Sołowiówka. Wieś w obwodzie żytomierskim, położona w pół drogi między Żytomierzem a Kijowem. Obecnie mieszka tu niespełna 1000 osób. Atrakcją tego miejsca jest drewniana cerkiewka, pomalowana głównie na niebiesko. Zwieńczenie malutkiej wieżyczki sugeruje nieboskłon upstrzony gwiazdami. Wrażenie, jakie miejsce to wywiera na zbłąkanym turyście można wyrazić słowami: nic nigdy się tu nie dzieje.
W maju 1863 Sołowiówka była świadkiem powstańczej tragedii.
Zanim jednak do niej doszło, potrzebne były osoby dramatu i zawiązać musiał się wątek opowieści. A ten prowadzi nas niechybnie na Uniwersytet Kijowski w końcówce lat 50. XIX wieku…
Na fali tak zwanej odwilży posewastopolskiej policyjny terror wprowadzony przez cara Mikołaja uległ poważnemu złagodzeniu.
Grupa radykalnych społecznie studentów polskiego i – należałoby chyba rzec – ukraińskiego pochodzenia (Włodzimierz Antonowicz) założyła pod przewodnictwem Narcyza Jankowskiego – późniejszego członka władz powstańczych warszawskich – konspiracyjny Związek Trojnicki. Po kilku latach w środowisku tym znalazł się Antoni Jurjewicz, według pamiętnikarzy: młodzieniec „nadzwyczaj sympatyczny”, „mówiący cicho i skromnie, ale płynnie i przekonywująco”, odznaczający się nawet w swoim środowisku radykalizmem plasującym go na lewym skrzydle obozu czerwonych.
Kiedy Związek Trojnicki podporządkował się nadzorującemu przygotowanie insurekcji Komitetowi Centralnemu Narodowemu, w wyniku czego przeobraził się w Wydział Prowincjonalny Rusi, możliwe, że Jurjewicz pozostał w jego łonie, choć opinie historyków są w tej materii sprzeczne.
Nasz bohater wykorzystał okres poprzedzający powstanie użyczając swojego mieszkania w Kijowie do celów konspiracyjnych – tam przetrzymywano broń i propagandowe ulotki.
7 maja 1863 wyruszył na czele elitarnej, 21-osobowej grupy młodzieży, wśród której nikt nie przekroczył 25 lat, by głosić na wsi ukraińskiej Złotą Hramotę – dokument powstańczego rządu dający chłopom wolność i nadający im na własność użytkowaną ziemię. W XIX wieku był to najpiękniejszy akt zmierzający do pojednania szlachty z ludem.
Grupa Jurjewicza (w której znalazło się dwóch prawosławnych), chodząc od wsi do wsi, spotykała się raczej z bierną niechęcią, chociaż odnotowano też przypadek pozytywnej recepcji polityki polskiego rządu.
Jednak we wsi Sołowiówka doszło do tragedii. Na heroldów wolności czekali już podburzeni przez władze chłopi. Wykończeni 3-dniowym marszem studenci podjęli się mimo wszystko próby wytłumaczenia włościanom celów powstania. Ci odpowiedzieli, że nic im nie zrobią, ale puścić wolno nie mogą, bo ich Moskale będą za to mordować. Powstańcy złożyli broń, ponieważ nie chcieli przelewać krwi tych, za których wolność stanęli do walki. Jurjewicz wygłosił wtedy słynne słowa: „zginiemy, ale przynajmniej pozostanie po nas pamięć”. W którymś momencie ze strony ludu padł strzał. Został on potraktowany jako sygnał do rozpoczęcia rzezi…
Nie trwała ona długo. Na miejscu zginęło 9 osób. 12 rannych zostało wydanych w ręce władz, a następnie aresztowanych.
Jurjewicz jako dowódca grupy mający być poddanym długiemu śledztwu został osadzony w cytadeli kijowskiej. I tu dochodzi do jednego z najbardziej spektakularnych epizodów powstania styczniowego, który sam w sobie stanowi scenariusz dobrego filmu sensacyjnego. Otóż Jurjewicz nie czeka z założonymi rękami na wyrok, tylko najpierw usiłuje wyważyć kraty w oknach, a gdy to się nie udaje – drąży tunel, którym ucieka na wolność. Wyjeżdża z kraju, prowadzi ożywioną działalność patriotyczną wszędzie gdzie tam, gdzie widzi możliwości politycznego działania na rzecz sprawy polskiej. Jednak w 1867 otwierają mu się otrzymane w Sołowiówce rany. Niebawem umiera w Paryżu, gdzie jest pochowany.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
Leave a Reply