX wieku. Źródło: kresy.org.pl

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *